Dawid Grosman należy do tych pisarzy, którego książkom bacznie
się przyglądam, odkąd kilka lat temu zachwyciłam się jego powieścią "Tam, gdzie kończy się kraj". Potem sięgnęłam po "Wchodzi koń do baru". Muszę się też przyznać do jednej spektakularnej porażki - nie udało mi się przebrnąć przez "Bądź mi nożem", właściwie nie wyszłam poza początek. Teraz jednak jestem świeżo po lekturze powieści "Gdyby Nina wiedziała" (Znak Literanova 2021; przełożyła Magdalena Sommer). Kiedy ją czytałam, długo miałam mieszane uczucia, w pewnym momencie moje wątpliwości sięgnęły zenitu i byłam pewna, że podzielę się tu krytycznymi refleksjami. Szkoda, bo zawsze przykro rozczarować się książką pisarza, którego się ceni. Cóż zrobić - nie będę udawać, że zachwyca, skoro nie zachwyca. I wtedy nagle splot powieściowych wydarzeń sprawił, że wszystkie zarzuty stały się nieistotne. Jedna scena i to, co nastąpiło po niej, już do końca, unieważniły moje rozczarowanie. Dlatego mimo pewnych zarzutów, o których za chwilę, cieszę się bardzo, że przeczytałam najnowszą powieść Dawida Grosmana."Gdyby Nina wiedziała" to historia trzech pokoleń kobiet z jednej rodziny, historia wielkich miłości i wreszcie historia dziedziczonej traumy. Ale uwaga, tym razem nie jest to trauma Holocaustu, chociaż najstarsza z bohaterek ma za sobą doświadczenie drugiej wojny. To Wera, Żydówka, która przybyła do Izraela w latach sześćdziesiątych z Jugosławii, wdowa z kilkunastoletnią córką Niną. I, jak wspomniałam, nie była ofiarą Holocaustu, ale polityki prowadzonej przez Josipa Broz Titę. W czasie wojny ona i jej ukochany mąż, Serb, Milosz byli związani z antyhitlerowską partyzantką. Potem jednak on został oskarżony o szpiegostwo na rzecz Związku Radzieckiego i trafił do więzienia. Nie był jedyny. Chociaż odżegnywał się od stalinizmu stał się ofiarą polityki Tity, który chciał się uniezależnić od ZSRR i wszędzie wietrzył wrogów szpiegujących na rzecz sowieckiej Rosji i Stalina. Takich więźniów były tysiące. Zsyłano ich do obozów reedukacyjnych. Jeden z nich znajdował się na Nagiej Wyspie (Goli Otok). Metody w nich stosowane niczym nie różniły się od tych z radzieckich łagrów czy hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Milosz nie zdążył tam trafić. To Wera zapłaciła ogromną cenę za swoją miłość do męża - zesłano ją na Goli Otok i spędziła tam ponad dwa lata. W Belgradzie została jej sześcioletnia córka Nina. Ten czas bez matki odcisnął się traumą na jej życiu. Jako dorosła kobieta będzie stale uciekać - od Wery, od miłości, jaką obdarzył ją Rafi, a wreszcie od swojej córki Gili. I to właśnie dorosła Gili stara się zrekonstruować i uporządkować historię babci i matki. Odkryć tajemnicę Wery, która po przyjeździe do Izraela w kibucu poznała ojca Rafiego, też wdowca, i związała z nim swój los. Była bardzo dobrą żoną, opiekunką pasierba, świetną babcią dla Gili i dla przyszywanych wnucząt. Ciepłą, zaradną, silną kobietą. Ale skrywała mroczną tajemnicę. Historia Wery jest inspirowana biografią Evy Panić. W jakim stopniu nie wiem. Książka Grosmana to wersja sfabularyzowana.
W tę opowieść nie od razu łatwo wejść. Narracja rwie się, przeskakuje, nie jest prowadzona chronologicznie. Ale oczywiście to żadna przeszkoda, po krótkim czasie czytało mi się dość gładko. Trudno było mi się od książki oderwać. Co w takim razie sprawiło, że czułam się nią jednak rozczarowana? To historia miłości Wery i Milosza. Miłości wielkiej i idealnej. Ulukrowanej i ucukrowanej. Pokrytej patosem i egzaltacją. Teraz myślę, że przecież patrzymy na nią oczami Wery. To ona tak mówi o swoim ukochanym i łączącym ich uczuciu. Że było szalone, widzimy. Ale czy Milosz był rzeczywiście takim mdłym ideałem, jak przedstawia go ona, nigdy nie dowiedzą się jej bliscy, Nina, Rafi i Gili, a z nimi czytelniczki i czytelnicy. Tylko oprócz Wery tylko Nina go znała, ale kiedy zniknął z jej życia, miała zaledwie sześć lat. Ile pamiętała? W oczach kilkuletniego dziecka każda w miarę normalna rodzina będzie idealna. Irytowały mnie też opowieści o tym, jak Rafi i Wera, a potem już tylko on, szukali Niny, która uciekła z kibucu. Opowiedziane zostały w taki sposób, że ich historia wydała mi się przesadzona, po prostu niemożliwa. W wielu momentach ta powieść odbiega od realistycznej konwencji. Wydarzenia wydają się nieco nieprawdopodobne. Taka jest też po części historia Niny. Nie do końca potrafiłam się nią przejąć. Oczywiście rozumiałam, dlaczego ucieka, dlaczego jest taką niespokojną duszą, rozumiałam jej traumę, ale właśnie rozumiałam, nie współodczuwałam. Może też dlatego, że Nina wymyka się czytelnikowi? Wbrew tytułowi to Wera jest główną bohaterką, ją poznajemy najlepiej, jej córka jest nieuchwytnym cieniem, powidokiem
Co w takim razie sprawiło, że raptem te zarzuty stały się nieistotne, a powieść zaczęła we mnie rezonować? To moment, kiedy poznajemy tajemnicę Wery. Dramatyczny wybór, przed którym stanęła. No właśnie - czy rzeczywiście aż tak dramatyczny? Czy był to taki wybór, jakiego musiała dokonać tytułowa bohaterka powieści Williama Styrona "Wybór Zofii"? W dosłownym sensie oczywiście nie. A w symbolicznym? Przecież kiedy spoglądamy na jej decyzję tak, jak robi to Gili, wiemy, że mogła uratować siebie i swoją córkę. Koszt, jeśli patrzeć chłodno, nie był wygórowany. Jednak wyżej postawiła miłość do Milosza. I chociaż myśląc trzeźwo, a jednocześnie stereotypowo i poprawnie, uważamy, że Wera powinna wybrać Ninę, to przecież zdaję sobie doskonale sprawę, że różnie bywa - szaleńczo zakochana kobieta potrafi poświęcić dziecko dla miłości. A z drugiej strony trudno przejść obojętnie obok losu opuszczonej Niny, która nagle traci oboje rodziców. Małe, skrzywdzone dziecko. Pamięć tej utraty i żal do matki położą się cieniem na jej życiu. Ta część powieści, kiedy po dziewięćdziesiątych urodzinach Wery, Nina, Gili, Rafi i ona wyruszają do Jugosławii, aby dotrzeć na Goli Otok, aby spróbować zmierzyć się z traumą i skleić rodzinę, była dla mnie najciekawsza. Gmatwanina emocji, walka z pamięcią i z naturą, która nie sprzyja tej wyprawie, to wszystko sprawiło, że trudno było mi się od tej książki oderwać. Była w tej opowieści prawda, chociaż znowu można by się przyczepić, że dziewięćdziesięcioletnia kobieta nie podołałaby trudom takiej podróży.
Chociaż wiele w tej historii momentów strasznych, szczególnie opowieść o pobycie Wery w obozie na Golim Otoku, chociaż jest to opowieść o traumie, która odbija się na drugim i trzecim pokoleniu, to jednak ostatecznie dochodzi do katharsis i odnajdujemy w losach bohaterów światło.
Muszę koniecznie przeczytać! Dzięki za recenzję :)
OdpowiedzUsuń