Ananda Devi "Indian tango"

O Anandzie Devi, pochodzącej z Mauritiusa pisarce o korzeniach

indyjskich, która obecnie mieszka we Francji, usłyszałam kilka lat temu, kiedy w Polsce ukazała się jej powieść "Zielone sari". Kupiłam ją nawet, ale jeszcze nie przeczytałam. Za to ostatnio sięgnęłam po wydaną dwa lata temu inną jej książkę, "Indian tango" (Wydawnictwo w Podwórku 2022; przełożył Krzysztof Jarosz). Nie ukrywam, że przeczytałam ją w pierwszej kolejności dlatego, bo jej akcja toczy się w Indiach i to ten kraj był magnesem. Ananda Devi jest pisarką bardzo cenioną, niestety mnie "Indian tango" rozczarowało i potwornie nużyło. Wprawdzie czytałam ją w nie do końca sprzyjających okolicznościach, ale to nie dlatego tak bardzo się z nią męczyłam. 

Akcja powieści toczy się w roku 2004 w stolicy Indii, Delhi, i prowadzona jest dwutorowo. Mamy dwoje narratorów. Jeden klasyczny trzecioosobowy, dzięki któremu poznajemy życie pięćdziesięcioletniej Hinduski, Subhardy, która mieszka z mężem, synem studentem i teściową, nie pracuje, jest gospodynią domową. Druga narratorka i bohaterka to pisarka, która przeżywa kryzys twórczy i życiowy. Niedawno zniszczyła wszystkie swoje książki. Nie mieszka na stałe w Indiach, przyleciała do Delhi, wynajęła mieszkanie i tkwi w letargu. Wyrywa ją z tego stanu przypadkowe spotkanie z kobietą, która przychodzi niemal codziennie przed sklep z instrumentami muzycznymi i obserwuje sitarę. Narratorka nic o niej nie wie, nazwie ją Bimalą i platonicznie się w niej zakocha. Z czasem orientujemy się, że opowieść o Subhardzie zaczyna mieć wiele punktów stycznych z historią Bimali. Stanowi jej rozwinięcie. Czy narratorka, która jest przecież pisarką, przetwarza twórczo to, co ją spotyka? Czy to jej nowa powieść? Być może tak. Ile z tego, co wydarzyło się między nimi, jest prawdą, a ile to twórcza wyobraźnia? Tego tym bardziej nie wiemy. I nie dlatego jestem powieścią rozczarowana. Powody są dwa.

Pierwszy - książka Anandy Devi od pewnego momentu wydała mi się do bólu przewidywalna i schematyczna. Jest to opowieść o pięćdziesięcioletniej hinduskiej kobiecie, Subhardzie, której życie toczyło się wokół domu. Jej cały świat to sprzątanie i gotowanie. Nie miała swojego zdania, była posłuszna mężowi i teściowej. Jej pragnienia się nie liczyły, także dlatego, że ich nie miała. Teraz pod wpływem spotkań z tajemniczą kobietą budzi się w niej chęć do życia. Marzy o sitarze, na którym uczyła się grać w dzieciństwie, dopóki ojciec z dnia na dzień nie zmienił zdania. Stawia opór teściowej i mężowi, popiera decyzje syna, których jeszcze do niedawna na pewno by nie zaakceptowała. No i budzi się w niej uśpiona seksualność. To wszystko wydało mi się tak schematycznie, tak jednoznacznie przeprowadzone, aż trudno było mi uwierzyć, że w ten sposób można.

Drugi powód to pustosłowie. O ile historia Subhardy opowiadana jest dość konkretnie, o tyle opowieść narratorki tonie w morzu egzaltowanych słów. Dla mnie było to potwornie nudne i nieznośne. Z ulgą wracałam do rozdziałów z narracją trzecioosobową, bo chociaż historia ich bohaterki z czasem okazała się strasznie jednoznaczna, to przynajmniej było tam coś, o co mogłam się zahaczyć - detale codzienności. Opisy miasta, życie codzienne, sytuacja polityczna. To mnie przynajmniej ciekawiło. Oczywiście to, co ja nazywam nadmiarem słów i egzaltacją, inni nazywają językiem poetyckim.

Książka kończy się posłowiem napisanym przez tłumacza, Krzysztofa Jarosza. Nie ukrywam, że przeczytałam je z dużym zainteresowaniem. I to nie jest ironia! Dowiedziałam się z niego, dlaczego powinnam się zachwycić "Indiańskim tangiem" uchodzącym w dorobku pisarki za jej najważniejszą książkę. To właśnie on pisze o języku poetyckim, odkrywa liczne aluzje do innych dzieł literackich czy filmowych - najważniejsza do słynnego, niegdyś skandalizującego, filmu "Ostatnie tango w Paryżu" Bernardo Bertolucciego. Chociaż film widziałam, nie przyszło mi to do głowy w trakcie lektury. Usprawiedliwieniem może być fakt, że było to bardzo dawno temu. Pisze też o grze, jaką prowadzi autorka - na ile historia narratorki pierwszoosobowej jest jej historią? Ile w tej książce autofikcji? Cóż, w tym wypadku niewiele mnie to interesuje. Ja pozostałam nieczuła i zamknięta na wielkość tej powieści. Powinna zachwycać, a jednak nie zachwyca. Nic na to nie poradzę. Na pewno nie kupię żadnej innej książki Anandy Devi. Czy przeczytam kiedyś "Zielone sari", które mam w domu? Nie wiem. Może kiedyś sięgnę po nie z ciekawości, aby przekonać się, czy to, co tak mnie zirytowało w "Indian tangu", jest typowe dla pisarki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty