Te dwa pozornie tak odległe filmy mają wspólny mianownik: to opowieści o samotności. Poza tym wszystko je różni. Akcja "Zera" toczy się w ciągu jednej doby w wielkim mieście (długo byłam przekonana, że to Warszawa, ale nazwa nigdy nie pada, a zdjęcia kręcono nie tylko w stolicy). Przez ekran przewija się mnóstwo bohaterów, często bezimiennych. Jest trochę tak jak w grze w berka: postacie mijają się przypadkiem gdzieś na ulicy, w biurowcu, w knajpie, a kamera, i my razem z nią, zmienia obiekt obserwacji i podąża za kimś innym. Niektórych spotykamy częściej, inni przewiną się przez ekran raz czy dwa. Wszyscy w biegu, w ruchu, w samochodach, w nieustannej wędrówce z miejsca na miejsce, w pogoni za nie wiadomo czym. Ten pęd podkreśla jeszcze agresywna muzyka Adama "Burzy" Burzyńskiego. Z filmu aż zieje chłodem, samotnością, brakiem porozumienia, bohaterowie krzywdzą sie wzajemnie, wyrządzają zło, nieraz z chłodną premedytacją. Mało tu optymistycznych historii, chyba tylko jedna ma szansę na szczęśliwy finał, chociaż i ona zaprawiona jest goryczą.
Inaczej jest w "Winie truskawkowym", którego scenariusz powstał na podstawie "Opowiesci galicyjskich" Stasiuka. Akcja toczy się w zapomnianej przez Boga i ludzi wiosce gdzieś w Beskidzie Niskim. Przyglądamy się galerii odrażających, zapijaczonych typów, ale patrzymy na nich z rosnącą sympatią. Ci prości ludzie skrywają często dramaty na miarę szekspirowskiej tragedii, targają nimi namiętności tak wielkie, że prowadzą aż do zbrodni. Z pozoru prości odczuwają głęboko swoją, często ukrytą, tęsknotę za tymi, którzy ich opuścili. Życie dokopało, ale cóż począć, trzeba dalej ciągnąć swój los. Tu znamienne są dwie sceny: Wigilia, którą razem spędzają trzej (albo czterej) faceci odświętnie odziani w białe koszule, jak przystało na święto. I druga: dialog, a właściwie monolog, jaki toczy z figurką ukrzyżowanego Chrystusa bohater grany przez Mariana Dziędziela. Cytuję z pamięci: "Ty tu tak sobie wisisz, a my musimy się męczyć." (a może "...a o nas zapomniałeś"). To nie jedyna taka perełka. Film mimo smutku, a nawet beznadziei, niesie jednak ukojenie, oczywiście nie amerykański happy end. Jego kwintesencją jest wypowiedziane przez któregoś z bohaterów zdanie: "Ale żyć, k ..., trzeba." (znowu cytat z pamięci). Do tego kilku świetnych aktorów (Maciej Sthur, Robert Więckiewicz, Cezary Kosiński, Mieczysław Grąbka i z importu Jirzi Mahaczek). Jeszcze jedna uwaga dla tych, którzy znają prozę Stasiuka: scenariusz filmu upiększa, a właściwie ubaśniawia, rzeczywistość, inaczej niż książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz