Od czasu ogłoszenia długiej listy tytułów (długiej w tym wypadku oznacza dziesięć)
nominowanych do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego sięgałam do mojej wirtualnej półki książek oczekujących na przeczytanie po kolejną z nich, bo tak się w tym roku złożyło, że większość z nominowanych pozycji już na niej miałam a niektóre zdążyłam poznać wcześniej. Zbiór reportaży z Ukrainy autorstwa Katarzyny Kwiatkowskiej-Moskalewicz zatytułowany „Zabić smoka. Ukraińskie rewolucje” wydany przez Czarne (2016) zostawiłam na koniec. Teraz już wiem, że nie ma go na liście krótkiej (pięć pozycji), ale i tak postanowiłam go przeczytać.Chociaż wyboru lektur dokonuję bardzo świadomie, chociaż ostateczną decyzję o zakupie podjęłam po wysłuchaniu wywiadu z autorką, to od tamtej pory trochę czasu upłynęło i pewnie dlatego przystępując do lektury, spodziewałam się czegoś nieco innego. Myślałam, że, jak to często bywa, dostanę mieszankę literatury faktu i refleksji historycznej, politycznej, społecznej. Tymczasem „Zabić smoka” to klasyczny zbiór reportaży, przynajmniej w części już gdzieś publikowanych. Ja na pewno czytałam jeden z nich, a pamiętam go tak dobrze, bo długo nie mogłam przestać o nim myśleć, co nieczęsto się zdarza w wypadku pojedynczych tekstów. To opowieść o Irynie Dowhań z Donbasu, nazwanej kobietą spod słupa. Uwięziona za pomoc ukraińskim żołnierzom walczącym z separatystami została pewnego dnia wyprowadzona do miasta, a gapiom pozwolono się nad nią znęcać, lżyć i poniżać. Najbardziej utkwiła mi w pamięci scena, kiedy to jakaś zwyczajna kobieta przechodząca obok z całej siły kopnęła ją w brzuch, co zresztą Irinę uratowało, bo zdjęcie zrobione w tym momencie przez zachodniego dziennikarza obiegło internet i przyczyniło się do jej uwolnienia. To, co tu przed chwilą napisałam o książce, nie jest w żadnym wypadku zarzutem, tylko stwierdzeniem faktu. Bo po reportaże Katarzyny Kwiatkowskiej-Moskalewicz na pewno warto sięgnąć.
Czyta się te teksty znakomicie, chociaż słowo znakomicie nie pasuje do tych przygnębiających opowieści. Każdy z reportaży zebranych w tym zbiorze to historia człowieka, czasem bohaterów jest kilku, tak na przykład jest w reportażu o Majdanie. Zostały ułożone mniej więcej chronologicznie, od Pomarańczowej Rewolucji, która przyniosła Ukraińcom nadzieję, że nie będzie korupcji, bezprawia, rządów oligarchów, przez głęboki zawód, który w rezultacie doprowadził do wybuchu kolejnej rewolucji, Majdanu, aż po wojnę w Donbasie. To, co w czasie lektury uderza jak obuchem, to, co sprawia, że otwierałam oczy ze zdumienia, że kręciłam głową z niedowierzaniem, że byłam przerażona, jest obraz świata.
Czytałam już niejedną książkę o Ukrainie, niejeden reportaż, ale chyba w żadnej to, co się tam działo i dzieje, nie był odmalowany tak czarnymi barwami. Korupcja, wszechwładza policji i polityków, tych większych i tych lokalnych, bezprawie, przemoc, chaos, cynizm dziennikarzy i speców od marketingu politycznego. To kraj, gdzie zwykły człowiek w nieszczęściu pozostawiony jest sam sobie. Kiedy dzieje mu się krzywda, nie ma co liczyć na policję i na powołane do tego instytucje. Nagle bez powodu może zostać pozbawiony wszystkiego przez bogatego biznesmena albo przez gangsterów, żeby nie powiedzieć mafię. Ale to jeszcze nie wszystko. Równie nagle może zostać oskarżony o nie swoje winy i wsadzony do więzienia, a na tam hulaj dusza, piekła nie ma. Policja zrobi wszystko, aby uwięziony przyznał się do nie swojej winy. Nie każdy ma w sobie taki hart ducha, tyle samozaparcia jak Bohdan Chmielnicki, bohater jednego z reportaży, aby to przetrwać, a potem skończyć prawo i pomagać innym znajdującym się w podobnej sytuacji. Sporo tu tekstów o zbrodniach, w które często zamieszani są policjanci, sporo o przemocy. Tylko jeden reportaż, o obronie odeskiej fabryki Stalkanat i jej właścicielu Wołodymyrze Nemyrowskim, jest jednoznacznie optymistyczny, ale i on w innym tekście znajduje pesymistyczne dopełnienie. Jeżeli coś niesie jakąś nutę nadziei w tym morzu korupcji, przemocy, bezprawia, to opowieści o ludziach, którzy nieszczęście, jakie ich dotknęło, potrafią przekuć w coś dobrego. Najczęściej jest to pomoc innym znajdującym się w podobnej sytuacji, czasem tylko, albo aż, wsparcie dla współtowarzyszy niedoli.
Kiedy czytałam te reportaże tak jednoznacznie czarne, przygnębiające, opowiadające o sprawach strasznych, jak zawsze w podobnej sytuacji zaczęłam się zastanawiać, na ile taki obraz świata jest prawdziwy. Oczywiście te historie zdarzyły się naprawdę i każda z nich jeży włos na głowie. Ale zebrane razem obezwładniają. Czy Ukraina rzeczywiście jest tylko taka? Czy tam się nie da żyć? Czy najlepszym rozwiązaniem jest ucieczka? Robi tak zresztą wielu, co słychać przecież na ulicach polskich miast. W moim język rosyjski czy ukraiński w autobusach, na ulicach, w okolicy, w której mieszkam, nie jest już niczym egzotycznym, nie dziwi. Dlatego, aby szukać odpowiedzi na dręczące mnie pytanie, po skończeniu książki Katarzyny Kwiatkowskiej-Moskalewicz natychmiast rzuciłam się na kolejną, która leżała sobie na mojej wirtualnej półce. To „Pogranicze. Podróż przez historię Ukrainy 988-2015” napisane przez brytyjską dziennikarkę i historyczkę Annę Reid. Ale o niej innym razem, bo jeszcze ją czytam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz