Po przeczytaniu znakomitej biografii Jerzego Giedroycia pióra Magdaleny Grochowskiej ("Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu") wiem, że po książki tej autorki mogę sięgać w ciemno. Nic dziwnego, że jakiś czas temu bardzo ucieszyła mnie informacja o kolejnej, która miała się wkrótce ukazać. To "W czasach szaleństwa. Hertz, Fiłosofow, Stempowski, Moltke" (Agora 2019) - biografia czterech osób, a właściwie pięciu, bo czwarty rozdział poświęcony jest małżeństwu Helmutowi i Frey'i von Moltke. Bardzo byłam ciekawa tej książki, dlatego szybko kupiłam i nie zwlekałam z lekturą, a teraz polecam, chociaż zdaję sobie sprawę, że takie pozycje krąg czytelników zawsze będą miały ograniczony.
Kto zna poprzednie książki Grochowskiej, na pewno sięgnie. Kogo interesuje epoka, kto nie zraża się trudnościami, jakie momentami mogą towarzyszyć lekturze, niech też śmiało czyta. Nie trzeba znać twórczości Pawła Hertza czy Jerzego Stempowskiego, tym bardziej publicystyki Dymitra Fiłosofowa, można nic nie wiedzieć o małżeństwie von Moltke, a i tak książka Magdaleny Grochowskiej sprawi wielką przyjemność. Chociaż zawsze w takich wypadkach zastanawiam się, czy słowo przyjemność jest odpowiednie. Przecież bohaterowie tej opowieści żyli w czasach trudnych, mieli za sobą pierwszą wojnę, rewolucję październikową, drugą wojnę, więzienia, zsyłki, a na końcu najczęściej czekała ich samotność. Mimo tego książka pochłonęła mnie całkowicie. Niemal za każdym razem trudno było mi przerwać lekturę. Bo autorka nie tylko opowiada o ludziach, ale też odtwarza ich świat.
Co wcześniej o nich wiedziałam? Najwięcej o Jerzym Stempowskim, który jako stały współpracownik paryskiej Kultury pojawił się na kartach biografii Giedroycia, a i wcześniej jego nazwisko nie było mi całkiem obce. W tej samej książce pojawia się również Dymitr Fiłosofow, ponieważ w międzywojennej Warszawie w jego skromnym mieszkanku na organizowanych przez niego dyskusjach bywali Józef Czapski, Jerzy Stempowski i wiele innych znanych postaci. O Pawle Hertzu wiedziałam właściwie tyle, że poeta, no i jakiś czas temu czytałam poświęcony mu rozdział w "Homobiografiach" Krzysztofa Tomasika. Tylko małżeństwo von Moltków stanowiło białą plamę. Gdzieś w zakamarkach pamięci kołatało mi się to nazwisko, ale nie byłam pewna, czy słusznie kojarzę je z Krzyżową. Okazało się, że tak.
Co łączy te postacie? Przecież niektóre z nich nigdy się ze sobą nawet nie zetknęły. Dlaczego wobec tego Magdalena Grochowska postanowiła złączyć je w jednej książce? Ten wspólny mianownik to czasy, w jakich żyli, te tytułowe czasy szaleństwa. Przeczucie apokalipsy, rewolucyjne i wojenne zawieruchy, emigracja, samotność, próba ułożenia sobie życia w takich warunkach, jakie są, i nieobojętność na świat, na ważne problemy. Ta nieobojętność realizowała się najczęściej w publicystyce czy w innej twórczości. Inaczej było w wypadku Helmuta von Moltke, który był jednym z filarów Kręgu z Krzyżowej, grona ludzi, którzy nie akceptowali polityki Trzeciej Rzeszy i spotykali się, aby planować, jaka będzie przyszłość Europy i Niemiec, kiedy skończy się szaleństwo wojny, kiedy upadnie władza Hitlera. Przyszło im za to zapłacić najwyższą cenę - cenę życia. Przejmująca jest opowieść Magdaleny Grochowskiej o ostatnich miesiącach Helmuta von Moltke spędzonych w więzieniu, o procesie, przejmująca jest próba odtworzenia tego, co czuł i myślał. Sporo wiadomo, bo prowadził korespondencję z żoną, pisał do synów, rozmawiał z pastorem, który był dla skazanych duchową podporą. Od początku wiedział, na co się porywa, miał świadomość ceny, jaką może zapłacić, ale uważał, że to jego obowiązek. Nic dziwnego, że już wcześniej towarzyszyło mu przeczucie, że niewiele czasu przed nim, dlatego starał się cieszyć życiem - ukochaną żoną, synami, przyjaciółmi, czasem spędzanym w Krzyżowej. Grochowska nie ucieka od trudnych pytań i sprzeczności w jego biografii. Zastanawia się, jak potrafił łączyć ze swoimi przekonaniami i działalnością pracę urzędnika Trzeciej Rzeszy, spotykać się zawodowo z ludźmi, którzy mieli krew na rękach, w czasie służbowego pobytu w okupowanej Warszawie jeść wykwintne potrawy i mieszkać w eleganckim hotelu.
Jeszcze więcej sprzeczności jest w biografii Pawła Hertza. W latach międzywojennych kiedy był młodym człowiekiem poglądy endeckie nie były mu całkiem obce, a po Marcu legitymizował swoją osobą spotkanie z jedną z ciemnych postaci ze świata literackiego. A przecież był Żydem, pochodził z bardzo bogatej żydowskiej rodziny, w czasie wojny stracił niemal wszystkich najbliższych. On ocalał, bo uciekł do Lwowa. Przypłacił to jednak sowieckim więzieniem i zsyłką do obozu pracy. Niechętnie dzielił się tym, co przeżył. Po wojnie próbował jakoś odnaleźć się w nowej rzeczywistości - uciekał w literaturę. Pisał, tłumaczył, redagował. Dla mnie i on, i pozostali bohaterowie książki Grochowskiej to postaci tragiczne, którym życie przetrąciła apokalipsa, a oni potem jakoś próbowali się odnaleźć.
Tak było z rosyjskim filozofem, publicystą, wydawcą, który z rewolucyjnej Rosji uciekł do Warszawy i tu do końca swoich dni - zmarł w roku 1940 - wiódł los wygnańca, emigranta. Z trudem wiązał koniec z końcem, nieraz musiał pożyczać pieniądze od swoich najbliższych polskich przyjaciół, Stanisława Stempowskiego (ojciec Jerzego) i towarzyszki jego życia Marii Dąbrowskiej. A wydawanie kolejnych gazet to już prawdziwa ekwilibrystyka. A mimo to nie ustawał w pracy. Stale coś organizował, spotykał się, pisał, siał umysłowy ferment. Starał się łączyć Polaków i Rosjan. Dowodził swoją postawą, że zbliżenie między ludźmi jest możliwe mimo niesprzyjających wiatrów historii. Był wielkim autorytetem dla dużo od siebie młodszego Józefa Czapskiego, którego w tamtym okresie ukształtował. I on był świadom nadchodzącej apokalipsy, a przecież jedną miał już za sobą.
Z tej czwórki chyba najbliższy jest mi Jerzy Stempowski. Przez swoją osobność, tragiczną miłość, samotność, niezależność, melancholię i pesymizm. I on miał przeczucie katastrofy. Od drugiej wojny pędził życie emigranta - mieszkał w Szwajcarii. Brzmi to atrakcyjnie, ale oznaczało biedę, skromną egzystencję, niepewność, bo po wojnie Szwajcarzy najchętniej pozbyliby się wszystkich, którym udzielili azylu. Przez długi czas utrzymywał się z ... chałupniczej produkcji szczotek (albo czegoś podobnego, nie zapamiętałam). A przecież pochodził z zamożnej rodziny, w międzywojennej Polsce pracował w jednym z ministerstw i na innych posadach urzędniczych. Wojna zmieniła wszystko. Zachęcona książką Grochowskiej mam wielką ochotę zmierzyć się z jego eseistyką. Muszę jeszcze dodać, że jego życie obfitowało w niesamowite epizody. Taka była ucieczka przez zieloną granicę w czasie wojny czy powojenna podróż przez zrujnowane Niemcy i Austrię.
Rozsiane gdzieś po internecie biogramy tej czwórki brzmią z konieczności sucho, nie oddają całej komplikacji i tragizmu ich losów, nie przybliżają świata, w którym żyli. Ja też poświęciłam im w mojej notce tylko trochę miejsca, też z konieczności. Żeby dowiedzieć się więcej, trzeba sięgnąć po książkę Magdaleny Grochowskiej. Zachęcam, naprawdę warto zmierzyć się z ta lekturą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz