Shehan Karunalitaka "Siedem księżyców Maalego Almeidy"

Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że ukazała się powieść

lankijskiego pisarza Shehana Karunalitaka "Siedem księżyców Maalego Almeidy" (Marginesy 2023; przełożył Mariusz Gądek). I wcale nie chodziło o Bookera, którego autor za swoją książkę otrzymał, ale o Sri Lankę. Od dawna bardzo chciałam przeczytać powieść, której akcja toczyłaby się właśnie tam, napisaną przez kogoś stamtąd. Wprawdzie nieco odstraszyła mnie informacja, że zdarzenia rozgrywają się w planie realistycznym i fantastycznym: na Sri Lance i w zaświatach, ale pomyślałam, że te drugie będą tylko dodatkiem, a to, co istotne, dziać się będzie na Ziemi. No i chociaż rzeczywiście tak jest, to niestety powieść mnie rozczarowała. Muszę przyznać, że nie podzielam zachwytów, które tu i ówdzie słyszę.

Ale od początku, czyli kilka zdań wprowadzenia. Kolombo rok 1990. Na Sri Lance od lat trwa wojna domowa, w którą zaangażowane są różne siły. Zasadnicza walka rozgrywa się pomiędzy Tamilskimi Tygrysami z północy, którzy dążą do utworzenia swojego państwa, a siłami rządowymi, czyli w większości Syngalezami. Kiedy północ kraju stoi w ogniu, w Kolombo życie toczy się w miarę normalnie. Jeśli ktoś nie angażuje się w politykę, może spać spokojnie, o ile nie stanie się przypadkową ofiarą zamachu terrorystycznego. Bohaterem powieści jest Maali Almeida, fotograf, hazardzista i sprzedawczyk, jak sam o sobie mówi. Od siebie dodałabym jeszcze - cynik i erotoman. Od początku wiemy, że właśnie zginął i trafił w zaświaty w miejsce zwane Pomiędzy. Ma siedem księżyców, czyli siedem dni, aby wyświetlić zagadkę swojego morderstwa. Nie pamięta momentu śmierci. Podejrzewa, że powodem zabójstwa mogły być zrobione przez niego zdjęcia, na których utrwalał wojnę, akty terroru, ich ofiary. Miał w swojej kolekcji także takie fotografie, które kompromitowały rządzących. Ale Maali Almeida nie jest szlachetną postacią. Wysługiwał się różnym stronom konfliktu, pracował dla tych, którzy dawali mu zarobić. Czasem jako fikser zagranicznych dziennikarzy, czasem jako niezależny korespondent wojenny, ale współpracował też z armią rządową, poznał różnych polityków. Mógł narazić się wielu stronom. Stopniowo poznajemy jego historię zawodową, relacje rodzinne, związki.

Co mnie rozczarowało? Przede wszystkim potwornie nudziła mnie warstwa fantastyczna, której wbrew pozorom jest całkiem sporo. Zupełnie nie interesowały mnie rozgrywki pomiędzy zmarłymi, upiorami, duchami i demonami. Ich walka o dalszą drogę Maalego Almeidy, wygłaszane przez nie mądrości. Przez dłuższy czas mieszały mi się te wszystkie pozaziemskie zjawy, na szczęście z pomocą przychodził sporządzony przez autora spis bohaterów, do którego musiałam często zerkać. Trudno mi powiedzieć, na ile te zaświaty osadzone są w hinduizmie albo w jakichś mitach. Czy w ogóle? Ani mnie to nie bawiło, a podobno powinno, ani nie przerażało. Makabryczne zjawy, które do Pomiędzy trafiają w takim stanie, w jakim skończyły życie, przypominały mi postacie z obrazów Boscha - podziwiałam wyobraźnię autora, ale nie budziły we mnie lęku. Starałam się brnąć przez te fragmenty jak najszybciej, aby razem z duchem bohatera znaleźć się w ziemskim świecie.

Niestety tu wcale nie było lepiej. W gruncie rzeczy jest to powieść kryminalna czy sensacyjna - na pierwszy plan wybija się rozwiązanie zagadki, jak zginął Maali Almeida. Chcąc ją rozwikłać, jego duch wplątuje najbliższe mu osoby w polityczną awanturę, której konsekwencje mogą okazać się dla nich tragiczne. Potem przy pomocy zjaw i upiorów próbuje je uratować. Oczywiście można stawiać pytania, czy w imię swoich interesów, w imię wyświetlenia prawdy o politykach, czego nie zrobił za życia, ma prawo kogokolwiek narażać. Można się zadumać nad tym, jak mieszkańców Kolombo niewiele obchodzą ludzkie nieszczęścia, które dzieją się tuż obok nich. Niestety moim zdaniem to wszystko nie wybrzmiewa. Podobnie jak ginie gdzieś w morzu sensacyjnych zdarzeń tło polityczne i tragedia ludzi wplątanych w wojnę domową. Jeśli ktoś jest naprawdę zainteresowany tamtą zapomnianą wojną na tej rajskiej wyspie, niech sięgnie po reportaż Frances Harrison "Do dziś liczymy zabitych. Nieznana wojna w Sri Lance" wydany kilka lat temu przez Czarne. A już na pewno powinien to zrobić każdy, kto tam był albo się wybiera. Mnie "Siedem księżyców Maalego Almeidy" nie przekonało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty