Na szczęście nie muszę już wybierać, na co iść do kina, nie muszę oglądać dwóch filmów w ciągu jednego weekendu. Liczba interesujących premier wyraźnie przyhamowała. Tym razem wybrałam się na "Historię małżeńską" ze Scarlett Johansson i Adamem Driverem. To opowieść o rozpadającym się małżeństwie z dziesięcioletnim stażem. Ona (Nicole) pochodzi z Los Angeles, co okaże się istotne w przebiegu konfliktu, a właściwie wojny, jaka między rozwodzącymi się małżonkami wybuchnie. On (Charlie) z amerykańskiej prowincji, ale od dawna czuje się nowojorczykiem. Mają syna, mieszkają i pracują w Nowym Jorku - Charlie jest reżyserem teatralnym, Nicole gra w jego zespole teatralnym. Przed obojgiem rysują się nowe perspektywy zawodowe. Ona dostała propozycję pracy w serialu, który kręcony jest w jej rodzinnym mieście, on ma szansę po raz pierwszy pracować ze swoim teatrem na Broadway'u. Tocząca się sprawa rozwodowa wywróci ich życie do góry nogami, szczególnie jego.
"Historię małżeńską" ogląda się znakomicie. Trochę przypomina kino Woody Allena - dużo inteligentnego gadania, nieco nowojorskich plenerów i atmosfery, poważne problemy przełamywane humorem. Historię Charliego śledziłam ze zdumieniem, złością, współczuciem i zwyczajną ciekawością. Jak się skończy? Czy wybrnie z kłopotów, w które wpakowała go Nicole, a przy okazji siebie też, jedną nierozsądną decyzją, że sprawa rozwodowa będzie toczyła się z udziałem adwokatów. W tym momencie rusza prawnicza machina, której konsekwencje wprawiają w osłupienie nie tylko Charliego, ale i polskiego widza nieobeznanego z amerykańskim systemem sprawiedliwości. Nie chcę spojlerować, ale taki rozwód to prosta droga do finansowej ruiny, nabijanie kabzy sprytnym prawnikom i zupełna dezorganizacja życia. A stawką jest opieka nad dzieckiem. Świetną scenę prawniczego pojedynku na argumenty i riposty oglądałam z mieszaniną podziwu, zdumienia i złości. Charlie znalazł się w iście kafkowskiej sytuacji, której długo nie rozumie, nie zdaje sobie sprawy z jej konsekwencji dla swojego życia i z której nie ma wyjścia. W końcu musi skapitulować, podporządkować się i spełniać kolejne, często absurdalne, wymagania, aby w oczach sądu stać się perfekcyjnym ojcem. Sprawa rozwodowa sprawia, że relacje między Nicole i Charliem stają się coraz gorsze, a porozumienie niemożliwe. Wcześniej był chłód i uprzejmość, teraz są kłótnie, pretensje, obwinianie się. Ta sytuacja odbija się oczywiście na dziecku. Obserwujemy, jak się zmienia i oddala się od ojca. Czy to wina matki? Czy zmiany środowiska?
Ale dość tych zachwytów. Bo im bliżej końca, tym bardziej uświadamiałam sobie, że poza zdumieniem, ciekawością i złością nic innego nie czuję. Jakoś nie poruszyły mnie głębiej problemy Nicole i Charliego. Czegoś mi w ich historii zabrakło, pozostawałam obok. Przypomniałam sobie znakomity "Boyhood" Richarda Linklatera, może dlatego, że też opowiada o rozbitej rodzinie. Tamten film mnie autentycznie poruszył, był prawdziwy i głęboki. W tym zestawieniu "Historia małżeńska" wypada blado. Świetnie zrobiona, świetnie zagrana, ale to tylko filmowa konfekcja.
Jednak to nie wszystkie moje zarzuty pod adresem "Historii małżeńskiej". Było jeszcze coś, co mi przeszkadzało, a nawet drażniło. Otóż mimo że film ma dwoje bohaterów, od jakiegoś momentu miałam wrażenie, że historia opowiadana jest z punktu widzenia Charliego. To jemu współczułam, to on wydawał mi się ofiarą, to jemu kibicowałam, to jego racje wydawały mi się prawdziwe. Właściwie trudno powiedzieć, czy za decyzją Nicole o odejściu od męża stoją poważne powody, czy to to tylko chwilowy kryzys, który można by rozwiązać. Miałam wrażenie, że sama nie wie, czego chce, jest osobą chwiejną, ulegającą wpływom innych. A chyba nie takie były intencje twórców filmu. Podejrzewam, że racje miały być rozłożone, a perspektywa, z której widz spogląda na problem, zmieniać się. Nie wiem, czy to wina Scarlett Johanson, czy scenariusza, czy reżysera. Mnie ta dominująca męska perspektywa przeszkadzała bardzo. A może to tylko moje wrażenie?
Mimo tych uwag nie odradzam obejrzenia "Historii małżeńskiej". Chociaż według mnie to tylko świetnie zrobiony ładny film o poważnych sprawach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz