Dziś będzie o "Granicy. Na krawędzi Europy" Kapki Kassabovej
To książka, która pochłania, przenosi do innego świata. Czasem, delektując się opisami odludnych gór i zagubionych w nich wiosek, ulega się iluzji, że ten zakątek Europy pozbawiony jest problemów, że można się w nim skryć, uciec. Czytając, fantazjowałam sobie, że mogłabym zamieszkać w jednej z takich wiosek, o jakich opowiada autorka. Takie nasze mityczne Bieszczady. Oczywiście, ja człowiek miasta, długo bym w takiej głuszy nie wytrzymała. A poza tym w miarę lektury ta sielanka okazuje się tylko złudzeniem. Nigdy nie było tu spokojnie. I dziś również ten tylko pozornie arkadyjski rejon ma swoje problemy. Wyludnia się. Staje się ofiarą bezwzględnego biznesu, który kaleczy góry, wyszarpując z nich kamień, wybierając piasek z dna rzek. Może to już ostatni taki moment, może za kilka lat ten dziki zakątek Europy zostanie bezpowrotnie zniszczony. Kiedy kończąc swoją podróż, Kapka Kassabova wraca do bułgarskiej wioski, gdzie zaczęła się jej przygoda, cieszy się, że droga, którą tam kiedyś jechała, została wyremontowana. Niestety radość mąci świadomość, że zrobiono to nie dla mieszkańców, ale dla ciężarówek, które wywożą piasek z rzeki. Ale to nie wszystko. Ten graniczny teren, to miejsce wielu ludzkich tragedii. Dzikie góry dają złudzenie, że granicę można przekroczyć bez problemów i znaleźć się w Unii Europejskiej. Raj dla przemytników, którzy za ciężkie pieniądze przeprowadzają nieszczęśników z tureckiej Tracji do Bułgarii albo do Grecji. Trudno ich nie poznać, zmęczonych, smutnych, zrezygnowanych. Trudno patrzeć im w oczy. Ci, którym się udaje, tkwią potem miesiącami albo latami w obozach dla uchodźców. Kapka Kassabova spotyka i tych, którzy czekają na swoją szansę po tureckiej stronie granicy, i tych, którzy granicę już przekroczyli. Z niektórymi zawiera bliższą znajomość, czasem może napisać, że ich historia skończyła się szczęśliwie. Po miesiącach czekania mogli połączyć się z krewnymi mieszkającymi już w Europie albo zacząć tu wszystko od początku.
Ale to miejsce, od kiedy po upadku imperium osmańskiego stało się terenem granicznym, było świadkiem wielu tragedii. Wojny bałkańskie, obie światowe, konflikt turecko-grecki, grecka wojna domowa, wreszcie zimna wojna to wszystko było przyczyną wiecznych wędrówek ludów. Nowe granice i rodzące się wraz z ich przesuwaniem nacjonalizmy sprawiały, że ludzie uciekali, ale znacznie częściej byli wypędzani. Tak było z bułgarskimi Turkami, którzy w komunistycznej Bułgarii mogli zostać, jeśli zmienili nazwisko. Kto nie chciał się wyrzec swojej narodowej tożsamości, musiał zostawić rodzinne strony. Często osiedlali się po drugiej stronie, blisko granicy. W greckiej części Rodopów autorka spotyka potomków tych, którzy kiedyś musieli uciekać z imperium osmańskiego. Trudny był i jest los Pomaków zamieszkujących Rodopy, słowiańskich muzułmanów. Wiele tragedii rozegrało się na granicy bułgarsko-tureckiej albo bułgarsko-greckiej w czasach zimnej wojny. To historia, o której niewiele się wie. Przyćmiewają ją tragedie, jakie towarzyszyły próbom forsowania muru berlińskiego. Tymczasem niektórzy usiłowali wydostać się na wolność właśnie tędy. Myśleli, że łatwo przekroczyć tę granicę wytyczoną w dzikich górach. Jakże się mylili! Była świetnie strzeżona, także za pieniądze niemieckie, bo wielu Niemców z NRD próbowało uciekać właśnie tędy. Kapka Kassabova opowiada wiele takich tragicznych historii. Niektórzy ginęli zastrzeleni przez pograniczników, inni trafiali do więzienia. I nie było to lekkie więzienie. Czasem decydował łut szczęścia albo pech. Krótka chwila odpoczynku, błędne przekonanie, że już się udało, spotkanie z pasterzem albo drwalem. A dla nich to był dylemat - donieść czy pozwolić odejść? A co jeśli ktoś obserwuje? I nie będzie trzymał języka za zębami? Ale wielu miejscowych było tak zindoktrynowanych, że żadnych wątpliwości nie mieli. Autorka próbuje rozmawiać także z tymi, którzy kiedyś tej granicy pilnowali.
Książka Kapki Kassabovej to także opowieść osobista. Wspomnienia dzieciństwa spędzonego w Bułgarii, ale również nieoczekiwane odkrycie, że coś ją przyzywa do tych gór, trudno rozstać się z nimi i z ich mieszkańcami. Chociaż autorka większą część życia spędziła poza Bułgarią, to nieoczekiwanie na nowo uświadamia sobie tę część swojej tożsamości. Na tym pograniczu żyje wielu takich jak ona - ludzi o pogmatwanych życiorysach, przesiedlonych, uciekinierów, którzy za czymś tęsknią. Mnóstwo w "Granicy" niesamowitych spotkań. Za każdym z nich kryje się jakaś historia, często smutna, czasem optymistyczna. Ale jest to też opowieść awanturnicza. Autorka odbywa wiele ryzykownych wędrówek albo sama, albo prowadzona przez miejscowych. Nie zawsze wie, czy można im zaufać. Dociera w miejsca dzikie, tajemnicze. Pięknie opisuje urodę tych odludnych gór. No i jest jeszcze coś. Zwłaszcza w Strandży przetrwało wiele tajemniczych miejsc i obyczajów. Nadal można tu spotkać ludzi chodzących po rozżarzonych węglach, źródła o magicznej mocy ukryte w głuszy, znachorów, usłyszeć opowieści o niezwykłej kuli światła. Dużo tu takich niesamowitych opowieści.
Bardzo ciekawa książka. Cieszę się, że będę mogła przeczytać kolejną opowieść Kapki Kassabovej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz