Maciej Zaremba-Bielawski "Dom z dwiema wieżami"

Macieja Zarembę-Bielawskiego znam z jego artykułów o Szwecji zamieszczanych od czasu do czasu w polskiej prasie, ale jakoś tak wyszło, że dotąd nie czytałam żadnej z jego książek. "Dom z dwiema wieżami" (Karakter 2018; przełożył Mariusz Kalinowski) jest pierwszą, w dodatku nietypową w dorobku autora. Nietypową, bo autor nie zajmuje się w niej, jak dotąd, problemami szwedzkimi, ale opowiada historię swojej rodziny. Można ją postawić w rzędzie takich tytułów jak znakomici "Fałszerze pieprzu" Moniki Sznajderman. Podobieństwo nie zasadza się tylko na temacie. I Sznajderman, i Zaremba-Bielawski  pochodzą z rodzin polsko-żydowskich, oboje muszą bawić się w detektywów, aby odkryć do końca historię swoich rodziców i dziadków. "Dom z dwiema wieżami" sytuuje się również w nurcie książek opowiadających o Marcu 68, bo to właśnie w konsekwencji antysemickiej nagonki nieświadomy niczego autor nagle usłyszał od matki: Wyjeżdżamy. Jestem Żydówką. Tragizm tej sytuacji polegał również na tym, że jego ojciec, wybitny psychiatra, twórca psychiatrii nowoczesnej, znacznie starszy od matki, wyjechać ani nie chciał, ani nie mógł. Przecież nie zaczyna się życia od nowa, kiedy się ma prawie osiemdziesiąt lat!

Kiedy czyta się opowieść jak ta, nie da się uciec od refleksji, że życie ludzkie bywa nieprawdopodobne. Ilość zbiegów okoliczności, przypadków, cudownych zrządzeń losu, ale i tragicznych zdarzeń, dramatycznych wyborów jest w historii rodziców autora ogromna. W tej sytuacji na cud zakrawa, że tych dwoje spotkało się i stworzyło rodzinę. Cudem jest wobec tego także fakt, że Maciej Zaremba-Bielawski pojawił się na świecie. Jego matka właściwie nie miała prawa przeżyć Zagłady, ojciec też mógł zginąć w czasie jednej z czterech (!) wojen, w jakich brał czynny udział. Trudno też nie zadumać się nad faktem, jak niejednoznaczna, pęknięta bywa ludzka natura. Bo rodzice autora skrzywdzeni przez los, później sami krzywdzą innych. Ta książka prowokuje też do osobistych refleksji, do stawiania swoim przodkom niewygodnych pytań. Często czysto teoretycznych , bo ci przodkowie, jak w moim przypadku, już nie żyją i nie ma kogo pytać. Inna sprawa, czy bym się odważyła. Bo jak zapytać babcię, co myślał dziadek, który był lekarzem, o wprowadzonej w 1937 roku zmianie w statucie Związku Lekarzy Państwa Polskiego? Walny zjazd wykluczył medyków żydowskiego pochodzenia ze Związku. Ostatecznym celem było wyrugowanie Żydów z zawodu. Jaki miał do tego stosunek mój dziadek, lekarz? Jak zapytać babcię, gdzie zamieszkali, kiedy w roku 1943 albo w 1944 na kilka miesięcy zatrzymali się w Brześciu? Czy nie było to mieszkanie po rodzinie żydowskiej, po której, jak po innych brzeskich Żydach, nie pozostał już żaden ślad? A jeśli w nim się zatrzymali, czy poświęcili jego właścicielom jakąś myśl? Czy się za nich modlili? Moja babcia była bardzo religijna, więc byłoby to całkiem naturalne. Czy może w czas wojennej tułaczki nie mieli do tego głowy, bo przecież i oni byli uciekinierami, a na Wołyniu zostawili całe swoje dotychczasowe życie? Czy mój tata zastanawiał się kiedyś nad tym? Czy pytał? Z Brześcia pamiętał tylko tyle, że co niedzielę razem ze swoim ojcem, a moim dziadkiem, i młodszym bratem jechali dorożką do cukierni. Całkiem miłe wspomnienia. Z drugiej strony wiem, że ich tułaczka obfitowała w wiele przykrych epizodów.

I o tej nieznanej szerzej uchwale Związku Lekarzy Państwa Polskiego, i o Brześciu pisze w swojej książce Zaremba-Bielawski. No bo trudno opowiadając o losach żydowskich dziadków i żydowskiej matki, nie pisać o przedwojennym antysemityzmie i o Zagładzie. Tym bardziej, że ofiarą antysemickich szykan byli i matka, i dziadek autora, sędzia Izaak Immerdauer. Zresztą prawnikiem został z konieczności - medycyny z powodu swojego pochodzenia studiować nie mógł! Matka nie znalazła się na wspólnym szkolnym zdjęciu, bo z tych samych powodów nie życzono sobie jej obecności na nim. To oczywiście tylko drobny przykład tego, co ich spotykało. Równie dotkliwie pisze autor o Zagładzie. Niezwykle mocno wybrzmiewają przytaczane fakty - Zaremba-Bielawski opowiadając o wojennych losach swojej babci i mamy, pisze, ilu Żydów przed wojną mieszkało w miejscowościach, w których się ukrywały, a ilu ocalało, a są to liczby porażające. Pisze też, jaki łańcuch ludzi przyczynił się do tego, że one przeżyły. Wojenne losy matki autora przypominają opowieści niektórych bohaterek Hanny Krall. Tragiczny był niestety los Izaaka. Ze swoim pochodzeniem wypisanym na twarzy i widocznym w oczach nie miał żadnych szans. Dlatego rodzina się rozstała. Jaka dramatyczna decyzja. Jaka tragiczna sytuacja.

I kolejne zdumienie, kolejna refleksja. Jak różne są ludzkie doświadczenia. Kiedy matka i babcia autora robiły wszystko, aby uciec przeznaczeniu, jego ojciec spędził całą wojnę w niemieckim oflagu. Biorąc pod uwagę okoliczności, można śmiało powiedzieć, że spędził ten czas komfortowo. Chociaż coś o życiu w obozach jenieckich dla oficerów słyszałam, to jednak historie opowiedziane w książce wprawiają w zdumienie. Fenomenowi oflagów, bo tak śmiało można to nazwać, poświęca autor obszerny przypis w formie całego rozdziału.

Ważną częścią książki jest też oczywiście wątek Marca 68 roku. Trochę na ten temat przy okazji zeszłorocznej rocznicy czytałam, czego świadectwo dawałam w tych zapiskach. Mimo że nie dowiedziałam się już niczego nowego, to trudno nad krzywdą i haniebnym traktowaniem marcowych emigrantów przejść do porządku dziennego. I te fragmenty brzmią niezwykle mocno, oskarżycielsko i boleśnie.

Książka jest świetnie skomponowana i znakomicie napisana. To coś więcej niż zrekonstruowana rodzinna historia. To także refleksja nad paradoksami ludzkiej natury i losu, nad polskim antysemityzmem (autor wgłębia się w myśli Dmowskiego, aby zrozumieć jego źródło). Zaremba-Bielawski zaczyna swoją opowieść od dzieciństwa. Przygląda się sobie tamtemu niczym okazowi w muzeum, patrzy z dystansu, często używa trzeciej osoby, pisząc o swoim dzieciństwie i wczesnej młodości. Przyznam, że ekshibicjonizm tej części czasami mnie irytował. (To jedyny zarzut, jaki mam pod adresem tej książki.) Te zabiegi mają jednak swój cel. Bo tamto życie nie było życiem prawdziwym. Rodzice ukryli przed nim nie tylko żydowską historię matki, ale i skomplikowane losy swojego małżeństwa. Na przykład wygumkowali starsze, przyrodnie rodzeństwo. W kolejnych rozdziałach autor z detektywistyczną dociekliwością rekonstruuje losy swojej rodziny, zaczynając od lat dwudziestych zeszłego wieku, a w przypadku ojca wspomnienia sięgają nawet czasów sprzed pierwszej wojny. 

Mogłabym długo jeszcze pisać, ale czas zmierzać do końca. Polecam tę arcyciekawą, ale i bardzo smutną opowieść. Warto wspomnieć, że "Dom z dwiema wieżami" znalazł się na liście książek nominowanych do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty