Kubańskie lektury (III) - Krzysztof Jacek Hinz "Kuba. Syndrom wyspy"

"Kuba. Syndrom wyspy" Krzysztofa Jacka Hinza (Dowody na

Istnienie 2016, wydanie drugie 2021) to trzecia kubańska książka, po którą sięgnęłam. Tym razem nie jest to zbiór tekstów drukowanych wcześniej w prasie, jak to było w przypadku pozycji "Diabeł umiera w Hawanie" Macieja Stasińskiego. Autor swoją przygodę z tą karaibską wyspą zaczął w roku 1977, kiedy jako student iberystyki wyjechał na roczną wymianę do Hawany (Wtedy dla studentów tego kierunku chcących mieć kontakt z żywym językiem była to jedyna możliwość.), a kontynuował ją później jako korespondent PAP na początku lat dziewięćdziesiątych, a wreszcie sekretarz ambasady na przełomie wieków. Jednak już ten pierwszy kontakt sprawił, że pokochał wyspę i zawsze się nią interesował. Przez te lata poznał wielu Kubańczyków, także z opozycji, i to oni jeszcze bardziej związali go z tym miejscem. Między innymi z ich powodu powstała ta książka - aby dać świadectwo, aby zachować pamięć o nich. Jak pisze w ostatnim, krótkim, rozdziale, czuł, że jest im to winien.

Motywem przewodnim, który spaja w całość cztery części (okres studencki, praca korespondenta, ambasada, a wreszcie coś w rodzaju epilogu - Kuba widziana już z oddali), jest afera, jaką na zlecenie władz, a właściwie samego Fidela, bo na Kubie nic nie działo się bez jego udziału, rozpętały prasa, radio i telewizja wokół wystawy polskiego plakatu, którą zorganizowała nasza ambasada, a którą z racji swoich obowiązków zajmował się Krzysztof Jacek Hinz. I to on stał się obiektem ideologicznych ataków - oskarżono go o knowania z opozycją. Dziś oskarżycielskie, ociekające ideologicznym jadem teksty z kubańskiej prasy, które autor cytuje w swojej książce, nie tylko śmieszą, ale wydają się niepojęte, ale wtedy dla niego mogły oznaczać wydalenie z wyspy. Dlatego mile połechtanej próżności, bo kto by nie chciał stać się bohaterem mediów w tak szlachetnej sprawie, towarzyszył lęk. Nie chodziło tylko o to, że będzie musiał pożegnać się z miejscem, z którym tak bardzo się związał, ale o skomplikowane konsekwencje dyplomatyczne, o których tu pisać nie będę. To jednak nie pierwszy raz, kiedy groziło mu wydalenie z Kuby. Z podobnym zagrożeniem spotkał się już, kiedy pracował jako korespondent PAP. Praca na w tym kraju, czy to w roli dziennikarza, czy dyplomaty, to stąpanie po polu minowym, bo nie można wykonywać jej rzetelnie i uczciwie bez kontaktów z opozycjonistami. Ale ten medal ma też swoją drugą stronę. Spotkania z zagranicznym dziennikarzem czy dyplomatą były też niebezpieczne dla nich. Autor wiele razy musiał rozważać w swoim sumieniu, jak postępować, jak wyważyć te proporcje pomiędzy powinnością, uczciwością, a rozsądkiem.

Książkę, podobnie jak moją poprzednią kubańską lekturę, przenika jeszcze jedno - to wiara autora, która narodziła się w latach dziewięćdziesiątych po rozpadzie Związku Radzieckiego i przemianach w Europie Wschodniej, że i na Kubie, kiedy skończyła się kroplówka z ZSRR, komunizm upadnie. Marzył o tym, że może będzie pierwszym dziennikarzem, który nada depeszę takiej treści. To także dlatego tak bardzo bał się, że będzie musiał wyspę opuścić, a wtedy ominie go coś najważniejszego dla korespondenta - bycie świadkiem przełomowych wydarzeń. Dlatego kiedy w końcu z powodów finansowych PAP zlikwidował placówkę na Kubie, udało mu się przekonać szefów, aby przenieśli go do Meksyku, skąd szybko w razie czego można wrócić na wyspę. Jego nadzieje, podobnie jak nadzieje Macieja Stasińskiego, nie tylko nie ziściły się wtedy, ale niestety nie ziściły się do dziś. Dlatego wzruszył mnie przedostatni rozdział, w którym pisze o dalszych losach bliskich mu Kubańczyków, głównie opozycjonistów. Niektórzy umarli, ale inni  Żyją na wyspie i czekają na zmiany. Jak długo jeszcze? Czy kolejny krach gospodarczy, jaki ma teraz miejsce na Kubie, będzie tą iskrą, która roznieci zmiany?

A co poza tym znajdziemy w reportażu Krzysztofa Jacka Hinza? Trochę wszystkiego. Garść informacji historycznych o przyczynach wybuchu rewolucji i jej przebiegu. Autor pokazuje, jak Fidel Castro bardzo szybko odszedł od swoich ideałów i w imię utrzymania bezwzględnej władzy przechrzcił się na komunizm i zaczął eliminować najbliższych mu ludzi, z którymi dokonał przewrotu. Bo dziś Fidel Castro w powszechnym mniemaniu równa się komunista. Tymczasem zrobił rewolucję nie w imię komunizmu, ale aby odsunąć od władzy dyktatora Batistę i przywrócić demokratyczną konstytucję z roku 1940. Tego drugiego nigdy nie zrobił. Bardzo ciekawie pisze też autor, jak to się stało, że Kuba wpadła w objęcia Związku Radzieckiego, co spowodowało izolację wyspy, której konsekwencje ciągną się do dziś, a sam Fidel Castro stał się tak ważnym graczem w polityce międzynarodowej. Okazuje się, że nawet po jego zwycięstwie nie musiało tak być. Poza tym znajdziemy w książce opowieść o życiu codziennym na Kubie, o problemach, z jakimi mieszkańcy wyspy się zmagali, o absurdach i kreatywności towarzyszących brakowi wszystkiego, o stopniowo zachodzących przemianach. Jest też trochę historii osobistych, no są i opowieści o ludziach, którzy stali się autorowi bliscy. Przede wszystkim o tych z opozycji, ale także o tych zwyczajnych, których spotykał na swojej drodze. 

Nie da się przeczytać morza reportaży z rozmaitych rejonów świata, trzeba wybierać. Dlatego pytanie, kto powinien sięgnąć po tę książkę i po poprzednią, o której pisałam tydzień temu, jest zasadne. Każdy, kto interesuje się Kubą czy Ameryką Łacińską, i wszyscy ci, którzy na wyspie byli, są albo zamierzają na nią polecieć, a wcale nie ma ich tak mało, choćby dlatego, że Kuba bardzo szybko zaczęła przyjmować turytów po lockdownie. Bo jeśli spędza się czas tylko na plaży, w resorcie (brr, nie cierpię tego słowa), to można wrócić z Kuby, nie mając w ogóle pojęcia, jak wygląda tam życie i co się tam dzieje. Dlatego dla wszystkich turystów to lektura obowiązkowa.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty