Temat rzezi wołyńskiej interesował mnie od dawna. Urodziłam się
i wychowałam w rejonie Polski, gdzie mieszkało wielu repatriantów z przedwojennych Kresów. Jako dziecko słuchałam krwawych opowieści o tym, co działo się na Wołyniu. Nie pamiętam, czy kierowano je do mnie, czy byłam przypadkową słuchaczką. Swoją drogą, kto opowiada dziecku albo przy dziecku o takich okrucieństwach? Potem te opowieści wyparłam. Wróciły do mnie, kiedy z okazji okrągłej rocznicy tamtych wydarzeń temat pojawił się w debacie publicznej. Za to zawsze doskonale pamiętałam historię moich dziadków. Kiedy zaczęły się niepokoje, dziadek wywiózł babcię i dwóch synów do dużego miasta, gdzie było spokojnie. Sam jeszcze został, pracował, był lekarzem. I pewnego wieczoru do babci przyszedł ktoś (Ukrainiec? Polak? O tym albo babcia nigdy nie mówiła, albo wyleciało mi z pamięci.) ostrzec, że na doktora szykowana jest napaść. Babcia jak stała, tak ruszyła nocą, aby ostrzec dziadka i zabrać go do miasta. Podobno musiała przejść trzydzieści kilometrów przez las. Wiele w tej opowieści luk i nieścisłości. No bo dlaczego musiała iść, a nie zabrała się z tym człowiekiem? Może nie wracał? A może był rzeczywiście Ukraińcem i bał się, że ktoś zobaczy ich razem? A może i on przyszedł piechotą? Dziś nie sposób rozstrzygnąć, jak było. Babcia od dawna nie żyje. Historia w swoich zarysach jest prawdziwa, potwierdzili mi ją moi wujkowie. Ciekawe, że długo nie kojarzyłam jej z rzezią wołyńską. Nawet dziś pewności nie mam, bo może chodziło o zwykły napad rabunkowy? Pewnie jednak nie.Tak tamte wydarzenia historyczne odłożyły się w mojej pamięci i dlatego zawsze miałam do nich jakiś osobisty stosunek. Dlatego przeczytałam książkę Witolda Szabłowskiego "Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia" o Ukraińcach, którzy ratowali Polaków w tamtym okropnym czasie, no i oczywiście obejrzałam "Wołyń" Smarzowskiego. Ale na "Czystkę" Katarzyny Surmiak-Domańskiej (Czarne 2021) nie zwróciłam początkowo uwagi. Jakieś odkrywanie rodzinnych tajemnic, śledztwo dotyczące przeszłości, sporo się podobnych rzeczy naczytałam. No ale o książce zaczęło być coraz głośniej, poza tym poleciła mi ją bliska mi osoba, z którą wymieniamy się opiniami o lekturach, a kiedy zaczęłam czytać, została książką roku Książek. Magazynu do czytania.
"Czystka" powstała trochę przez przypadek. Co prawda Katarzyna Surmiak-Domańska od dłuższego czasu prowadziła rodzinne śledztwo, chcąc poznać historię swoich dziadków ze strony ojca, ale nie miała zamiaru ubierać tego w książkę. Kiedy pandemia pokrzyżowała jej inne reporterskie plany, postanowiła ją spisać. Temat dziadków, dzieciństwa ojca i jego rodzeństwa był w rodzinie tabu. A może inaczej - ojciec opowiadał w formie zabawnych anegdotek rozmaite historie, ale kiedy córka próbowała grzebać głębiej, pytać o babcię i dziadka, zbywał ją, zasłaniając się niepamięcią. Ale ten brak uwierał na tyle, że stopniowo zaczęła rodzinną historię odgrzebywać. Chciała przynajmniej w taki sposób przywrócić sobie dziadków, szczególnie babcię Franciszkę. Nie było to łatwe, bo nawet w pamięci jej dzieci było sporo dziur i luk.
"Czystka" jest nie tylko historią rzezi na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, to także opowieść o przedwojennych Kresach i powojennej wędrówce ludów - repatriacji stamtąd i nowym życiu zawiązanym na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych. To także opowieść o rodzinnym śledztwie - odzyskiwaniu pamięci. I refleksja o tym, co jej brak z nami robi, jak traumy przodków odkładają się w naszej świadomości i psychice. To wszystko poparte naukową podbudową - pracami z zakresu psychologii i oczywiście historii. Nad wszystkim unosi się niepostawione wprost pytanie, czy mamy prawo odkrywać przeszłość wbrew komuś? W tym wypadku wbrew ojcu autorki, który broni się przed wspomnieniami. A trudno się temu dziwić, bo jako kilkunastolatek był świadkiem zdarzeń strasznych - śmierci swojej ukochanej cioci, napadów na wieś, w której się zatrzymali po ucieczce z rodzinnego domu, stracił kolegów, wielokrotnie zmieniał środowisko, czuł się samotny, gorszy i wyobcowany, tułał się po rodzinie i znajomych, no i musiał przejąć obowiązki głowy rodziny, bo ojca nie było, a mama, Franciszka, pod wpływem traumatycznych przeżyć coraz mniej była zdolna do działania. Kilkakrotnie szczęśliwa decyzja podjęta pod presją czasu decydowała o tym, że ocaleli. Ale mógł przecież wybrać inaczej. Kiedy się ma taki bagaż wspomnień, nic dziwnego, że chce się o nim zapomnieć.
Równie smutna jest historia jego matki. Decyzje, przed jakimi stawała, były często dramatyczne. Rozdzielenie z dziećmi, aby zapewnić im bezpieczeństwo, powrót do rodzinnego domu mimo strachu, żeby pilnować dobytku. A jej życie ani wcześniej, ani później nie było usłane różami. Ciężka praca, problemy finansowe, małżeństwo z naszej dzisiejszej perspektywy nieszczęśliwe i niedobrane, małżeństwo, w którym przemoc była chlebem powszednim. No ale podobny był wtedy los kobiet takich jak ona. Dlatego autorka robi wszystko, aby jej historię jak najdokładniej odtworzyć, co wcale nie było takie łatwe. Stąd tak wiele tu domysłów, wyobrażania sobie, składania jej portretu z poszlak i z wątłych śladów.
Jest jeszcze drugie niewypowiedziane pytanie - czy ktoś ma prawo, aby nas pamięci o przeszłości pozbawiać? Autorka chce wiedzieć, drąży. Ale robi to w sposób delikatny, krok po kroku, aby sprawić jak najmniej bólu. Zresztą cała książka napisana jest z czułością. (Trochę nie lubię tego słowa, odkąd stało się modne, ale tu naprawdę pasuje.) I pewnie dlatego chociaż temat niełatwy, czyta się ją bardzo dobrze. Z czułością dla ojca i innych krewnych, z czułością dla swoich wspomnień z dzieciństwa, wreszcie z czułością dla babci i dziadka, których nie znała. No i jest też czułość dla tamtego świata, którego już nie ma, czułość dla ofiar, ale i uważność dla wrogów. Chociaż nie sposób aprobować okrucieństwa, którego się dopuszczali, to trzeba zrozumieć, jakie są jego źródła. I autorka tłumaczy to, przywołując skomplikowaną historię współżycia Polaków i Ukraińców na Kresach nie tylko w okresie międzywojennym, ale sięga także do czasów przedrozbiorowych. Rachunki krzywd sięgają daleko w przeszłość. Nie można pominąć, że traktowani byli jak obywatele drugiej kategorii i nie można zapomnieć o ich aspiracjach do posiadania swojego państwa.
Ale oprócz tego wszystkiego mnie utkwiły w głowie wyniki pewnych badań przywołane w książce. Otóż w roku 2008 roku przeprowadzono w Polsce badania wśród osób urodzonych przed rokiem 1939 dotyczące PTSD (zespół stresu pourazowego). Wnioski były szokujące. Symptomy zdiagnozowano u 31% osób pochodzenia nieżydowskiego i u 55% Polaków o żydowskich korzeniach. Tyle lat po wojnie! W Europie Zachodniej, gdzie takie badania prowadzono znacznie wcześniej, ten wynik był jednocyfrowy! Co to nam jako społeczeństwu zrobiło? Nie mogło pozostać bez echa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz