"Wesele" Wojciecha Smarzowskiego

Na nowe "Wesele" Wojciecha Smarzowskiego czekałam z niecierpliwością. Poszłam, niewiele wiedząc. Po pierwsze reżyser długo trzymał informacje w tajemnicy, a po drugie wyznaję zasadę - im mniej wiem przed seansem, tym lepiej. Wyszłam z kina, czując się tak, jakby mnie ktoś przemielił przez maszynkę albo wyrzucił z jakiejś piekielnej wirówki. Miałam ochotę po prostu się upić, co nie jest w moim przypadku normalne. Podobne wrażenia towarzyszyły bliskiej mi osobie, z którą byłam w kinie. Część seansu przesiedziałam, zasłaniając oczy, ale już sam dźwięk wystarczył. To chyba drugi film po "Przesłuchaniu" Bugajskiego, który mnie tak zmasakrował. A nie stronię od kina trudnego. Nie spodziewałam się, że nowe "Wesele" będzie mocniejsze od "Aidy" i "Żeby nie było śladów". A jednak. O dziwo nikt z kina nie wyszedł. Jest to film obowiązkowy, ale nie sądzę, abym kiedykolwiek znalazła w sobie siłę, żeby obejrzeć go jeszcze raz. Gdybyśmy chociaż żyli w spokojnych czasach, gdyby mogła nas tylko boleć nasza przeszłość. Niestety na to wszystko nakłada się ta beznadziejna sytuacja i towarzyszące jej poczucie bezsilności. Dlatego w pewnym momencie pomyślałam sobie, że mam dość. Dość tej dręczącej przeszłości i teraźniejszości. A teraz kilka refleksji o filmie.

Dziś będą krótkie, bo nie da się o "Weselu" pisać, nie zdradzając zbyt wiele. Jest to film zupełnie inny od pierwszego "Wesela" Smarzowskiego, a jeśli ktoś spodziewa się komedii, mocno się zawiedzie. Owszem, pojawiają się podobne motywy - panna młoda w ciąży, pan młody łasy na pieniądze teścia, nawet prezentem jest wypasiony samochód. Ojciec panny młodej, bogaty biznesmen, który tej nocy, kiedy goście się bawią, musi rozwiązywać problemy, bo grunt pali mu się pod nogami. Jest i dziadek. I to on ma tu do spełnienia rolę najważniejszą. Bo nowemu "Weselu" znacznie bliżej do "Wesela" Wyspiańskiego, nie tylko dlatego, że reżyser sięga w przeszłość i, jak sam mówi, zrobił film o pamięci, a właściwie o niepamięci. Również ze względu na formę. I właśnie przeszłość, której nie potrafimy jako zbiorowość przyjąć do wiadomości, jest zasadniczym tematem tego "Wesela". I to ona tak boli i jest taka mocna. Pytanie, czy trzeba pokazywać to z taką siłą rażenia? Cóż, Smarzowski nigdy widza nie oszczędza i zawsze jedzie, mówiąc kolokwialnie, po bandzie. A poza tym może właśnie tak trzeba, aby dotarło? Aby zrozumieć, co się wydarzyło? Co zrobiliśmy? Aby suchy przekaz zamienić w obraz, który żyje i przemawia? 

 Jeśli mam jakieś zastrzeżenia do filmu Smarzowskiego, to do jego warstwy współczesnej. Może za dużo grzybów w barszcz, może za wiele polskich grzechów, tych hańbiących nas dzisiaj, chciał reżyser na raz napiętnować.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty