Kiedy zobaczyłam zapowiedź "Małych mężczyzn", pomyślałam, to nie dla mnie, bo nie lubię filmów o dzieciach. Ale po raz kolejny dałam się przekonać dyskutantom z Tygodnika Kulturalnego i poszłam do kina, chociaż nie miałam tego w planach. Nie zawsze się z nimi zgadzam, bywa, że nasze gusta rozjeżdżają się zupełnie, ale tym razem mieli rację. To film mądry i jednocześnie taki, który bardzo dobrze się ogląda. Świetnie pasuje do niego określenie, ładny. Ładne miasto, ładne wnętrza, ładni bohaterowie. Żadnych brudów, chropowatości. Ładnie o ważnych sprawach, można by powiedzieć. A te ważne sprawy to dorastanie, szczerość w relacjach rodzinnych, trudne finansowe decyzje, gentryfikacja miasta. Dlatego da się "Małych mężczyzn" bez obawy polecić na weekend tym wszystkim, którzy nie lubią z kina wychodzić przygnębi. No może odrobinę się zasmucą i zadumają, ale na pewno nie zdołują. Dla mnie to oczywiście nie ma znaczenia, nie wybieram filmów, kierując się takimi kryteriami, ale znam wielu, którzy w kinie szukają mądrej przyjemności, a już szczególnie w weekend. A na koniec dla porządku krótko, o czym "Mali mężczyźni" są. To opowieść o dwóch kilkunastolatkach, Jake'u i Tonim, których dość przypadkowo zetknął los. Pochodzą z różnych środowisk - matka Toniego, chilijska imigrantka, krawcowa, prowadzi niewielki butik z odzieżą w domu, który odziedziczyli rodzice Jake'a, aktor i lekarka. Tak rodzi się przyjaźń między chłopcami, ale kiedy rodzice skonfliktują się, nie pozostanie to bez wpływu na ich znajomość. W żadnym razie nie jest to sentymentalna opowiastka. Tyle we wstępie, a ciąg dalszy dla tych, którzy film już widzieli. Zapraszam.
"Mali mężczyźni" to kolejna opowieść o dzieciach, których życie demolują decyzje ich rodziców. I nic nie można na to poradzić. Sytuacja wydaje się bez wyjścia. Każdy ma tu swoje racje. Oczywiście w idealnym świecie Kathy i Brian, rodzice Jake'a, okazaliby się szlachetni i nie podnieśliby czynszu za lokal wynajmowany przez Leonor, mamę Toniego, a jeśli już to na tyle nieznacznie, aby mogła się utrzymać. Ale życie jest życiem i trudno ich nie zrozumieć. Pomieszczenie generuje jakieś koszty, których czynsz, niezmieniany od wielu lat, na pewno nie pokrywa. Trudno do niego dopłacać. Tym bardziej, że nie do końca mają wpływ na swoje decyzje. Jest jeszcze siostra Briana, która też chce mieć udział w spadku po ojcu i to ona nalega na szybkie działanie. Muszę przyznać, że to jedyna niesympatyczna postać w filmie. Robi wrażenie bezwzględnej, takiej, co to po trupach do celu. Kathy i Brian próbują sprawę załatwić spokojnie, polubownie. Trzeba przyznać, że Leonor nie ułatwia im tego. Początkowo unika spotkania, kręci, wymawia się. Czy można się dziwić? Dobrze wie, co ją czeka. Potem próbuje argumentów sentymentalnych, a może zwyczajnie ludzkich. Opowiada o przyjaźni z ojcem Briana, powołuje się na jego pamięć. Wreszcie przechodzi do kontrataku. Wypomina, że nie utrzymywali z nim bliższych relacji, by w końcu zadać cios poniżej pasa – ośmiesza Briana, wypominając mu, że spełnia się jako artysta, a ponieważ nie zarabia, wszystko zawdzięcza żonie. Czy trafia w czuły punkt? Czy Brian też tak o sobie myśli? Czy może on i Kathy nie mają z tym problemu? Jeśli to ich wspólna decyzja, to co innym do tego? Może stąd chłodne relacje z ojcem, bo nie akceptował postawy syna? Przecież taka niemęska.
Przyznam, że z czasem zaczęłam się zastanawiać, czy Leonor jest rzeczywiście ofiarą zmian, jakie zachodzą w dzielnicy, czy może jest po prostu sprytna i stara się obrócić sytuację na swoją korzyść? Czy latami wykorzystywała naiwnego, starszego, dobrodusznego człowieka, który nie bacząc na prawa ekonomii, nie podnosił jej czynszu? Kiedy zacina się w swoim uporze, kiedy zatrudnia nową pracownicę, kiedy idzie w zaparte, przestaje robić sympatyczne wrażenie. Prawdopodobnie jednak rzeczywiście nie stać jej na taki czynsz. Próbuje się bronić, walczy, jak potrafi. W tej sytuacji wszyscy wydają się zagubieni, poza siostrą Briana, która doskonale wie, czego chce. A ofiarami wojny dorosłych są dzieci. Ich przyjaźń wystawiona zostaje na próbę i nie przetrwa jej. Trudno im się buntować. Próbują, ale przecież są na przegranej pozycji. W grę wchodzi przecież także lojalność wobec rodziców, uczucia. Czy byłoby im łatwiej, gdyby dorośli rozmawiali z nimi szczerze? Ale jak rozmawiać z dziećmi o takich trudnych sprawach? Wszystko to bardzo pogmatwane, przyspieszona lekcja życia, pożegnanie z dziecięcymi złudzeniami, kiedy świat wydaje się nieskomplikowany. Bo prosta recepta Jake'a, cudowne rozwiązanie problemu, widocznie jest niemożliwe. Pewnie Kathy i Brian rzeczywiście nie są aż tacy zamożni, jak to się pozornie wydaje, i nie mogą sobie pozwolić na powrót do poprzedniego mieszkania. I tak Jake i Tony, dwaj wrażliwi, sympatyczni chłopcy, rozdzieleni przez problemy dorosłych pójdą swoją drogą. Coś się zaczęło, coś się skończyło. Bywa. A życie toczy się dalej. Dużym atutem filmu są młodzi aktorzy grający przyjaciół. Jest w nich coś magnetycznego. To oni sprawiają, że nie można oderwać się od ekranu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz