"Moonlight"

Zupełnie nieoczekiwanie dla siebie obejrzałam "Moonlight". Nieoczekiwanie, bo chociaż jeszcze przed Oskarem wiedziałam, że powinnam, bo znakomity, świetny, poruszający, to jakoś nie miałam na niego ochoty. Raz, że nabrałam przekonania, iż to kino do bólu festiwalowe, mówiąc precyzyjniej takie spod znaku Nowych Horyzontów. Jednym słowem tak bardzo artystyczne, tak bardzo poszukujące nowego języka, że nawet dla wyrobionego, chociaż zwyczajnego, kinomana nie do oglądania. Drugi powód mojej niechęci to temat. Nie chciało mi się oglądać kolejnego filmu o brudach życia. Cóż, czasem mi się nie chce. W końcu jednak wybrałam się na "Moonlight" do kina, a to dlatego, że mimo szczerego zamiaru nie wybrałam się na film o Marii Skłodowskiej-Curie, bo go tak schlastano. A że bardzo chciało mi się kina, poszłam na "Moonlight", który nabrał chyba pooskarowego rozpędu. Żeby usiąść na przyzwoitym miejscu w moim ulubionym kinie, bilet musiałam zarezerwować, sala była pełna, nikt nie wyszedł. A ileż to razy siedzę na pustawej widowni. Poszłam i teraz wiem, że byłam głupia, bo niewiele brakowało, a przegapiłabym naprawdę piękny, poruszający i mądry film. Dlatego piszę, żeby zachęcić, odczarować. Ta składająca się z trzech wyraźnie zaznaczonych części opowieść o czarnoskórym Chironie mieszkającym w jednej z gorszych dzielnic Miami to zwyczajny film, żadnego przerostu formy nad treścią. "Moonlight" łączy w sobie wątek społeczny, obraz życia ubogiej, wykluczonej czarnej społeczności, opowieść o człowieku wyobcowanym, nieprzystosowanym, wrażliwym, pogubionym, samotnym, poezję i zadumę. To kino, gdzie wiele dzieje się gdzieś pomiędzy. Ważne są gesty, spojrzenia, obraz. Takie też jest zakończenie, które przynosi katharsis, ale niczego jednoznacznie nie rozstrzyga. Piękny, mądry, poruszający film. A kto już widział, może przeczytać ciąg dalszy.

Chiron to typowy kozioł ofiarny. Odrzucany przez kolegów, wyśmiewany, bity, pogardliwie nazywany pedałem, czego początkowo nie rozumie. Tragedia tego zamkniętego w sobie, milczącego chłopca polega na tym, że długo ze swoimi problemami jest zupełnie sam. Nie ma przecież wsparcia w matce, którą drażni jego odmienność, a poza tym staje się coraz bardziej uzależniona się od narkotyków. Nie ma też ojca, a kolejni przyjaciele matki budzą raczej strach niż zaufanie. Można powiedzieć, że Chiron ma szczęście, bo poznaje Juana i Teresę, którzy zastępują mu rodziców i powoli zdobywają jego zaufanie.  Ale to pomaga tylko trochę, jest z nimi przecież od czasu do czasu. Juan, który staje się autorytetem w miejsce nieobecnego ojca, jest postacią niejednoznaczną. Życzliwy, dobry, ale żyje z dilowania i to on sprzedaje narkotyki matce Chirona. Chłopiec szybko zdaje sobie sprawę z dwuznaczności sytuacji. Tylko Teresa jest dobra, niemal święta, chociaż świętej wcale nie przypomina. Ale przecież i ona żyje wygodnie dzięki pieniądzom Juana zarobionym w nieuczciwy i nieetyczny sposób.

Codzienność Chirona to samotność w domu i samotność w szkole. Nauczyciele reagują tylko doraźnie, nikt nie zauważa prawdziwych problemów chłopca. Być może zresztą jest tak dlatego, że on milczy. Nie potrafi i pewnie nie chce mówić o tym, co czuje. Bardzo prawdopodobne, że nie rozumie, co się z nim dzieje. Potem, kiedy jest starszy, pewnie się boi, bo ujawnienie prawdy o sobie w tym środowisku pełnym nastoletniej, ale męskiej przemocy naraziłoby go na jeszcze większy ostracyzm. Świetnie pokazuje to scena, kiedy pobity, poraniony rozmawia z dyrektorką szkoły (a może  psycholożką). Pani nic nie rozumie, wykrzyczy jej w końcu, zalewając się łzami. Ale więcej nic nie powie.

Kluczową postacią w życiu Chirona, oprócz Juana i Teresy, jest szkolny kolega, Kevin, chyba Kubańczyk. Jedyny, który zwraca na niego uwagę, interesuje się nim. To on mówi mu, że musi się bronić, że nie może być bierny, jeśli chce mieć szacunek u kolegów, w świecie, gdzie rządzą prawo silniejszego i przemoc. Żeby przeżyć, trzeba walczyć o swoje i za wszelką cenę dostosować się do innych. Ktoś, kto odstaje, jeśli chce uniknąć losu ofiary, musi udawać,  nie może się wyróżniać. Tak robi Kevin. Kiedy są sami, nocą, na plaży, odkrywa się przed Chironem, odczytuje jego uczucia, pozwala sobie i jemu na bliskość. Staje się jego przewodnikiem po skomplikowanym i trudnym świecie uczuć i fizyczności. To jedyny raz, kiedy ktoś Chirona dotknie, tak dotknie. Myślę oczywiście o intymnym, fizycznym dotyku. Ale wkrótce Kevin Chirona zdradzi. Nie znajdzie w sobie odwagi, aby przeciwstawić się kolegom. Chociaż Chiron jest mu bliski, uderzy go i poniży. Stanie się jego katem. Ta scena ma w sobie ogromną emocjonalną moc. W przerażonym, błagalnym spojrzeniu Kevina dostrzegłam nieme przepraszam. Wybacz przyjacielu, muszę, nie potrafię inaczej, zdaje się krzyczeć jego spojrzenie. Czy Chiron rozumie tragedię Kevina? Może tak, bo kiedy powodowany gniewem postanowi się zemścić, uderzy w prawdziwego prześladowcę. Teraz myślę, że jego furia, ślepa siła biorą się stąd, że mści się także za przyjaciela. Za dużo gniewu się w nim nagromadziło.

Trzecia część opowieści o Chironie najpierw mnie zaskoczyła. Jak to możliwe, że ten pogubiony, samotny, nieśmiały, wrażliwy chłopiec zostaje dilerem? Jak to możliwe, że tak wygląda? Jeździ wypasionym samochodem, przez przednią szybę widać złotą koronę, pewnie oznakę władzy i pieniędzy, obwieszony złotem, nawet na zębach nosi złote nakładki. Potem to wszystko znajduje racjonalne wyjaśnienie. Dowiadujemy się, jak nieszczęśliwie, a pewnie typowo dla czarnych chłopaków ze złych dzielnic, potoczyły się jego losy. Ten odpychający wygląd, ta postawa twardziela to jednak tylko pozory. Chiron nadal jest nieszczęśliwy i samotny. Nie może spać, matkę, która walczy z nałogiem, widuje czasami. I znowu w jego życiu pojawia się Kevin. Trochę przez przypadek, a może niezupełnie. Kto wie, jak naprawdę było. Czy opowieść o kliencie, który puścił melodię przywołującą wspomnienia, jest prawdziwa? Nie wiemy. Sceny spotkania po latach są równie mocne jak scena znęcania się. Tyle tylko, że tu moc płynie z subtelności, z burzy skrywanych uczuć, z niepewności. To, co najważniejsze, dzieje się w spojrzeniach, nieśmiałych uśmiechach, gestach. Teraz to Kevin budzi sympatię, swoją pogodną twarzą, bezpretensjonalnością, mądrością życiową. Chiron odpycha fizycznością. Raczej nie chcielibyśmy mieć do czynienia z tym muskularnym, obwieszonym złotem, ponurym, rzucającym groźne spojrzenia facetem. A to przecież tylko pozory. I o tym chce się przekonać Kevin. Znowu, jak przed laty, inicjatywa wychodzi od niego. Co będzie dalej? Film kończy się piękną, subtelną sceną. Czy Chiron porzuci swoje zajęcie? Zrezygnuje z pieniędzy na rzecz ciężkiej, źle opłacanej pracy? Wróci do Miami czy zostanie w Atlancie? A może najprawdopodobniejsze jest trzecie rozwiązanie - wszystko zostanie jak było, a Kevin i Chiron będą się spotykać? Aż w końcu Chiron zginie w przestępczych porachunkach jak przed laty Juan?

Mimo budującego finału konkluzje są smutne. Jaki los czeka młodych, czarnoskórych chłopaków ze złych dzielnic? Czy tylko taka jest alternatywa - dilerka albo ciężka, mało płatna praca? Jak oprzeć się pokusie łatwych pieniędzy? Nie myślą o tym, że to brudne pieniądze i bardzo niebezpieczne. Jak zdobyć szacunek, kiedy się jest czarnym ze społecznych dołów? Czy tylko twardziel o wyglądzie bandyty może z dumą powiedzieć o sobie, tak, jestem czarny? Powie tak też pewnie o sobie wykształcony, bogaty Afroamerykanin urodzony w dobrej, czarnej dzielnicy, ale to zupełnie inna historia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty