Kiedy ogląda się "Jestem mordercą" Pieprzycy, nie da się uciec od porównań do "Czerwonego pająka" Marcina Koszałki, którego mogliśmy oglądać kilka miesięcy temu. Podobne realia, podobna historia (sprawa seryjnego mordercy kobiet). Inaczej jednak rozłożone są akcenty, co innego interesowało twórców. Poza tym film Koszałki jest bardziej wystudiowany, wycyzelowany, chłodny - po prostu bardziej artystowski. Jeśli ktoś spodziewa się sensacji, może być wręcz znudzony. Tymczasem "Jestem mordercą" to porządne kino popularne, trzymające w napięciu, bardziej angażujące widza, niepozbawione też ambicji artystycznych.
Tym razem zacznę od tego, co mi przeszkadzało. Po raz nie wiem który powtarzam - nie jest dobrze za dużo o filmie wiedzieć, zanim się go obejrzy. Tymczasem już dystrybutor w swoich zapowiedziach co nieco zdradza, ale jeszcze więcej można było odkryć, śledząc pilnie dyskusje wokół gdyńskiego festiwalu. Dlatego idąc do kina, wiedziałam, że jest to film o milicjancie, który świadomie przyczynia się do skazania najprawdopodobniej niewinnego człowieka. Oczywiście zasługa twórców i świetnego Mirosława Haniszewskiego polega tym, że możemy śledzić, jak do tego doszło. Obserwujemy człowieka, który doskonale zdaje sobie sprawę, na jaką minę wdepnął. Jest już trzecim szefem zespołu rozwiązującego sprawę Wampira. Jego poprzednicy z braku efektów zostali odwołani. Sprawa jest beznadziejna, naciski i oczekiwania ogromne, wie, że i on najprawdopodobniej polegnie, a awans okaże się gwoździem do trumny. Na korytarzach komendy widzi ironiczne uśmieszki, w zespole witają go drwiny i skrywana niechęć. Szef naciska. Mimo wszystko do pracy przystępuje energicznie, z zapałem, stosuje nowoczesne metody, zyskuje przychylność mitycznego pierwszego sekretarza, który w regionie jest bogiem. Szybko przychodzi sukces i uznanie. Popularność, zaszczyty, nowy dom, a nawet kolorowy telewizor, dobro w tamtym systemie reglamentowane, przedmiot marzeń wszystkich, nawet artystów. Co będzie, kiedy okaże się, że schwytano nie tego człowieka? Bo dowodów brak, są tylko poszlaki. Obserwujemy, jak z jednej strony próbując wydobyć od Kalickiego prawdę, Jasiński zbliża się do niego i rodzi się między nimi więź. Z drugiej cynicznie nim manipuluje, jeszcze bardziej cynicznie manipuluje jego żoną, której zeznania najbardziej obciążają męża. Mataczy, ukrywa dowody, podkłada świnię przyjacielowi, który nie godzi się na takie prowadzenie śledztwa. Obserwujemy, jak próbuje powiedzieć prawdę, ale w końcu brakuje mu odwagi albo zbieg okoliczności sprawia, że jego wyznanie zostaje wzięte za żart. Jak gotów jest na najgorsze świństwo. To wszystko wciąga i sprawia prawdziwą filmową przyjemność, mimo coraz większej odrazy do bohatera.
A jednak od czasu do czasu budziłam się z filmowego snu, bo szwy były aż za bardzo widoczne. Kiedy w mieszkaniu Jasińskich, które znajduje się obok torów kolejowych, wszystko drży od przejeżdżającego pociągu, a hałas powodowany przez podskakujące przedmioty i pędzący skład staje się nie do wytrzymania, doskonale wiem, że główny bohater sprzeda swoją duszę za nowe mieszkanie. Kiedy mały chłopczyk podchodzi do zwłok zamordowanej matki, po chwili aż zgrzytam zębami, gdy Jasiński po powrocie do domu z czułością pochyla się nad śpiącym synkiem. A już najbardziej zjeżyłam się, kiedy Jasiński postanowił wykorzystać swoją kochankę, aby szantażować sędziego. No nie, pomyślałam, to już przesada. Otrzeźwiałam dopiero, kiedy wysłuchałam w radiu rozmowy z Arkadiuszem Jakubikiem. To wtedy dowiedziałam się, że pierwowzorem Jasińskiego był niejaki Gruba. Pacyfikator kopalni Wujek i .... uwaga - nadzorujący śledztwo w sprawie śmierci Grzegorza Przemyka. Kto zna sprawę, kto czytał znakomitą książkę Cezarego Łazarewicza "Żeby nie było śladów", ten wie, do jakich intryg i metod potrafiły uciec się milicja i służba bezpieczeństwa, aby mataczyć i ukryć niewygodną prawdę. Przy tamtej intrydze, to, co robi filmowy Jasiński, to pikuś. Jak mogłam zapomnieć o kontekście, o czasach, o jakich opowiada film? Bo "Jestem mordercą" znakomicie pokazuje hipokryzję władzy. Liczy się efekt, propagandowy sukces, choćby pozorny.
Mocną stroną filmu są zniuansowane, subtelnie zarysowane postacie drugoplanowe. Szczególnie myślę tu o trzech bohaterach. Jeden to Kalicki, znakomicie grany przez Jakubika. Poczciwy, prosty człowiek, czasem bezradny, czasem naiwny, czasem ufny. Aż żal patrzeć, jak zostaje zdradzony, wykorzystany przez człowieka, któremu zaufał. Druga postać to policjant grany, też świetnie (początkowo go nie rozpoznałam) przez Michała Żurawskiego. Jak sam o sobie mówi, święty nie jest, ale pewnych granic nie przekroczy. Można jednak zapytać, jak by się zachował, gdyby to on odpowiadał za prowadzenie śledztwa własną posadą. Tego oczywiście nie wiemy. I wreszcie warto moim zdaniem zwrócić uwagę na postać drugoplanową - młodego policjanta, który uważnie śledzi rozwój wypadków. Nieśmiały, nie bardzo potrafi przebić się ze swoim zdaniem, ze swoimi pomysłami. Uważnie obserwuje swojego szefa, jest nim chyba zafascynowany, ale potrafi być krytyczny. Wiatru w żagle nabiera, kiedy przychodzi kolejny anonim. Na własną rękę bada sprawę i to on wpada na właściwy trop. Przerażony brutalnym morderstwem wini siebie za to, że był nie dość czujny. Potem pomaga Jasińskiemu w skompromitowaniu sędziego, by na końcu odejść, nie skorzystać z możliwości awansu.
Kolejnym plusem filmu jest znakomicie pokazany proces. Zeznania świadków, zachowanie publiczności, naciski. Kamera wyłuskuje z tłumu twarz Jasińskiego, a my wiemy doskonale, jaki dyskomfort moralny odczuwa. Innym razem pokazuje zrezygnowanego Kalickiego. Znakomite sceny. Ale ostatecznie przytłoczyło mnie zakończenie. Nieludzka scena egzekucji, niemal tak mocna jak ta z "Krótkiego filmu o zabijaniu" Kieślowskiego. To teraz Jasiński musi spojrzeć w oczy Kalickiemu. I wreszcie epilog - wystawa o morderstwie, domniemanym mordercy, śledztwie. Wystawa mająca z jednej strony wymiar propagandowy, zobaczcie, jaka wspaniała jest milicja obywatelska, z drugiej epatująca zbrodnią, fascynująca się morderstwem. Czy świadomie? Pewnie nie. Jeśli jeszcze przyjmiemy, że najprawdopodobniej skazano niewinnego człowieka, tym bardziej ohydne robi to wrażenie.
Cóż, miało być trochę krytycznie, a jednak znowu napisałam pean. Czasem po prostu myślę, że zbyt dużo filmów widziałam, zbyt dużą mam świadomość filmowej kuchni i bywa, że to odbiera mi radość beztroskiego oglądania. I jeszcze ta przekora, żeby iść pod prąd, która czasem prowadzi na manowce. Nie ma co marudzić, "Jestem mordercą" to po prostu bardzo dobry film. I kropka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz