"Ułaskawienia" i "Kafarnaum" nadal nie obejrzałam, za to wybrałam się na najnowszy film Asghara Farhadiego "Wszyscy wiedzą". Już po zeszłorocznym festiwalu w Cannes, gdzie był pokazywany, ale nagrody nie dostał, słyszałam głosy rozczarowania. Teraz, kiedy wreszcie wchodzi na nasze ekrany, zdziwiłam się niepomiernie, że został nakręcony w Hiszpanii. To jeszcze nie musiałoby oznaczać katastrofy. W końcu przedostatni film Farhadiego też powstał w Europie, konkretnie we Francji, a był jak zwykle znakomity. Gęsty, zaskakujący, zmuszający do refleksji, pokazujący bohaterów, którzy muszą dokonywać trudnych wyborów. Nic tam nie było proste i czarno-białe. Do takiego kina przyzwyczaił nas ten irański reżyser. Niestety tym razem Farhadi stworzył film w całości europejski - akcja nie tylko toczy się w Hiszpanii, ale grają tylko hiszpańscy aktorzy i to z najwyższej półki. A może chodziło o kino uniwersalne? Ale przecież jego irańskie filmy, także "Przeszłość", chociaż francuska to z bardzo ważnym irańskim wątkiem, mimo że zanurzone w lokalnej obyczajowości były znakomicie uniwersalne. Na tym także polegała ich wielkość. Tym razem niestety nie wyszło. Głosy rozczarowania, jakie słyszałam po Cannes, okazały się ani na jotę nieprzesadzone. Podzielam je całkowicie! Wielka szkoda! Czy to zniżka formy, jednorazowa wpadka? Czy może jednak kino Farhadiego bez irańskości nie istnieje? Nie wiem. Ja w każdym razie jestem bardzo ciekawa innych kultur, obyczajów, Iran, w którym nie byłam, a bardzo bym chciała, od dawna mnie interesuje. Dlatego nie chcę od irańskiego reżysera kina europejskiego w dodatku takiego gładkiego jak to. Chcę, żeby pokazywał mi problemy swojego kraju, żeby się z nim spierał. Mam nadzieję, że znowu tam wróci.
A teraz do rzeczy. "Wszyscy wiedzą" to rodzinna historia rozgrywająca się w pięknych hiszpańskich okolicznościach. Małe, urocze, otoczone winnicami miasteczko ze swoim plaza. Na ślub siostry przyjeżdża z Argentyny, gdzie mieszka, Laura ze swoimi dziećmi. Obserwujemy przygotowania do uroczystości, potem przyjęcie weselne. Jest pięknie, radośnie uroczo, aż nagle w środku nocy dochodzi do tragedii - z domu porwana zostaje nastoletnia córka Laury. Od tego momentu film zmienia się w połączenie kryminału, melodramatu i rodzinnej psychodramy. Ogląda się to gładko, z przyjemnością, jaką daje patrzenie na znakomitych aktorów (Penelope Cruz i Javier Bardem) i cały ten hiszpański anturaż, o którym już wspominałam. Niestety tylko tyle. Całość ostatecznie rozczarowuje. Od pewnego momentu rodzinne tajemnice z przeszłości stają się przewidywalne, podobnie rozwój wypadków. Tymczasem w swoich poprzednich filmach Farhadi zawsze zaskakiwał, komplikował, rozdzielał racje pomiędzy bohaterów, stawiał ich i widza przed trudnymi wyborami, nikt nie był jednoznacznie dobry ani jednoznacznie zły. Tu teoretycznie też tak jest, ale tylko teoretycznie. Wyszło jakoś płasko i nad wyraz gładko. Trudno się przejąć losem bohaterów. Ogląda się to bardziej jak kryminał, i to raczej taki w stylu Agathy Christie - lekko trącący myszką, niż rodzinną tragedię. Zgadzam się też z opinią wyrażoną w Tygodniku Kulturalnym, że plusem filmu jest jego gorzkie zakończenie, które mogłoby dać asumpt do czegoś znacznie głębszego.
Nie takiej przyjemności, nie takiego kina od Asghara Farhadiego oczekuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz