"Była sobie dziewczyna", czyli 1:0 dla Nicka Hornbiego. Niestety.

Reżyserem tego filmu jest Dunka Lone Scherfig, autorka moich ukochanych "Włoskiego dla początkujących" (nakręcony zgodnie z regułami Dogmy) i "Wilbur chce się zabić". Nic więc dziwnego, że czekałam na jej najnowszą produkcję. Niestety scenariusz, co mnie niepokoiło, napisał Nick Hornby. Widziałam trzy ekranizacje jego książek i nie byłam nimi zachwycona (przepraszam, "Miłość kibica" obejrzałam z przyjemnością, ale to z powodów osobistych). Przeczytałam jedną powieść, strasznie się przy tym męcząc, nawet nie pamiętam tytułu. Moje obawy okazały się słuszne. Film ogląda się przyjemnie, jest zabawny i dowcipny. Lata sześćdziesiąte odtworzone perfekcyjnie. Główna bohaterka upodobniona do Audrey Hepburn piękna. Porusza się nawet istotne problemy. Cóż z tego, kiedy ten film jest jakiś taki gładki, zbyt piękny, za mało w nim drapieżności i chropowatości, a to, co ważne, podane zbyt lekko. Nie wstrząsa, a powinien. Nie porusza, chociaż powinien. A zakończenie przyprawia o ból zębów: iście amerykański happy end. Film, o którym po wyjściu z kina od razu można zapomnieć. Nie tego oczekiwałam! A kto widział, może poczytać ciąg dalszy.

A przecież ten film miał szansę być inny. 16-letnia Jenny, nad wiek mądra, wyrastająca ponad swoje środowisko (ta uwaga dotyczy też rodziców, zwłaszcza ojca) wpada w sidła przystojnego diabła, który odsłania przed nią inny świat. Zamiast nudnej szkoły, nudnych kolegów, nudnego domu, a w perspektywie nudnych studiów w Oksfordzie i nudnej pracy, otwiera się przed nią świat przyjęć, wypraw do Paryża, wystawnych kolacji i wielu innych atrakcyjnych rozrywek. Jeszcze niedawno nauka sprawiała Jenny wielką przyjemność. Chwalona i doceniana przez nauczycielki, zwłaszcza uczącą literatury, marzyła o zostaniu studentką szacownej uczelni. Nagle dostrzega nieatrakcyjność swojej drogi życiowej. Czeka ją jałowe życie, takie, jakie, jej zdaniem, prowadzi wspomniana nauczycielka, czyli czytanie infantylnych wypracowań o kucykach uczennic. Alternatywą jest egzystencja na wzór rodziców, którzy skrycie wzdychają do krótkiego czasu swej młodości. Bohaterka do tego stopnia zakochana jest w starszym od siebie Davidzie i życiu, jakie prowadzi, że dość szybko godzi sie z tym, iż jej ukochany, jego przyjaciel wraz ze swą głupią jak but dziewczyną (strasznie przerysowana postać) są oszustami, złodziejami, ludźmi wykorzystującymi cudze słabości. Cały czas czekałam na jakiś wstrząs. przecież coś w tym gładkim świecie musi się zdarzyć, przeciez to film reżyserki "Włoskiego..." i "Wilbura.."! I niby dochodzi do nieszczęścia, które sprawia, że łuski spadają z oczu Jenny i jej rodziców. Niby biedaczka cierpi, wszak straciła wszystko, a ukochany okazał się łotrem. Ba, on też cierpi, bo choć drań nad dranie, to tym razem prawdziwie się zakochał. Ale to wszystko jakieś takie nieprawdziwe, łzy sztuczne, Jenny, choć wzgardzona przez straszną dyrektorkę szkoły (też przerysowana Emma Thompson), dostaje pomocną dłoń od rodziców i nauczycielki literaratury, która oczywiście okazuje się nie taka nudna. No i wszystko kończy się szczęśliwie. Ale nie zobaczymy tu trudu, jaki pewnie musi włożyć Jenny, aby do tego szczęśliwego finału doszło, nie, ten film oszczędza widzowi znoju i męki!

A szkoda, bo potencjał jest. Kuszenie mogło być prawdziwym kuszeniem. Dylematy dylematami. Hipokryzja rodziców, którzy mówią o studiach, a gdy tylko trafia sie kandydat na męża, natychmiast zapominają o ideałach, mogła zostać obnażona prawdziwie (a tak są tylko kretyńsko śmieszni, a właściwie żałośni, i naiwni). A nauczka bolesna. Przecież Jenny, która czuje się oszukana  i opuszczona, wcześniej sama z pełną świadomością tolerowała kłamstwo. Czego więc oczekuje?

Mógł to byc film na serio o losie kobiety w tamtych czasach, o tym, jaki miała wybór, a właściwie go nie miała tłamszona przez mieszczańską rodzinę. Mógł opowiadać na serio o przemianie i podnoszeniu się z upadku i wielu innych sprawach, które są tylko sygnalizowane (np. antysemityzm, uprzedzenia). Niestety, wszystko narysowane jest tu grubą krechą. Gdzież temu filmowi do tamtych dwóch mówiących o prawdziwych ludzkich tragediach i uczuciowych dylematach w sposób subtelny, mądry, głęboki, poruszający, a jednocześnie niepozbawiony humoru i ciepła. Chciałoby się zakrzyknąć: " Lono, porzuć Nicka Hornbiego i znowu zacznij pisać własne scenariusze!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty