Tatiana Tibuleac "Lato, gdy mama miała zielone oczy"

Długo zbierałam się do tej lektury. Chociaż zewsząd słychać było

same pochwały, ja zastanawiałam się, czy wpisać ją na listę książek, które chcę przeczytać. Jakoś tak mam, że nieszczególnie pasjonuje mnie ten temat - relacja matki z dzieckiem, najczęściej z córką, a w powieści rumuńsko-mołdawskiej pisarki Tatiany Tibuleac "Lato, gdy mama miała zielone oczy" (Książkowe Klimaty 2021; przełożył Dominik Małecki) chodzi o więź matki z synem. W końcu uległam. Czy to o tej powieści ktoś napisał, że jeśli miałoby się przeczytać w ciągu roku tylko jedną książkę, to powinna być nią właśnie ta? Czy to ta rekomendacja przeważyła szalę? Nie pamiętam.

Nie było mi łatwo wejść w tę lekturę. Zaczyna się od takiej dawki nienawiści, że pomyślałam sobie - nie dam rady. Chociaż zazwyczaj książki, które czytam, nie należą do lekkich, łatwych i przyjemnych, tym razem miałam wrażenie, że przekroczyłam próg wytrzymałości. Może właśnie dlatego, że to nienawiść syna do matki? W dodatku bohater, Aleks, który właśnie skończył szkołę, wydawał mi się bardzo odstręczający.

Tego ranka, gdy nienawidziłem jej bardziej niż kiedykolwiek, mama skończyła trzydzieści dziewięć lat. Była mała i gruba, głupia i brzydka. Najbardziej bezużyteczna ze wszystkich matek, jakie dotąd istniały. Przyglądałem jej się przez okno: sterczała pod bramą szkoły jak żebraczka. Zabiłbym ją odłamkiem myśli. (...) Mama miała gdzieś i mnie, i to, że jednak ukończyłem szkołę.

Szybko orientujemy się, skąd w narratorze tyle nienawiści, cynizmu i sarkazmu.  

Byliśmy nikim, robiliśmy nic. Podczas wszystkich lat w tej szkole nie słyszałem ani razu, żeby jakiś kolega chwalił się wakacjami, tak jakby oprócz szaleństwa dotknął nas też trąd. (...) Ludzkie strzępy - oto czym byliśmy.

Te słowa informują o wszystkim. Aleks, jak sam o sobie mówi, jest wariatem. Szkoła, którą właśnie skończył, kształci uczniów takich jak on. Dzieci z rozmaitymi deficytami i zaburzeniami. Często odrzucone przez rodziców i znienawidzone przez nauczycieli. 

Jim, mój najbliższy przyjaciel (...) Był z rodzicami, którzy w mgnieniu oka sprzedaliby go na organy, gdyby się nie bali, co ludzie powiedzą.

Inni [nauczyciele], ci mniej obrotni, każdej jesieni musieli jednak wracać i stawać naprzeciw tych samych diabolicznych uczniów, których tak nie znosili i których się bali.

Jaka przyszłość czeka chłopaka, który czuje się odrzucony przez wszystkich? Jakie ma perspektywy? Na co może czekać? O czym marzyć? Jego jedyny plan to wypad do Amsterdamu razem z dwoma kolegami, którzy też ukończyli szkołę. Wypad na trawkę i dziwki. Wprawdzie Aleks kocha się w jakiejś Jude, ale raczej nie ma u niej szans. 

Mój stosunek do bohatera zmieniał się stopniowo, kiedy poznawałam coraz więcej epizodów z jego życia. Niechęć, złość i antypatia zaczęły ustępować współczuciu, litości i rozpaczy. Bo serce się kroi, kiedy czyta się o dziecku skamlącym o miłość i uwagę matki. O dziecku, które przeżyło wielką tragedię i zostało z nią samo. O dziecku, które potrzebuje bliskości i nie może jej dostać. Nie rozumie, dlaczego jest odrzucane. Ale czy możemy winić matkę? Przecież tragedia dotyczyła całej rodziny. Jej ból był tak wielki, że pochłonął ją w całości, a świat stał się dla niej obojętny. Kiedy po latach się ocknęła, było już za późno. A gdzieś mimochodem możemy domyślać się, że to kobieta niespełniona. Czy dlatego, że jest imigrantką? Wiele w tej powieści niedomówień, białych plam, które czytelnik może wypełniać sam. Taka jest też historia babci, właścicielki sklepu, którym Aleks chyba pogardza, ale dzięki któremu dorobiła się dwóch domów.

Ale to zaledwie skrawek tej historii, początek, bo jej istotę stanowi wspomnienie tego tytułowego lata. Lata, które Aleks zgodził się spędzić ze swoją znienawidzoną matką we Francji. Lata, które radykalnie zmieniło jego stosunek do niej, pozwoliło im się na nowo zbliżyć do siebie. Chociaż Aleks zgodził się na ten wyjazd z wyrachowania, po latach, kiedy je wspomina, wie, że było to najważniejsze lato jego życia i może najszczęśliwsze, mimo że okoliczności były tragiczne. Te fragmenty książki, chociaż z powodów, jakich zdradzić nie mogę, są smutne, paradoksalnie dają jednak czytelnikowi wytchnienie i przynoszą otuchę. Mimo że skupione na na nowo budowanej więzi syna i matki, to gdzieś w tle, jak często w tej powieści ledwo naszkicowane, są i lato, i wieś, i krajobrazy, ale też mieszkający tam ludzie. I znowu poznajemy innego Aleksa, Aleksa, który zmienia się na oczach czytelnika, dojrzewa, Aleksa, który wreszcie budzi sympatię, a nawet podziw.

Ale jest jeszcze jeden Aleks, dorosły, dokładnie trzydziestodziewięcioletni. Uznany artysta - malarz tworzący dziwne obrazy mające swoje korzenie w tamtym lecie. Znowu doświadczony przez los, cyniczny. I chociaż są powody, aby mu współczuć i go rozumieć, to po raz kolejny trudno go polubić. 

Intrygująca, bardzo ciekawa książka. Jednak w całości gorzka. Bo życie nie zawsze usłane jest różami i niektórym stale wiatr w oczy. Pieniądze wprawdzie ułatwiają wiele spraw, ale szczęścia się za nie nie kupi. Niby banalna konstatacja, ale w powieści podana w niebanalny, poruszający sposób.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty