"Moja matka"

Na najnowszy film Nanniego Morettiego "Moja matka" szłam z dużymi nadziejami. Wprawdzie jakiś czas temu obiły mi się o uszy niezbyt pochlebne głosy, ale dyskutanci Tygodnika Kulturalnego w TVP Kultura zatarli złe wrażenie, wyrażając się o filmie jak najlepiej. Tym razem w zasadzie nie było kontrowersji, to dawało gwarancję, uśpiło czujność, sprawiło, że mimo braku czasu koniecznie chciałam obejrzeć "Moją matkę" natychmiast. Szłam do kina w deszczowy, niedzielny wieczór, ale pal sześć pogodę, miałam nadzieję na poruszający seans. Tymczasem przeżyłam wielkie rozczarowanie! Film okazał się po prostu nudny!

Zamiast głębokich przeżyć, głęboka obojętność! Naprawdę nie bardzo jest o czym pisać. A przecież temat ważny. Jak poradzić sobie z odchodzeniem rodziców? Jak sprostać ich chorobie? Jak pogodzić emocje związane z osobistą tragedią, organizację opieki nad matką z pracą i życiem osobistym? Jedno miesza się z drugim, jedno przeszkadza drugiemu. Śmiech i drobne przyjemności dnia codziennego przeplatają się ze łzami, niepokojem i smutkiem. Jak w życiu. Może ten śmiech jest problemem? Kiedy teraz myślę jeszcze raz o filmie Morettiego, kiedy usiłuję wycisnąć coś z niego, dochodzę do wniosku, że przeszkadza mi wątek komediowy. Sceny, zresztą niespecjalnie śmieszne, z Johnem Turturro w roli amerykańskiego aktora grającego jedną z ról w filmie kręconym przez główną bohaterkę odwracają uwagę od głównego wątku, sprawiają wrażenie przekombinowanych. A to, co najważniejsze, wypada banalnie. Ot garść komunałów. Że choroba matki skłania do zastanowienia się, co jest ważne. Że pokazuje miałkość tego, wokół czego na co dzień się kręcimy. Że tak mało wiemy o swoich najbliższych. Że warto poświęcać im czas, bo będzie za późno. Że nigdy nie jesteśmy gotowi na najgorsze. I tak dalej.

Po raz kolejny odwołam się do równie banalnego stwierdzenia - wszystko już było, nie ma nowych tematów, dlatego nie liczy się co, ale jak. Albo te stare jak świat prawdy zostaną przekazane z taką siłą, w taki sposób, że poruszą, wytrącą z obojętności, albo nie. Tym razem się nie udało. Nanni Moretti zawiódł. Przynajmniej mnie. Oczywiście nie mogę wykluczyć, że ktoś będzie innego zdania. Jak dyskutanci z Tygodnika Kulturalnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty