Są książki, które muszę koniecznie przeczytać. Jestem tego pewna od pierwszej wzmianki na ich temat. Tak było z reportażem "Armenia. Karawany śmierci" (Czarne 2016) znanej spółki autorskiej, specjalistów od Europy Wschodniej, Małgorzaty Nocuń i Andrzeja Brzezieckiego. Staram się czytać i słuchać wszystkiego, co dotyczy tych rejonów. To nie pierwsza książka o Armenii, jaka wpadła w moje ręce. Znam temat z reportaży, literatury pięknej i radia. Dlatego tym razem to nie było odkrywanie białych plam, a raczej przypomnienie i poszerzenie wiedzy. No i przyjemność czytania, bo Nocuń i Brzeziecki nie tylko porządkują świat, nie tylko dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem, nie tylko opowiadają o ludziach, ale pięknie piszą. Opisy Erywania, Górskiego Karabachu czy innych miejsc są bardzo dokładne i plastyczne, dzięki nim czytelnik z łatwością wyobrazi sobie bujną zieleń i nadal częściowo zrujnowane miasta Górskiego Karabachu, stare kamienice ormiańskiej stolicy ustępujące miejsca nowoczesnym, niekoniecznie pięknym, wieżowcom. Zdaję sobie sprawę, że bardziej niecierpliwych czytelników takie szczegóły mogą nużyć, ale ja jestem miłośniczką detalu, lubię, kiedy mięsisty opis staje się pożywką dla wyobraźni, pozwala poczuć klimat miejsca, jego kolory, faktury, zapachy.
Ale książka autorskiej spółki urzekła mnie też klarownym podziałem. Najpierw, w prologu, dowiadujemy się, jak dumni ze swojej ojczyzny i narodu są Ormianie, jak bardzo wierzą, że są naj, że wszystko w ich kraju jest najpiękniejsze i wyjątkowe, nawet niebo jest wyżej i bardziej błękitne, ilu sławnych ludzi ma ormiańskie korzenie. Jednym słowem uważają się za naród wybrany. Wszak to obszar, gdzie po biblijnym potopie odrodziło się życie. A potem następuje przysłowiowe trzęsienie ziemi. W kolejnej części poznamy wszystkie nieszczęścia, jakich doświadczyła Armenia w dalszej i bliższej historii, poczynając od tureckiego ludobójstwa, tytułowych karawan śmierci, przez trzęsienie ziemi, którego skutki odczuwalne są do dziś, wojnę o Górski Karabach czy zamach w parlamencie. Stąd już tylko krok, aby przyjrzeć się politykom i polityce. To kolejna część. Następna to opowieść o Górskim Karabachu, o pięknie tej krainy, jej historii, konflikcie ormiańsko-azerskim, wojnie i jej skutkach, też niestety odczuwanych do dziś. Osobny rozdział poświęcony jest stolicy. Autorzy opowiadają o zmianach, jakie się dokonują, i szukają, bezskutecznie, jej orientalnego uroku. Ostatnią część poświęcają ormiańskiej diasporze i emigracji. Armenia to kraj, który oficjalnie liczy trzy miliony mieszkańców, naprawdę jest ich mniej, co władze wstydliwie przemilczają, chcąc ukryć problem. Wyludniają się miasta i wioski, pustoszeją domy. Tymczasem na świecie żyje potężna ormiańska diaspora, siedem milionów Ormian!
Niewesoła to książka, bo niewesoła jest historia Armenii, po której zawsze hulał krwawy wiatr historii. Ormianie mieli i mają pod górkę. Utracili swoje święte ziemie, święta góra Ararat, która jest na wyciągnięcie ręki (widać ją znakomicie z Erywania), znajduje się w Turcji, Turcji znienawidzonej, bo odpowiedzialnej za wymordowanie około półtora miliona Ormian. Pamięć ludobójstwa wciąż jest żywa, a ofiary nadal się opłakuje. Kraj zamknięty jest w potrzasku, można stąd wyjechać tylko do Iranu albo Gruzji (kiedyś i to było niemożliwe), granice z Azerbejdżanem i Turcją są nadal zamknięte. Sytuacja geopolityczna wpycha Armenię w łapy Rosji, od której jest uzależniona także gospodarczo. Konflikt o Górski Karabach stale się tli i w każdej chwili może wybuchnąć na nowo. Kraj mimo upływu lat nie podźwignął się po trzęsieniu ziemi i wojnie z Azerbejdżanem. Wciąż straszą zrujnowane domy, a uchodźcy z Azerbejdżanu, Górskiego Karabachu i mieszkańcy terenów zniszczonych przez kataklizm nadal mieszkają byle jak i byle gdzie. Jak by tego jeszcze było mało, do kraju przybywają Ormianie do niedawna mieszkający w Syrii. I oni skazani są na tymczasowość, nikt nie wita ich z otwartymi ramionami. Nie ma pracy i nie ma nadziei. Świat nie ujmie się za Armenią.
Książka to lament wygnanych, skrzywdzonych, ocalałych z ludobójstwa, dzieci i wnuków zamordowanych przez Turków, wdów i matek, które straciły synów na wojnie albo po prostu w wojsku przesiąkniętym korupcją i przestępczością, ludzi bez pracy i bez nadziei. Trudno uciec od opisów okrucieństwa, nie tylko tego sprzed stu lat, ale i tego całkiem świeżego (pogromy Ormian w Azerbejdżanie). Tylko rozdziały o ormiańskich dywanach, o ormiańskiej brandy i bujnej przyrodzie są wytchnieniem w tym morzu nieszczęść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz