Miljenko Jergović "Buick rivera"

Niedawno zachwycałam się tutaj "Różą Tannenbaum" Jergovicia i zapowiadałam, że wkrótce przeczytam jego "Buicka riverę" (Pogranicze 2003), która to powieść już od jakiegoś czasu czekała na półce na swoją kolej. Kupiłam ją w taniej książce, gdzie od czasu do czasu udaje mi się upolować coś interesującego. To tam wyszperałam m.in. "Krystaliczną sieć" Mirko Kovacza czy "Most nad Złotym Rogiem" Emine Sevgi Ozdamar, moje ulubione powieści (obie wydało Pogranicze, o obu pisałam, polecam!!!). Nie zawsze udaje się trafić tak wspaniale. A jak było tym razem? Cóż, jeśli najpierw przeczytałabym tę powieść chorwackiego pisarza, nie wpadłabym zapewne w taki zachwyt, jak po lekturze "Ruty Tannenbaum", i kto wie, czy sięgnęłabym po nią (a to byłaby strata niepowetowana!). Na szczęście złożyło się inaczej. Po prostu "Buick rivera" to książka dobra, ale nie porywająca. Może wrażenie psuje groteskowe zakończenie? Nagle z tonu serio, z melancholijnych wspomnień, z poetyckiego nastroju pisarz na kilkunastu ostatnich stronach ucieka w groteskę, a ja za groteską nie przepadam. Cóż, taką mam przypadłość. 

Akcja tej powieści toczy się w mieście Toledo i jego okolicach, nie chodzi jednak o piękne, hiszpańskie Toledo, lecz o miasteczko w stanie Oregon w USA. To opowieść o przypadkowym spotkaniu Hasana, Bośniaka przebywającego w Stanach od lat, i Vuko, bośniackiego Serba, który do Stanów uciekł po wojnie bałkańskiej, chcąc uniknąć rozpoznania i kary. Jergović zderza ze sobą gdzieś na neutralnym terenie dwie narodowości i pokazuje, że konflikt, nienawiść, wzajemna nieufność i podejrzliwość wcale nie wygasły. Tkwią w tych ludziach głęboko i w każdej chwili mogą wybuchnąć na nowo. Różnic nie zniwelowały odległość, amerykańskie doświadczenia i życie w innym środowisku. Dla Angeli, żony Hasana, Vuko to rodak jej męża. Ona nie zdaje sobie sprawy z dzielących ich różnic, a nawet gdyby Hasan jej to wyjaśnił, pewnie nie zrozumiałaby. Urodzili się i mieszkali w tej samej okolicy, na tej samej ziemi, więc są krajanami i powinni się z tego spotkania ucieszyć! Oni jednak od razu orientują się, kto jest kim, wystarczy, że się sobie przedstawili. I mimo że nic nie wiedzą o swojej przeszłości, zwierzają się sobie tylko ze swoich małżeńskich kłopotów (obaj ożenili się dopiero na emigracji), natychmiast stają się wobec siebie nieufni i podejrzliwi. Przypisują sobie wzajemnie najgorsze intencje, a ich myśl przestaje podążać prostą drogą, lecz zaczyna biec krętą ścieżką. Głęboko skrywana niechęć powoduje, że nie są w stanie ocenić sytuacji realistycznie, podejrzewają siebie wzajemnie o ukryte, nieczyste zamiary, co doprowadza ich do aberracyjnych konkluzji i absurdalnych działań. Zdarzenia wymykają się spod kontroli, kręci się spirala nieprawdopodobnych poczynań. Stają do swoistego pojedynku, którego stawką jest tytułowy buick rivera, ukochany samochód Hasana, stary rzęch, obiekt kultu i kość niezgody pomiędzy nim a jego żoną Angelą. Vuko jest gotów kupić ten samochód i wydać na niego wszystkie pieniądze, jakie zabrał ze sobą po rozstaniu z żoną tylko po to, aby zrobić na złość i upokorzyć wyimaginowanego przeciwnika. To nie koniec spirali bezsensownych zdarzeń, dopiero teraz rusza galopada myśli, nieprawdopodobnych spekulacji, które skłaniają obu mężczyzn do dziwacznych zachowań i prowadzą do nieoczekiwanego zakończenia. Przypadkowe spotkanie wywraca ich życie do góry nogami. Można by odwrócić przysłowie i powiedzieć: mysz urodziła górę. No i właśnie wtedy, w zakończeniu, kiedy nagromadzenie absurdu sięga zenitu, pojawia się ten groteskowy ton, który osłabia poważną wymowę całości. Rozumiem, albo tak mi się tylko wydaje, intencje autora. Może nie pozostaje nic innego, jak obśmiać ten konflikt, pokazać jego groteskowość? Co robicie? Stuknijcie się w głowy! O co się spieracie? Dlaczego od razu widzicie w sobie wroga? Przecież Hasan nie ma pojęcia o wojennej przeszłości Vuko, a i tak od razu widzi w nim szejtana (po bośniacku szatana). Jergović pokazuje dwie odmienne mentalności: otwartą, ufną amerykańską, która każe widzieć w obcym człowieku raczej dobrego niż złego i nie przypisywać mu z góry niecnych intencji, oraz bałkańską, która od razu zakłada, że określony wygląd, język i wiara czynią z człowieka kogoś z urodzenia złego. Nie trzeba dodawać, że ta druga postawa prowadzi i pogardzanego, i pogardzającego do zguby.

Najciekawsze są dla mnie w tej powieści wspomnienia, które snują obaj bohaterowie, wspomnienia sięgające ich bałkańskich czasów. Hasana: sielskie, melancholijne, poetyckie, wspomnienia dzieciństwa spędzonego w domu rodzinnym gdzieś w górskiej wsi, wspomnienia ukochanej neny (babci) Fadili. To świat, w którym zwyczajność, codzienność miesza się z tym, co niezwykłe, mistyczne, świat barwnych postaci. Może dzieciństwo i młodość spędzone w bośniackiej, górskiej wiosce spowodowały, iż mimo że Hasan nie wierzy już w Allaha, nadal wierzy w szejtana, który miesza ludziom w głowach, plącze ich losy. Wszystko dlatego, że stają przed nim głusi i ślepi, a nie dlatego, że jest wszechmocny. Wspomina także Vuko: swoje życie, które lubił, pracę kierowcy autobusu, którą sobie cenił. Nie ma już tamtego świata, bo trzeba było go zniszczyć, aby wyrównać sąsiedzkie nieporozumienia z zepsutymi, jak mówi, Bośniakami. Vuko wcale nie uważa się za nacjonalistę czy rasistę. Przecież nie chodziło o wiarę ani o narodowość, a o rozwiązanie sąsiedzkich nieporozumień z zepsutymi muzułmanami. Dlatego nie ma mowy o żadnym ludobójstwie, o jakie oskarżają Serbów cudzoziemcy.

"Jakie ludobójstwo, ludzie? Co za ludobójstwo, skoro nikt nikogo nie nienawidził? Czy Serbowie śpiewali piosenki o Eminie i o Almie, i o Fatimie? Śpiewali. I przed wojną, i podczas wojny, a na pewno śpiewają je po wojnie. A czy biali śpiewali piosenki o Murzynkach, kiedy trwało niewolnictwo? I czy Hitler śpiewał piosenki o pięknych Żydówkach? Nie. Oczywiście, że nie. O, i właśnie na tym według Vuka Szalipura polegała różnica między ludobójstwem i rozwiązywaniem nieporozumień."

Cóż, Vuko nadal niczego ze swojej przeszłości nie zrozumiał, do żadnej winy się nie przyznał, tym bardziej niczego nie żałował. Nadal jest przekonany, że racja jest po jego stronie. Ameryka nie leczy z nienawiści i kiedy nadarza się okazja, z człowieka wypełzają upiory, a raczej szejtan, jak powiedziałby Hasan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty