Literatury bałkańskie interesują mnie od dawna, podobnie jak
Historia opowiedziana w tej powieści, wydaje się być niewiarygodna, a jednak jest prawdopodobna. Taka, o jakiej lubimy mówić kafkowska, jak z Kafki. Akcja toczy się w Lublanie, stolicy niepodległej już Słowenii w latach dziewięćdziesiątych. Zala Jovanović, córka Serba i Słowenki, urodzona w Kragujevacu, którego nie pamięta, bo ojciec, wojskowy, został stamtąd przeniesiony, kiedy miała kilka miesięcy, rodzi w lublańskim szpitalu syna. Chociaż Zalę czeka samotne macierzyństwo, bo rozstała się z ojcem dziecka i nigdy nie powiedziała mu o ciąży, to jest szczęśliwa. Ale szczęście trwa krótko - natychmiast pojawia się problem. Okazuje się, że Zala Jovanović ... nie istnieje, przynajmniej w Słowenii. Nie ma jej nazwiska w komputerze, a zatem nie ma ubezpieczenia, a więc będzie musiała zapłacić za poród i pobyt w szpitalu swój i dziecka. Ale to nie koniec komplikacji, jakie na nią spadną. Ktoś, kto oficjalnie nie istnieje, a więc ktoś nielegalny, nie będzie mógł pracować, będzie się musiał przemykać przez życie cichutko niczym myszka, aby nie ściągnąć na siebie uwagi żadnych służb państwowych. Kiedy wpadnie za byle wykroczenie, szybko wyląduje za drutami ośrodka dla azylantów, a stamtąd już prosta droga do deportacji. Wymazana osoba łatwo staje się łupem rozmaitych mętów, cwaniaczków i hochsztaplerów, nawet tych zajmujących wysokie miejsce na społecznej drabinie. Bo cóż ona może, skoro jej nie ma? Gdzie się poskarży? Do kogo wniesie zażalenie? Dlatego można pozbawić ją wszystkiego - mieszkania, a nawet dziecka.
Okrucieństwo i paradoks sytuacji Zali polega na tym, że ona naprawdę czuje się Słowenką, mówi po słoweńsku, a z Serbią nic ją nie łączy, nikt tam na nią nie czeka, nie ma tam żadnych krewnych ani przyjaciół. I podobnie wygląda sytuacja innych wymazanych. Albo też nie mają tam nikogo, albo więcej mają wspólnego ze Słowenią, albo nie chcą jechać tam, gdzie trwa wojna. Kto by chciał. A było ich w dwumilionowej Słowenii w latach dziewięćdziesiątych zeszłego wieku ponad dwadzieścia pięć tysięcy, nieoficjalnie prawie pięćdziesiąt, w tym pięć tysięcy dzieci. Wyjaśnijmy wreszcie, co znaczy eufemizm wymazana, wymazani. To ludzie pozbawieni obywatelstwa. Dlaczego? Bo oprócz obywatelstwa Jugosławii, która właśnie się z hukiem rozpadała, posiadali jeszcze paszport innego z krajów Republiki, na przykład właśnie Serbii, a nie mieli słoweńskiego. Uznano ich za nielojalnych wobec nowego państwa i narodu słoweńskiego. Tłumaczka, Marlena Gruda, w posłowiu nazywa ten proceder administracyjną czystką etniczną. Władze niepodległej Słowenii wprowadziły ustawę nagle, 26 lutego 1992 roku, i bez wielkiego rozgłosu. Niby był czas na uregulowanie swoich spraw, ale mało kto o tym wiedział. Nie wieszano informacyjnych plakatów na billboardach, nie trąbiły o tym media. Zala jest kobietą wykształconą, pracuje w przedszkolu, ma przyjaciółki, obraca się wśród ludzi i ani ona, ani nikt z jej otoczenia nie miał pojęcia, że powinna zalegalizować swój pobyt. Krótki cytat z posłowia.
Ten krok był wręcz niepojęty i niewyobrażalny w niegdysiejszej SFRJ, w której panowała zasada równości i jedności. Ludzie przyjeżdżali do Słowenii na studia, do pracy lub na kursy dokształcające jak do innego regionu SFRJ. Często zakładali tam rodziny i rozwijali się zawodowo. Żyli w tym państwie dziesięć, dwadzieścia albo trzydzieści lat. Wielu z nich nigdy nie było w kraju, z którego pochodzili ich przodkowie.
Z posłowia można się również dowiedzieć, jak długo trwały prawnicze i sądowe przepychanki o uznanie tej ustawy za niekonstytucyjną w Słowenii, a potem w Europie. Niektóre sprawy o odszkodowania toczą się do dziś.
Powieść Mihy Mazziniego ma wymiar uniwersalny. Bo ludzi bez obywatelstwa, bezpaństwowców było i jest na świecie bardzo wielu. Przecież od czasu do czasu nasze media trąbią o sprawie rodziny, która ma zostać wydalona z Polski, bo nie uzyskała pozwolenia na pobyt. Jaki jest los dziecka urodzonego już w Polsce? Dziecka, które mówi tylko po polsku, tu chodzi do przedszkola albo nawet do szkoły, tu ma przyjaciół i nie zna kraju, do którego ma być razem z rodziną deportowane? A los jego rodziców, którzy już u nas zapuścili korzenie? No ale na co stać nasze władze, przekonujemy się teraz, kiedy na polsko-białoruskiej granicy straż graniczna na rozkaz z góry wypycha uchodźców. Nieważne, chorych czy zdrowych, dorosłych czy dzieci. Głodnych, zmarzniętych, wymęczonych, bezradnych.
Powieść Mihy Mazziniego od początku do końca trzyma w napięciu. Zala najpierw nie rozumie swojej sytuacji, kto by rozumiał?, potem jest przekonana, że to pomyłka i bez trudu wyjaśni ją w urzędzie. Tymczasem coraz bardziej pogrąża się w matni. Dumna i samodzielna próbuje poradzić sobie sama. Szybko jednak przekona się, że tu potrzebne są znajomości i to nie byle jakie. Zala przechodzi szybki kurs obywatelskiego dojrzewania. Zaczyna rozumieć znaczenie słów wysoko postawieni znajomi, koneksje i innych podobnych. Uświadamia sobie, jak bezradny jest człowiek w zetknięciu z urzędniczą machiną państwa, państwa, w którym nie ma prywatnych mediów, w którym nawet autorytety żyją na państwowym garnuszku. Który dziennikarz, który wielki pisarz odważy się nagłośnić sprawę? Każdy po cichu skrzywdzonym współczuje, ale oficjalnie nie zrobi nic. W Zali budzi się duch działaczki - ratując siebie, chce pobudzić innych do walki, ale w pewnym momencie stanie przed szatańską alternatywą, będzie musiała dokonać wyboru. Jakiego? Nie zdradzę, bo, jak wspomniałam, "Wymazana" do końca trzyma w napięciu. Nie miałam pojęcia, jak zakończy się historia Zali.
Na koniec warto dodać, że w tle głównego dramatu, jest też historia rodzinna, relacje z autorytarnym ojcem, wojskowym niepotrafiącym pogodzić się z rozpadem Jugosławii, nieudane związki z mężczyznami i kryminalna afera, w którą zamieszani są wykształceni, kulturalni ludzie na stanowiskach wykorzystujący kobiety takie jak Zala. Bardzo dobra, chociaż mroczna powieść. Cóż, każdy kraj ma swoje trupy w szafie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz