po niemiecku wydaną przez, moje ostatnio ulubione, wydawnictwo Pogranicze. To "Most nad Złotym Rogiem" Emine Sevgi Ozdamar (2007; przełożyła Maria Przybyłowska). Jak czytam na okładce, jest to powieść autobiograficzna. To historia młodej Turczynki ze Stambułu, która w drugiej połowie lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku porzuca szkołę i wyjeżdża na rok do Berlina, aby pracować tam jako robotnica w fabryce. Nie jest to wyjazd typowo zarobkowy. Ojciec narratorki prowadzi małą firmę budowlaną. Jak sama mówi, należy do klasy burżujów (podkreślam, bo to ważne w tej opowieści). Praca w Berlinie to dla niej szansa na wyrwanie się z domu, zdobycie niezależności. Pierwsza część powieści opowiada o pobycie bohaterki w Europie: głównie w Niemczech, ale też w Paryżu. Druga to powrót do Turcji, do Stambułu i opowieść o jej studiach aktorskich, barwnym życiu towarzyskim i politycznym (jedno z drugim ściśle się łączy). A wszystko na tle burzliwych wydarzeń politycznych w Turcji końca lat sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych. Ale tym, co czyni tę książkę niezwykłą, jest język.
Narratorka posługuje się zdaniami raczej krótkimi, pojedynczymi, ale często niezwykle barwnymi. Cały czas próbuję nazwać ten sposób pisania, jakoś go zdefiniować. Na okładce książki można znaleźć następujące wyjaśnienie: bohaterka uczy się niemieckiego, nie zna tego języka; im lepiej nim włada, tym jej sposób wypowiadanie normalnieje, wygładza się. Kiedy wraca do Turcji i znowu posługuje się językiem ojczystym, styl staje się jeszcze bardziej konwencjonalny. Myślę, że te wyjaśnienia nie wyczerpują zagadnienia. Narratorka nawet w drugiej części powieści wypowiada się w sposób specyficzny: skrótowy, skondensowany, informacja goni informację. To trochę język dziecka (niezwykłe skojarzenia), które dziwi się światu, albo młodej, naiwnej dziewczyny, której świat wydaje się prosty. Nie znajdziemy tu refleksji, analizy uczuć, stanów wewnętrznych, jest po prostu opowieść o zdarzeniach. A może to język wspomnienia, które po latach bywa niedokładne? Albo pospiesznej relacji z dalekiej perspektywy? Wszak kiedy opowiadamy komuś o naszych przeżyciach, często kondensujemy opowieść, nie tyle skracamy, ile zgniatamy. Taki sposób relacjonowania przeszłości powoduje też koncentrację czasu. Wydarzenia raz płyną szybciej, potem wolniej, by na końcu, nie wiadomo kiedy, przyspieszyć. Opowieść rozpoczęta w roku 65 lub 66, powoli przemierza lata sześćdziesiąte, by nagle, ku mojemu zdziwieniu, skończyć się w roku 75. Upływający czas rozpoznajemy po gazetowych tytułach, które narratorka czyta, przepływając wieczornym promem z części europejskiej Stambułu, gdzie studiuje i prowadzi życie towarzysko-polityczne, do azjatyckiej, gdzie mieszkają jej rodzice. Tytuły krzyczą o sprawach tureckich i światowych: wojna w Wietnamie, lądowanie na Księżycu, afera Watergate, śmierć Franco. Pierwsza część powieści jest bardziej oniryczna, niektóre zdarzenia nie mają charakteru prawdopodobnego albo może tylko tak są przedstawiane przez narratorkę. Przewija się tu mnóstwo dziwacznych postaci. Co charakterystyczne, bez przerwy towarzyszy nam śnieg lub deszcz. Berlin wydaje się ciemny, pusty, tajemniczy. Opisy pobytu w Paryżu jeszcze mocniej przypominają świat ze snu. Część turecka jest bardziej realistyczna. Ale i tu z kolei uparcie powracają pewne motywy: morze, blask księżyca, na którym pierwsi ludzie jedzą kolację, papierosy (najważniejszy rekwizyt socjalisty, jak naiwnie wierzy narratorka), książki i wędrówki po kraju.
Jednak przede wszystkim jest to powieść o dojrzewaniu młodej, tureckiej kobiety w burzliwych czasach. Celowo wprowadzam przymiotnik tureckiej, bo nie sposób pisać o bohaterce w oderwaniu od jej kraju. Narratorkę można by najkrócej scharakteryzować tak: jest kobietą wyzwoloną obyczajowo (nawet bardzo, pamiętajmy, że to lata sześćdziesiąte), samodzielną, towarzyską, artystką, ateistką, socjalistką nastawioną antyamerykańsko (Turcja jest w NATO), a jednocześnie imponuje jej i jej środowisku wszystko, co europejskie. Od początku orientujemy się, że spotkaliśmy bohaterkę inteligentną, oczytaną, mającą aktorskie plany. Już w Berlinie w hotelu robotniczym poznaje tureckich reżyserów, robotników, lewicowych studentów. Te spotkania ją ukształtują. Kiedy wróci do Turcji, zacznie uczyć się w szkole aktorskiej, politykować, a wreszcie konspirować. Zainteresowanie sztuką i naiwne, lewicowe poglądy, przekonanie o możliwości zmieniania i zbawiania świata są charakterystyczne dla niej i jej środowiska. Ale bohaterka styka się i z inną Turcją. Spotyka kobiety, które marzą o mężu i boją się utracić swój diament (to w hotelu robotniczym w Berlinie; narratorka przeciwnie - marzy, aby go wreszcie stracić). Prawicowi islamiści, faszystowskie bojówki atakują lewicowych studentów. Prowincja, przez którą podróżuje narratorka wraz dwoma kolegami, jest zacofana, a jej mieszkańcy często głodują.
Zdarzenia opowiadane w pogodny, prosty sposób, o czym wspomniałam wyżej, nieoczekiwanie komplikują się wraz z rozwojem wypadków w Turcji. Po wojskowym puczu dochodzi do sytuacji prawdziwie niebezpiecznych, tragicznych i okrutnych. Jesteśmy świadkami aresztowań, tortur, a wreszcie wyroków śmierci. To już nie zabawa, bohaterka musi nieoczekiwanie dojrzeć i ponieść konsekwencje swoich życiowych wyborów. Ale i o tym dowiadujemy się jakby z dystansu, z perspektywy czasowej. Nie sposób jednak zapomnieć o wydarzeniach relacjonowanych w ostatnim rozdziale.
"Most nad Złotym Rogiem" Emine Sevgi Ozdamar to książka, która mocno we mnie utkwiła. Niestety na razie to chyba jedyna jej powieść wydana u nas. Mam nadzieję, że ukażą się następne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz