Ponieważ mój czytelniczy radar w sposób szczególny nastawiony
jest na Amerykę Łacińską, co oczywiście nie oznacza, że z automatu czytam wszystko, co stamtąd do nas przychodzi, nie ominęłam powieści peruwiańskiego pisarza Santiago Roncagliolo "Noc szpilek" (ArtRage 2024; przełożył Tomasz Pindel). To już trzecia książka tego autora wydana w Polsce, aż dziwne, że wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi. Po lekturze jestem pewna, że sięgnę po "Czerwony kwiecień". Już sobie namierzyłam w bibliotece. Z tego prosty wniosek, że "Noc szpilek" spełniła pokładane w niej oczekiwania.Jest to tego typu powieść, którą z jednej strony znakomicie się czyta, nie można się od niej oderwać - po nudnym jak flaki z olejem "Indian tangu" Anandy Devi, na które pomstowałam tydzień temu, to była prawdziwa ulga. Z drugiej strony trudno powiedzieć, aby lektura sprawiała przyjemność, bo ciężar gatunkowy tego, o czym autor pisze, czasem trudno udźwignąć. Jest to opowieść czterech dorosłych facetów, którzy w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku spotkali się w jednej z męskich szkół katolickich w Limie. Raczej nie cieszyli się uznaniem i szacunkiem kolegów, uważani byli za mięczaków i ofermy. Kiedy nagle dochodzi do konfliktu między nimi, a surową i nielubianą nauczycielką, panną Pilgrin, nieoczekiwanie stają się bohaterami rówieśników. Każdy z nich ma jakiś powód, aby się na niej odegrać. To, co zaczęło się od szkolnego wygłupu nastolatków, nieposłuszeństwa i buntu, nieoczekiwanie wymknęło się spod kontroli. Carlosa, Manu, Moco i Beto z jednej strony na zawsze połączyły tamte wydarzenia, z drugiej zrobili wszystko, aby wspomnienia o nich stłumić i wyprzeć, aby żyć tak, jakby tamto się nie zdarzyło. Po latach szczerze o tym opowiadają przed kamerami. Kto kręci ten dokument? reportaż? Dlaczego zdecydowali się przerwać milczenie, chociaż to dla nich trudny, bolesny i niewygodny temat? Tego dowiadujemy się na końcu. Każdy z nich przedstawia swoją wersję historii, każdy trochę inaczej pamięta tamte zdarzenia, a już na pewno trochę inaczej je interpretuje. Dzięki temu, że ich opowieści prowadzone są naprzemiennie i stale zmienia się perspektywa, akcja jest bardzo dynamiczna. Z jednej strony chciałam wiedzieć, co dalej, z drugiej przerażało mnie to, co czytałam.
Bo wszystko jest tu przerażające. Szkoła, do której chodzą chłopcy. Z jednej strony surowe zasady, katolicki dryl, z drugiej bezduszność. Wszystko oczywiście w imię dobra uczniów. A pod powierzchnią aż kipi od nastoletniego testosteronu. Nikt z tymi chłopakami nie chce i nie umie rozmawiać o ich problemach. Królują zakazy i kary. Trudno też polubić pannę Pilgrin, która wiedzie chyba prym wśród surowych nauczycieli. Wydaje się być niewzruszona i odporna na niewybredne wygłupy nastoletnich uczniów, a karanie ich sprawia jej przyjemność. Przynajmniej takie wrażenie odniosłam. Dopiero kiedy potem poznałam ją bliżej, jej tragiczną osobistą historię, kiedy obserwowałam to, co się jej przydarza, odnalazłam w niej ludzkie rysy. Z jednej strony współczułam, z drugiej podziwiałam jej wolę walki i zimną krew, którą starała się zachować. Jaka by nie była, nie powinno było ją spotkać to, co spotkało.
Przerażające jest oczywiście to, co robią Carlos, Manu, Moco i Beto. Jednak kiedy poznajemy ich relacje rodzinne i kraj, w którym żyją, rozumiemy, że to okoliczności łagodzące - w sądzie wykorzystałby je każdy adwokat, gdyby do rozprawy doszło. Chociaż trzech z nich pochodzi z dobrych rodzin i mieszka w dobrej dzielnicy, trudno te rodziny uznać za szczęśliwe. Dziś nazwalibyśmy je dysfunkcyjnymi. Jeszcze gorzej wyglądają relacje rodzinne czwartego. Przede wszystkim w ich domach panuje kult macho i jeśli z jakiegoś powodu tego silnego faceta zabraknie, syn czuje się nieszczęśliwy. Matka zajęta swoimi problemami nie potrafi z nim rozmawiać albo próbuje go chronić przed trudną dla niego wiedzą. Jeszcze gorzej jest, kiedy to matki zabraknie, a ojciec na oczach syna z powodu żalu i alkoholu staje się wrakiem. Wtedy nastoletni syn musi wejść w rolę macho. Skąd czerpie wzorce? Z filmów, które stają się dla niego jedyną rozrywką, wytchnieniem, niosą na chwilę zapomnienie. Miłość do kina okazuje się zgubna, bo mądrości stamtąd wyniesione nie bardzo sprawdzają się w prawdziwym życiu. Jednak nawet jeśli ten silny ojciec w domu jest, niewiele to zmienia, bo syna kształtuje na swoje podobieństwo i nie dopuszcza myśli, że może być wrażliwy, delikatny, że może nie ma w nim tego machystowskiego pierwiastka.
Carlos, Manu, Moco i Beto są w gruncie rzeczy przeraźliwie samotni. Mają dużo swobody, ale to wynika z tego, że dorośli się zajęci swoimi sprawami albo chcą mieć święty spokój. Dopóki nie wzywa się ich do szkoły, wszystko jest w porządku. Ale nawet na pretensje nauczycieli rodzice reagują różnie. Bywa, że je lekceważą, szczególnie ojcowie, bo przecież nastolatek musi się wyszumieć, a ja byłem kiedyś taki jak mój syn. O swoich nastoletnich problemach nie mogą szczerze porozmawiać ani w domu, ani w szkole, ani między sobą. Bo przed sobą też grają, też starają się założyć maski cynicznych macho. Każdy kto się choć trochę odróżnia od powszechnego wzorca, musi to za wszelką cenę ukryć i tym większego cynika i twardziela zgrywa.
Przerażający jest też kraj i czasy, w których żyją. To Peru lat dziewięćdziesiątych. Świeża w pamięci jest wojna z Ekwadorem, jeszcze dogorywa Świetlisty Szlak. Limą wstrząsają ataki terrorystyczne, zabójstwa nie tylko na tle politycznym, często zdarzają się wyłączenia prądu spowodowane wysadzaniem infrastruktury energetycznej. Są dzielnice, do których lepiej się nie zapuszczać. Każdy zna granice, których nie powinien przekraczać. Większość tych zbrodni pozostaje bezkarna, a sprawcy niewykryci. W takim świecie, gdzie przemoc jest codziennością, gdzie można zginąć na ulicy, obojętnieje się na zło i śmierć. Bardzo łatwo stanąć po tej drugiej stronie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz