Znowu narobiłam sobie kinowych zaległości. Tym razem z powodu podróży. Bardzo wiele nie straciłam, na szczęście w tym czasie nie wyświetlano niczego, na czym by mi jakoś szczególnie zależało. Zamiast jednak wybrać się na wenezuelskie "Sny wędrownych ptaków", które zbierają znakomite recenzje (mam nadzieję, że jeszcze je zobaczę), poszłam na "Zabawę, zabawę" Kingi Dębskiej, która premierę miała tydzień przed moim wyjazdem. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że ten film aż tak długo utrzyma się w repertuarze. Tymczasem po czterech tygodniach od premiery jest nie tylko nadal grany, ale w sobotnie popołudnie w moim ulubionym kinie sala była pełna. Cóż, Kinga Dębska stała się specjalistką od przyjemnych filmów o trudnych/poważnych/dramatycznych sprawach. Nie ona jedna, podobnych produkcji jest przecież sporo. Pokazuje się ważny, trudny problem, ale w miłym, eleganckim anturażu. Trochę powagi, trochę humoru, popularni, bardzo dobrzy aktorzy, ładne otoczenie, ładne twarze, takież same stroje, kanty złagodzone, żadnych brudów, żadnego weryzmu. Ostatecznie mogę to oglądać telewizji, w kinie o coś więcej mi idzie. Takie były "Moje córki krowy", które bardzo mnie zirytowały i zawiodły, taki był "Plan B" z założenia bardziej rozrywkowy, więc należy mierzyć go inną miarą. Taka jest też "Zabawa, zabawa".
Muszę uczciwie przyznać, że przynajmniej tym razem wybór eleganckiego otoczenia jest jakoś uzasadniony, bo film porusza problem alkoholizmu kobiet wykształconych, bardzo dobrze zarabiających, na stanowiskach. Moim zdaniem twórcy prześlizgują się nad tematem dość gładko, raczej sygnalizując problem, niż się w niego wgłębiając. Dlatego "Zabawę, zabawę" obejrzałam z przyjemnością, kilka razy nawet się uśmiechnęłam, ale niespecjalnie poruszyła mnie sytuacja bohaterek. Raczej przyglądałam się im, jakby były egzemplifikacją problemu, a nie kobietami z krwi i kości. Nie wyszłam z kina ani poruszona, ani wściekła, ani zniesmaczona. A przecież nie tak chyba być powinno.
Nie dowiedziałam się też niczego nowego. Że kobiety piją inaczej niż mężczyźni, wiem, że są to często kobiety dobrze sytuowane, wykształcone, na stanowiskach, też wiem, że udają przed sobą i otoczeniem, iż problemu nie mają, o tym również czytałam. Przyczyny ich picia też są oczywiste - samotność, zdrada męża, studencki tryb życia. Chyba najciekawsze jest w filmie Kingi Dębskiej pokazanie mechanizmu, który sprawia, że tak długo pozostają bezkarne. Otoczenie, nawet kiedy problem dostrzega, boi się o tym głośno mówić, staje się on tajemnicą poliszynela. Nikt z personelu medycznego nie odważy się powiedzieć pani profesor, że powinna zejść z dyżuru, bo jest pijana, nikt nie zawiadomi dyrekcji szpitala. Pani prokurator zręcznie ukryje się za immunitetem i koneksjami męża polityka, a jej szefowie nie wyciągną wniosków takich, jak powinni. I tak to się toczy. Szkoda, że ten problem został tylko zaanonsowany i nie wybrzmiał tak mocno, jak powinien. Trochę utonął w śmiesznych scenach z parą nieco safandułowatych policjantów, którzy za każdym razem z innego powodu okazują się wobec pijanych w sztok bohaterek bezradni. Ta scena powraca niczym świetny żart aż trzykrotnie. Obsadzenie w roli jednego z nich Rafała Rutkowskiego, kojarzącego się raczej z komediowym repertuarem, tym bardziej rozmywa problem.
Najbardziej poruszający wydał mi się wątek pani profesor pediatrii granej przez Dorotę Kolak. Ale stało się tak być może dzięki świetnej grze aktorki, która drobnym gestem, miną, spojrzeniem potrafiła jej dramat uwiarygodnić. Z jednej strony udaje przemiłą matkę, lekarkę, spod ręki której wyszło wielu wspaniałych absolwentów, z drugiej córkę ma za nieudacznicę z prowincjonalnego szpitala, a kto wie, co myśli o swoich uczniach, których publicznie tak wychwala. Z jednej strony to pewna siebie kobieta sukcesu, z drugiej bardzo samotna. Nawet na przyjęciu, którego jest gwiazdą, bo dostała nagrodę, po zamienieniu, z kim trzeba, zdawkowych uprzejmości, po rozdaniu uśmiechów, po odbyciu obowiązkowych smalltoków zostaje w tłumie zaproszonych sama, maskując samotność dobrą miną, pewnym siebie zachowaniem, wzięciem kieliszka do ręki. Trudno jednak zapomnieć jej spojrzenie, za którym kryje się niepewność i rozpacz. Potem na przemian chwyta za serce albo jest żałosna - kiedy błaga o alkohol, kiedy błaga o miłość, a może tylko o fizyczną bliskość, a wreszcie kiedy sama siedzi na przystanku, nie czekając na żaden autobus. Ma zmęczoną, starą twarz. Czy jeszcze raz niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stanie na nogi? Czy wróci do domu, weźmie prysznic, włoży sukienkę, buty na obcasach, zrobi makijaż i znowu będzie pewną siebie, twardą kobietą? Robiła tak już wielokrotnie na naszych, widzów, oczach. Czy może jednak tym razem sięgnęła dna?
Ale poza tymi kilkoma scenami i jeszcze jedną związaną z wątkiem najmłodszej bohaterki granej przez Marię Dębską jest stanowczo zbyt przyjemnie, zbyt gładko i śmiesznie. To nie moje kino.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz