"Cicha noc"

W kinach zaczynają pojawiać się filmy pokazywane na gdyńskim festiwalu. Tydzień temu na ekrany wszedł "Najlepszy" Łukasza Palkowskiego, teraz nagrodzona Złotymi Lwami "Cicha noc" Piotra Domalewskiego. Na ten pierwszy nie poszłam, bo za dużo filmów w swoim życiu widziałam i już nie chce mi się tracić czasu na kolejną opowieść w amerykańskim stylu o kimś, kto z dna dotarł na szczyty dzięki własnej determinacji. Nawet jeśli historia jest, jak w tym wypadku, prawdziwa, to i tak wiadomo, że na potrzeby filmu została podkręcona, wygładzona, wyszlifowana. Za to wybrałam się na "Cichą noc", kameralną opowieść rodzinną zrobioną przez debiutanta Piotra Domalewskiego. I nie zawiodłam się. Film dotyka problemów, jakie przynajmniej w części są udziałem większości z nas. Pozostałe doskonale znamy z opowieści znajomych i przyjaciół. Więc niby jest to historia z cyklu znacie, to posłuchajcie, a jednak, ponieważ została znakomicie zrobiona i równie znakomicie zagrana, trzyma w napięciu i pozostaje w pamięci. Wspominając o aktorach, nie mam na myśli tylko nagrodzonego za główną rolę męską Dawida Ogrodnika, ale właściwie wszystkich. Świetna jest niemal nieobecna na ekranach Agnieszka Suchora, oczywiście Arkadiusz Jakubik, Tomasz Ziętek, ściszony, wycofany, skrywający tajemnicę, tak podobny do Ogrodnika, jakby rzeczywiście byli braćmi. Inni też zasługują na uwagę. Każda scena jest ważna, każda jest kolejną cegiełką dorzuconą do portretu bohaterów i do rodzinnego piekiełka. Ileż tu znakomitych obserwacji. Każdy z nas przeżył niejedną taką Wigilię, każdy z nas doskonale zna taką ciotkę, takiego wujka, mamy takich kuzynów, takiego dziadka. Domalewski podąża własną drogą. Podobnie jak Wojciech Smarzowski portretuje polską prowincję, ale mimo rozlicznych wad jego bohaterowie nie są odrażający. Mamy dla nich zrozumienie, współczujemy im. Naprawdę świetny film. A kto już w kinie był, może czytać ciąg dalszy, gdzie więcej refleksji. Zapraszam.

Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Albo jak w piosence Starszych Panów Rodzina, rodzina, rodzina, ach rodzina, rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest, lecz kiedy jej nima, samotnyś jak pies. I tylko nie wiadomo, co lepsze - samotność czy wspólny rodzinny portret. Ale zdjęcie, na którym wszyscy się uśmiechają, radośnie na komendę wypowiadając słowo Heniek, nie pokazuje prawdy. Podobnie rzeczywistość zostaje zakłamana w filmie kręconym przywiezioną przez Adama kamerą. Kiedy razem z napisami końcowymi oglądamy jego fragmenty, a doskonale znamy już prawdę, widać, jak z rzeczywistością niewiele ma wspólnego. Familia ze zdjęcia i z filmu to rodzina, jaką chcielibyśmy mieć - zgodna, sympatyczna, w której wszyscy się kochają, wspierają i są dla siebie życzliwi. Jaką prawdę skrywają pozowane rodzinne portrety naszych przodków? Jaką filmy i zdjęcia masowo kręcone i cykane na wszystkich rodzinnych uroczystościach? Kiedy widzę ludzi przyklejonych do aparatów, a raczej komórek, zastanawiam się, kiedy oglądają te wszystkie zdjęcia i filmy. Te ślubowania dzieci, te początki i zakończenia roku szkolnego, te komunie, te wesela, te imieniny i urodziny, te rodzinne jubileusze i inne imprezy. Kiedy i przed kim chwalą się tym lukrowanym szczęściem? A jak jest naprawdę? W rodzinie Adama jak w soczewce skupiają się wszystkie słabości naszych rodzin. Pochylę się  tu nad nimi w przypadkowej kolejności.

Słabość pierwsza - alkohol. Alkohol jest codziennością. Pije dziadek, pił ojciec, a już uroczystości rodzinne, nawet święta, toną  w morzu wódki. Jakie prezenty przynosi święty Mikołaj? Wódkę oczywiście, w przemyślnej butelce. Ileż ona radości sprawi wszystkim biesiadującym! Co przywozi Adam w prezencie ojcu? Butelkę wódki oczywiście. Co robią faceci, kiedy zaczynają rozmawiać o rodzinnych interesach? Piją oczywiście. No przecież bez wódki nie rozbieriosz. Słabość druga - przemoc. Szwagier Adama zna tylko jeden argument w dyskusji z żoną - pięść. A jak najlepiej nauczyć go rozumu? Porządny wp...l, i odrobina wódki oczywiście, rozwiążą problem, nauczą szwagra moresu. Słabość trzecia - konflikt o pieniądze. Ileż ja się podobnych historii w bliższym lub dalszym otoczeniu naoglądałam i nasłuchałam! Jak to brat okręcił wokół palca rodziców i ci niemal wydziedziczyli siostrę. Albo siostra wystrychnęła na dudka brata. Ileż w rodzinach skrywanych urazów o pieniądze, ileż zazdrości o finansowe powodzenie, ileż niesnasków z tego powodu. Słysząc takie historie, doprawdy cieszę się, że jestem jedynaczką.

Słabość czwarta - brak pracy i perspektyw, co zmusza ludzi do wyjazdu. Pół biedy jeśli do Warszawy, gorzej gdy za granicę. Wyjechał Adam, wyjechał Paweł, jego młodszy brat, kiedyś wyjeżdżał ojciec. A z tym łączy się słabość piąta - nieobecność ojca w rodzinie. Powraca bolesne pytanie - dlaczego nie ma go na wszystkich rodzinnych zdjęciach z rozmaitych uroczystości? Dlaczego ojciec nie zna własnych synów? Dlaczego nie umie z nimi rozmawiać? Bo go nie było, kiedy dorastali, bo go nie było, w czasie tych wszystkich rodzinnych uroczystości, których zdjęcia zdobią ścianę jednego z pokoi. Ale to dylemat tragiczny, bo niby co miał robić, skoro na miejscu nie było pracy? Jak miał utrzymać rodzinę? Ojciec i matka Adama to pokolenie, które stało się ofiarą transformacji lat dziewięćdziesiątych. Może kiedyś pracowali w pegeerze, który upadł. Albo w jakimś zakładzie, który podzielił jego los. Co mieli robić? Jakie mieli wyjście? Kiedy myślę o sytuacji filmowej rodziny, przypominam sobie, wszystkie książki, jakie przeczytałam o polskiej (i żydowskiej) emigracji za chlebem. Choćby "Cesarza Ameryki" Martina Pollacka czy "Polacos. Chajka płynie do Kostaryki" Anny Pamuły. Problem jest odwieczny. Wyjazd za chlebem nie pozostał bez konsekwencji. Rodzina coś utraciła. Gdybyż jeszcze dorobiła się tak, żeby starczyło na dobry start dla dzieci. Ale to się nie udało. Adam i Paweł powielają los ojca. Też jadą, bo nie widzą dla siebie perspektyw, bo nie mają dobrej pracy albo żadnej. Nawet wykształcenie Adama i Jolki jest nic niewarte. Kolejne stracone pokolenie? Dlatego oni chcą już inaczej. Adam jest pewny, że nie powieli błędu rodziców. Nie chce biedować, dorabiać się krok po kroczku, latami, przy ofiarnej pomocy rodziny, nie chce prowizorki. Nie widzi swojej przyszłości w Polsce. Pragnie zacząć wszystko od nowa w Holandii, chce tam ściągnąć Aśkę, tym bardziej, że spodziewają się dziecka. Ale Adam nie wie, że już jest za późno, że już wyjazd zabrał mu wszystko. Dziecko nie jest jego. Ileż takich dzieci przyszło na świat w podobnych okolicznościach? Iluż ojców wychowywało nie swoje dzieci? Ilu udawało, że nie wie, jak jest? Ile cichych dramatów rozgrywało się w czterech ścianach domów?

Konsekwencją wszystkich poprzednich słabości jest słabość szósta - z losem muszą borykać się kobiety. To one są ofiarami przemocy i problemów wynikających z alkoholizmu mężczyzn, to one muszą jakoś ciągnąć dom, zapewnić byt dzieciom, to one samotnie je wychowują, także synów. To one są cichymi bohaterkami, których pracy i wysiłku nikt nie dostrzega. To one cierpią w milczeniu. Znakomicie gestami, mimiką twarzy, gdzieś pomiędzy słowami portretuje taką kobietę Agnieszka Suchora. Wcześniej podobny los pewnie był udziałem babci, która teraz jest pogodną staruszką pogodzoną z alkoholizmem  męża. Podobny los będzie pewnie udziałem Jolki, która nie znajduje w sobie siły, aby odejść od męża damskiego boksera. A przecież jest młoda, nie ma dzieci, skończyła studia. Mimo tego brakuje jej pewności siebie, już na starcie zrezygnowała. Chciałoby się wierzyć, że bracia nauczyli szwagra rozumu i w anioła go przerobili. A jaki będzie los najmłodszej siostry? Czy jej powiedzie się lepiej? Czy jej życie będzie łatwiejsze? Czy będzie w nim miejsce na przyjemności, na piękno, na sztukę?

Wobec tych wszystkich słabości może najmniej dotkliwa i istotna jest słabość siódma - drobne szwindle, przekręty i kłamstwa. Skąd się bierze choinkę na święta? No oczywiście z lasu. Co hoduje kuzyn na strychu starego domu dziadka? Zioło. Czym przyjeżdża Adam do rodzinnego domu? Wypasionym samochodem. Oczywiście nie powiedział rodzinie, że go tylko wypożyczył na ten jeden dzień. Udaje, że to jego. I tak dalej, i tak dalej.

Idą święta. Powinny być białe, takie żyją w naszej wyobraźni. Ale nie są. Wokół grudniowa szarość, brak słońca, błoto, brud, deszcz. Nie tak powinno być. Wiosną, latem, wczesną jesienią pewnie na mazurskiej wsi jest pięknie. Bezśnieżną zimą na wierzch wychodzą brudy. Nawet przyroda dostroiła się do wszechobecnej beznadziei. Ale kiedy zaczyna się pasterka, nieśmiałe płatki śniegu spadają na kościół, na dachy domów, na drzewa. Będzie lepiej? Gdy następnego dnia Adam wraca do Holandii, po śniegu nie ma już śladu. Skąd czerpać optymizm?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty