"Pokot"

"Pokot" Agnieszki Holland to jeden z tych filmów, na które niecierpliwie czekałam. O tym, że reżyserka wzięła się za ekranizację powieści Olgi Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych", było wiadomo od dawna choćby dlatego, że z głównej roli zrezygnowała Stanisława Celińska, która swoje dotychczasowe aktorskie życie usiane w znakomitej większości rolami bardzo trudnymi postanowiła zamienić na żywot pieśniarki. Z sukcesem. Dlatego główną bohaterkę, emerytowaną panią inżynier dorabiającą uczeniem angielskiego, Janinę Duszejko zagrała nieznana szerszej publiczności Agnieszka Mandat. Napisałam nieznana szerszej publiczności, ale doskonale kojarzona przez miłośników teatru z ról w krakowskim Starym Teatrze, między innymi w spektaklach Krystiana Lupy.

Kiedy "Pokot" trafił do głównego konkursu tegorocznego Berlinale, zrobiło się o nim bardzo głośno, po pierwszych pokazach szum był jeszcze większy, a Srebrny Niedźwiedź zrobił swoje. Jak to zwykle bywa w podobnych sytuacjach, najpierw medialny hałas układa się w jednobrzmiący pochwalny hymn, dopiero po premierze daje się z niego wyłowić głosy krytyczne. Co o tym myślę, teraz, kiedy "Pokot" już obejrzałam? Mam wrażenie, że to taki film, który albo kupuje się w całości, mimo że po seansie, a nawet w trakcie, widzi się jego wady, albo nie idzie się w ogóle za filmową opowieścią i wtedy wszystkie niedomagania tym bardziej kłują w oczy. Ja dałam się uwieść, mimo że nie jestem bezkrytyczną miłośniczką kina Agnieszki Holland. Co mnie uwiodło?

Przede wszystkim atmosfera, klimat, nastrój. To zasługa cudownych zdjęć Doliny Kłodzkiej autorstwa Jolanty Dylewskiej i Rafała Paradowskiego. Tak pięknych, magicznych, że natychmiast uległam złudzeniu, iż mogłabym zamieszkać w tym pięknym, poniemieckim domu na odludziu, gdzieś na zboczach kotliny, w miejscu, do którego zimą trudno dotrzeć. Ja, człowiek miasta, który musi mieć sąsiada za ścianą. Tak działa magia filmu! Przecież w rzeczywistości nie wytrzymałabym tam tygodnia, a w tym samotnym domu umarłabym ze strachu na dźwięk pierwszego lepszego szelestu. Znakomita jest też muzyka Antoniego Komasy-Łazarkiewicza. Świetnie buduje nastrój grozy, niepokoju, tajemniczości.

Równie istotny jest dla mnie przekaz filmu, który broni lekceważonych i dyskryminowanych słabszych - przede wszystkim zwierząt, ale też kobiet, ludzi starych czy wszelkiej maści dziwaków. Główna bohaterka, Janina Duszejko, a właściwie Duszejko, bo, jak mówi, ignoruje swoje imię, jest tak właśnie traktowana przez otoczenie - stara wariatka, nie ma chłopa, dlatego oszalała na punkcie zwierząt. Uprzykrza tylko życie miejscowym myśliwym, wśród których jest władza, biznesmeni, ksiądz. Składa skargi, doniesienia, które można skutecznie lekceważyć, no bo co nam zrobi. Przecież szkodliwość czynu znikoma, sprawcy i tak się nie wykryje, a każdy każdego tu zna, ręka rękę myje. I nawet ksiądz mówi, że mamy czynić sobie ziemię poddaną, a przykazanie nie zabijaj dotyczy ludzi, nie zwierząt. Kto by się przejmował tą starą, siwą kobietą, która wygląda czasem jak czarownica. A przecież ona nie jest stara! A że nie farbuje swoich długich włosów? Jej sprawa. Na ekranie  Agnieszka Mandat czasem rzeczywiście przypomina czarownicę, wiejską babę, innym razem jest piękna. Trudno też pozostać obojętnym na bardzo sugestywne obrazy ściganych, zabijanych zwierząt, lisów więzionych w klatkach, hodowanych na futra. Temat jest mi bliski od dawna, od lat śledzę to, co się wokół polowań dzieje, a wydaje się, że teraz znalazło to wszystko jakąś potworną kulminację. Projekty zmian w prawie łowieckim, jeszcze gorsze niż do tej pory, choć trudno to sobie wyobrazić, masowa wycinka drzew, smog, który nie pojawił się tej zimy, chociaż można odnieść takie wrażenie, no bo wreszcie zaczęto bardzo głośno o nim mówić. Tak, "Pokot" idealnie wstrzelił się w czas, ale przecież te problemy istniały od dawna, kto chciał słyszeć, ten słyszał. Nie przypadkiem książka Olgi Tokarczuk została wydana kilka lat temu (2009). A i Agnieszka Holland pracowała nad swoim filmem nie od wczoraj.

Uwiedziona bliskim mi przekazem i sugestywną atmosferą, dostrzegam mielizny filmu. Mniej przeszkadzają mi czarno-biali bohaterowie, którzy w większości są tu albo jednoznacznie dobrzy, albo jednoznacznie odpychający, wstrętni, bezwzględni, źli. Nawet próba zniuansowania wypada mało przekonująco (dziewczyna zwana przez Duszejko Dobrą Nowiną). Podobnie ma się rzecz z pewnymi rozwiązaniami fabularnymi, które z realizmem niewiele mają wspólnego (poszukiwanie zaginionych psów w lesie nocą razem z uczniami - przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy to nie sen). Taka jest konwencja "Pokotu", który stanowi mieszankę baśni, ballady  (natura bierze odwet na złym człowieku), chyba komiksu (trochę gapowaty, trochę superbohater Dyzio grany przez Jakuba Gierszała), thrillera i kryminału. No i właśnie kryminał wypada tu najsłabiej, i o to mam największe pretensje. Dojście do prawdy pokazane jest bardzo nieprzekonująco, pojawia się trochę jak deus ex machina, nie wiadomo skąd. Dlatego nie wszystko jest jasne. Nie wiem, jak to wygląda w powieściowym oryginale, bo go nie znam, ale teraz mam na to coraz większą ochotę. Ciekawa też jestem, na ile w powieści zniuansowani są bohaterowie. Cóż, trzeba przeczytać.

A o filmie mimo tych zastrzeżeń nadal myślę. Tak właśnie  lubię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty