"Różyczka" Jana Kidawy-Błońskiego, więcej niż myślałam.

Właściwie zastanawiałam się, czy iść na ten film. Gdzieś tam do uszu wkradał się szum medialny (protest córki Jasienicy, teraz wiem, że śmieszny, bo filmowa opowieść bardzo odbiega od prawdziwej historii pisarza i jego żony agentki; polecam artykuł o nich w "Polityce" z 13 marca). Jak zwykle w chwilach wahań przesądził rzut oka na gwiazdki w "Co jest grane" (cztery; wiem oczywiście, że zdanie recenzenta nie musi pokrywać się z moim, ale to jakiś punkt wyjścia, dlatego tak bardzo brakuje mi mojego ukochanego Tygodnika Kulturalnego w TVP Kultura, tam zawsze była dyskusja, najczęściej wymiana odmiennych poglądów). Ale dość tych dygresji, teraz do rzeczy. Zobaczyłam i polecam. Naprawdę dobre kino gatunkowe: rasowy melodramat z marcem 68 w tle (kładę akcent na taką właśnie kolejność). To historia trójkąta: pięknej Kamili, jej narzeczonego Romana i profesora, jednocześnie pisarza Adama Warczewskiego. Nie zdradzę tajemnicy, jeśli napiszę, że Kamila zostaje namówiona przez swojego narzeczonego, funkcjonariusza służby bezpieczeństwa, aby zbliżyła się do znanego intelektualisty i pisała o nim raporty. W ten sposób, z miłości do Romana i z głupoty, zostaje TW o pseudonimie Różyczka. Z oczywistych względów więcej opowiedzieć nie mogę. Naprawdę dużą przyjemność sprawia śledzenie, jak rozwija się ta historia. Film do końca trzyma w napięciu, kilka razy zaskakuje zwrotem akcji. Dodatkowym atutem są fragmenty kronik dokumentalnych z tamtego okresu: m.in. migawki z ulic, antysemickie przemówienia Gomułki, rozruchy marcowe na Uniwersytecie Warszawskim. Bardzo dobrze została oddana atmosfera tego ponurego czasu: haniebna nagonka antysemicka i jej efekty (poruszająca scena na Dworcu Gdańskim w końcówce filmu). No i jeszcze aktorstwo: Magdalena Boczarska (świetna), Robert Więckiewicz (prawie zawsze warto) i Andrzej Seweryn (wiadomo). A w mniejszych rolach: Szapołowska, Frycz, Globisz, Braciak. Namawiam. A kto już obejrzał, może czytać dalsze uwagi (także jeden zarzut).

Najciekawszy w tym filmie jest melodramat. Obserwowawanie rozwoju wydarzeń między tą trójką. Kamila początkowo oburza sie na propozycję Romanapotem godzi się, bo go kocha i w swojej naiwności wierzy, że będzie robiła coś ważnego. Wcześniej nie ma pojęcia, że jej ukochany to ubek. Dla niego sytuacja też nie jest łatwa, ba, jest wręcz dramatyczna, bo i on ją kocha, a musi wykonać rozkaz służbowy. Wszystko się oczywiście komplikuje, bo Kamila powoli zakochuje się w Adamie. Śledzimy rozwój uczucia, a jednoczesnie budzenie sie jej świadomości i dojrzałości. Kiedy nie może dać sobie rady z wyrzutami sumienia, postanawia zerwać współpracę. I tu wątpliwość pierwsza: czy byłoby to możliwe? czy tak łatwo mogłaby wywikłać się ze szponów ubecji? Dramat narasta, bo wzmaga się zazdrość Romana. Odrzucony, autentycznie cierpi. Nie pomoże alkohol ani pocieszanie sie inną. Nie umie zapomnieć, pogodzić się z tym, że Kamila decyduje się na małżeństwo ze swoim figurantem, i to małżeństwo z miłości. Doprowadzony do szaleństwa dekonspiruje ją. I tu wątpliwość druga: czy funkcjonariusz służby bezpieczeństwa tak by postąpił? Wydaje mi się to nieprawdopodobne. Jakże inny jest Roman w porównaniu z zimnym, cynicznym, a jednocześnie diabelsko uwodzicielskim i przystojnym ubekiem z "Rewersu"! I wreszcie wątpliwość ostatnia, czyli zakończenie. Zupełnie nieprawdopodobne wydaje mi się to, że Adam, który początkowo słusznie czuje się zdruzgotany, po jakimś czasie, powodowany uczuciem, wybacza Kamili i ostatecznie biorą ślub. Ja wiem, że miłość bywa wielka i ślepa, ale to, co może zdarzyć się w życiu, na ekranie wygląda mało wiarygodnie. A śmierć pisarza? Popełnił samobójstwo czy zabił go doprowadzony do obłędu Roman? Potem tak spokojnie wyjeżdża?

I jeszcze chwilę (strasznie się rozpisałam, a w internecie podobno trzeba krótko, ale co tam!) o tym, co oprócz tego przykuło moją uwagę.

Kontrast pomiędzy światem Kamili i Romana, a światem Adama. Z jednej strony prostactwo (szczególnie Roman, chociaż Kamila początkowo też), z drugiej książki, dyskusje, spotkania z intelektualistami, teatr itd.

Dalej narastanie grozy, napięcie i wreszcie unicestwienie Adama: prywatne i zawodowe. Traci wszystko: ukochana okazała się agentką, wyrzucają go z Uniwersytetu, wydawnictwo zrywa współpracę. Lawina została wprawiona w ruch. W końcu pozostaje wyjazd.

No i sprawa marca 68. Gdzieś tam najpierw mimochodem ktoś rzuca antysemickie uwagi, potem wraz z przemówieniami Gomułki fala się rozlewa. Ale największe wrażenie zrobiła na mnie scena wyjazdu, na Dworcu Gdańskim. Ci ludzie z walizkami jak Żydzi w czasie wojny wsiadajacy do pociągów i udający się w swoją ostatnią drogę. Różnica tylko taka, że w 68-ym nie podróżowali bydlęcymi wagonami, na peronie żegnali ich przyjaciele i rodziny, odjazdu pilnowała milicja obywarelska, a pociąg jechał do Wiednia. Świadomość, że wyjeżdzają w nieznane, zmuszeni, przykro porusza moją wyobraźnię. Tu przypomina mi się autobiograficzna powieść Amosa Oza i historia jego rodziny, o której pisałam niedawno.

I jeszcze postać ubeka granego przez Jacka Braciaka. Początkowo prawie niezauważalny ze swoim apartem fotograficznym, stopniowo urasta do roli demiurga, który decyduje o wydarzeniach.

Mimo wątpliwości, o których wspomniałam, a które moim zdaniem wynikają z położenia akcentu na melodramat, a nie na rozrachunki, uważam, że film warto było zobaczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty