Powody sięgnięcia po "Kapo" Aleksandara Tišmy (ArtRage 2025;
przełożyła Magdalena Petryńska) były dwa. Pierwszy to moje zainteresowanie literaturami niszowymi, do których zaliczam także książki z kręgu Bałkanów. Drugie to oczywiście wydawnictwo - ArtRage, którego ofertę pilnie śledzę, co nie oznacza, że wszystko kupuję. "Kapo" stanowi trzeci tom Trylogii żydowskiej. Pierwszy, "Księga Blama", ukazał się w Polsce w roku 1978, drugi jak dotąd nie wyszedł, o trzecim właśnie piszę. Powieści nie stanowią całości, łączy je tylko tematyka. Zanim podzielę się refleksjami o książce, najpierw kilka słów o pisarzu.Urodził się w roku 1924 roku w miasteczku na pograniczu węgiersko-serbskim w rodzinie mieszanej - jego ojciec był Serbem, matka węgierskojęzyczną Żydówką. Potem związany był z Nowym Sadem, gdzie umarł w roku 2003. Znał kilka języków, a co paradoksalne, początkowo serbskim nie władał najlepiej, chociaż to w tym języku zdecydował się ostatecznie tworzyć. Jedna z jego powieści została nawet odrzucona właśnie z tego powodu. Przerobił ją i dopiero wtedy mogła się ukazać. Pisać chciał zawsze, prowadził dziennik, który również został wydany i uznawany jest za wybitny. Był też dziennikarzem. W latach 1993-96 mieszkał we Francji, bo nie zgadzał się z reżimowymi serbskimi rządami.
Muszę przyznać, że "Kapo" nie jest łatwą lekturą. Z jednej strony miałam poczucie, że właśnie czekałam na taką powieść, bardzo ważną, znakomitą, a przy tym stawiającą jakiś opór. Bo ostatnio trafiały mi się powieści albo bardzo dobre, ale łatwe w lekturze, ot choćby "Amerikaana" Chimamandy Ngozi Adichie czy "Rzeka Czerwona" Louise Erdrich, albo może i wybitne, ale tak erudycyjne, operujące symboliką i poetyką groteski, że bardzo się męczyłam w trakcie czytania. To przypadek "Siedmiu dni u Silbersteinów" Etienne'a Leroux. Z drugiej jednak strony gdybym wiedziała, co mnie czeka, nie wiem, czy znalazłabym w sobie teraz przestrzeń na tę powieść. Mam w czytniku przynajmniej dwie takie pozycje o podobnej tematyce, które na tę przestrzeń od kilku lat czekają.
"Kapo" to historia Vilko Lamiana, jugosłowiańskiego Żyda, który przetrwał chorwacki obóz zagłady Jasenovac, a potem Auschwitz za straszną cenę bycia kapo. Po ponad czterdziestu latach postanawia odnaleźć Helenę Lifkę, Żydówkę spotkaną w Auschwitz, która wprawdzie zawdzięcza mu życie, czego prawdopodobnie nie była świadoma, ale którą, podobnie jak kilka, a może kilkanaście kobiet, wykorzystywał seksualnie, mając nad nimi władzę i oferując w zamian parę kęsów chleba z masłem i szynką oraz kilka łyków ciepłego mleka. Kiedy mu się znudziły, sięgał po kolejne, nie interesując się ich losem. Chociaż już samo to jest ohydne, to przecież ma na sumieniu o wiele gorsze czyny. I zdaje sobie z tego sprawę.
"Kapo" to znakomite studium człowieka, który właściwie całe życie musi udawać, że jest kimś innym, ukrywać tajemnicę swojego żydostwa i walczyć o przetrwanie. Może tylko we wczesnym dzieciństwie, bawiąc się na podwórku z dziećmi sąsiadów, też Żydów, był beztroski i szczęśliwy. Ale już wtedy zaczął powoli rozumieć, że być Żydem to coś, czego najlepiej się wyprzeć. Tę świadomość nabył nie tylko obserwując otoczenie, ale także dzięki rodzicom, którzy chcąc go ocalić od żydowskiego losu, nie tylko go ochrzcili, ale także kultywowali w domu święta chrześcijańskie, a nie żydowskie. Potem stosował mimikrę w czasie studiów w Zagrzebiu, tak lawirując, aby przypadkiem nikt nie dowiedział się, kim naprawdę jest i nie zdemaskował go. Już wtedy strach był jego towarzyszem, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Ten kamuflaż nie uchronił go jednak przed najgorszym. A w obozach postanowił zrobić wszystko, aby przeżyć. To wszystko oznaczało nadużycie władzy kapo [co] było mu tak samo potrzebne jak jedzenie i odzież. To bardzo eufemistyczne stwierdzenie.
Przeżył dlatego, że ich zabijał, swoim milczeniem, swoją zgodą, ale to samo robiliby oni, gdyby byli na jego miejscu. Wszyscy przestrzegali przepisów, bo to był warunek, aby dotrwać do następnej chwili, a każdy chciał do tej chwili dotrwać, każdy kapo, każdy więzień, każdy z nowego transportu, każdy Niemiec.
Po wojnie zadawał sobie pytanie - czy mógł ocaleć, zachowując godność.
... mogłem nie bić, nie zabijać, mogłem być po stronie cierpienia i cierpieć, potępiać tych, którzy cierpienia zadawali, a nie dołączyć do nich, mogłem wytrzymać lata męki z wiarą, że nie jest ważne, czy ja będę tym ziarnkiem, które przypadkiem przetrwa, mogłem nie połakomić się na sytość, a w sytości na ciała, które w tej zgniliźnie lśniły perłowym blaskiem rozkoszy.
Być może błąd popełnili jego rodzice, wierząc, że chrzest jest jego polisą na życie. I on w to uwierzył, dlatego nie próbował się ratować, kupując sobie fałszywą tożsamość.
I tak został pozbawiony jedynej broni ludzi ze swojej grupy - oszustwa, ponieważ ojciec wierzył, że przez chrzest już uzbroił go przeciw wszelkiemu złu ...
Ale jego cierpienie nie skończyło się wraz z wojną. Chociaż zatarł za sobą wszystkie ślady, żył w strachu, że zostanie zdemaskowany i postawiony przed sądem.
... kim jest Vilko Lamian, znany im jako milkliwy, skromny mieszkaniec swojej ulicy, jako gorliwy urzędnik w hipotece, samotny spacerowicz i turysta wędrujący po okolicznych górach w niedziele i święta, a naprawdę bydlę, monstrum, oprawca, hitlerowski kapo, wróg nad wrogami, zdrajca nad zdrajcami, ukryty w swojej jamie, w swoim barłogu, pod maską spokojnego obywatela, który się do niczego nie miesza.
Ale jeszcze gorsze były obozowe obrazy, które do niego wracały, szczególnie od momentu, kiedy za sprawą przypadkowo znalezionej węgierskiej gazety uświadomił sobie, że Helena Lifka może żyć. Nie potrafi się od nich uwolnić, popada w paranoję, a fakt, że jest samotnikiem i nie ma się przed kim otworzyć, ten stan nie do zniesienia pogłębia. Ale czy o takich sprawach można komuś opowiedzieć? Czy potrafiłby otworzyć się przed kimś?
Muszę znaleźć kogoś, przed kim uklęknę i wszystko wytłumaczę, muszę kogoś znaleźć, myślał ze smutkiem ...
Jedynie on nie miał do kogo powiedzieć ostatnich słów, bo wyszedł z obozu, bo mentalnie był w obozie dla jednego człowieka, w obozie dla siebie samego.
Strach, poczucie winy, trauma, powracające okrutne obrazy to wszystko sprawiało, że rzeczywiście stworzył sobie swój prywatny obóz jednego człowieka, w którym żył latami. Mimo że akcja powieści toczy się na południu Europy, czytając, miałam wrażenie, że tam stale jest ponuro, pada, niebo zasłaniają chmury, a wokół panuje szarość i brzydota. Vilko często przebywa w zamkniętych, klaustrofobicznych pomieszczeniach. Te zabiegi potęgują jeszcze sytuację nie do wytrzymania, w jakiej się znalazł.
Vilko Lamian, do którego jesteśmy dopuszczeni tak blisko, budzi mieszane uczucia. Bo nigdy, nawet przed wojną, nie był sympatycznym człowiekiem. A właściwie może mógłby nim być, gdyby nie musiał wiecznie udawać. Strach powodował, że stał się samotnikiem, żył na pół gwizdka. Podobnie było po wojnie. Ze strachu tracił okazję na przyjaźń i na bliskość z kobietą. Trudno też nie czuć obrzydzenia dla jego postawy w obozie. Trudno taką postawę zaakceptować. Z drugiej jednak strony chociaż jest osobą odpychającą, także ze względów charakterologicznych, to nie potrafiłam mu nie współczuć. Jego strach, trauma, gonitwa okrutnych wspomnień są tak znakomicie oddane, że dotykają także tego, kto jego historię czyta. Być może, wspominając przeszłość, żyjąc w wiecznym strachu, z poczuciem winy, także wobec rodziców, których nie spróbował nawet odszukać w Jasenovacu, tłumacząc swoją postawę tym, że chciał im oszczędzić dodatkowego cierpienia, nie mając się przed kim otworzyć, sam wymierzył sobie największą karę.
Chyba nie muszę już tłumaczyć, dlaczego to powieść przytłaczająca. Przez obozowe sceny, które co jakiś czas wspomina narrator, trudno przebrnąć. Nie jest to pierwsza książka o tej tematyce, jaką przeczytałam, dzięki takim lekturom mam już grubą skórę, a jednak, nie było łatwo. Dodatkową trudnością jest też sposób opowiadania. Zacierająca się rzeczywistość - obrazy z przeszłości, które stale nakładają się na to, co bohater przeżywa po wojnie, szczególnie wtedy, kiedy szuka Heleny. Brak dialogów, długie zdania.
Na pewno nie jest to lektura dla każdego. Trzeba w sobie znaleźć siłę na czytanie tej powieści. Ale bez wątpienia jest to książka bardzo dobra. No dobrze, niech będzie, wybitna. Bronię się przed takimi słowami, bo są dziś zdecydowanie zbyt często używane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz