Jak wspomniałam we wstępie, dla mnie jest to przede wszystkim film o człowieku, który znalazł się w potrzasku. I o tym, jak często życie rzuca nam kłody pod nogi w najmniej odpowiednim momencie. Tak jest z Mariem. Kiedy wreszcie zgromadził pieniądze i postanowił wyprowadzić się z domu rodzinnego w zapuszczonej kamienicy do mieszkania wynajętego na nowym, grodzonym osiedlu, matka dostała udaru i odtąd, przynajmniej przez jakiś czas, będzie wymagała stałej opieki. I tu wkraczamy w gąszcz problemów, które "Mur" porusza. Pierwszym z nich jest choroba.
Kto znalazł się kiedyś w podobnej sytuacji, wie, o czym piszę. Choroba jest oczywiście dramatem dla pacjenta, ale również dla jego najbliższych. Film pokazuje i jedno, i drugie. Tragedię i upokorzenie sparaliżowanej matki i bezradność, przerażenie, samotność syna nagle skonfrontowanego z sytuacją, która wydaje się być ponad siły. Szpital zrobił swoje i lekarze wypisują do domu sparaliżowanego pacjenta wymagającego dwudziestoczterogodzinnej opieki. I radź sobie człowieku sam. A przecież trzeba pracować i jeszcze chciałoby się jakoś żyć. Pomoc społeczna oferuje opiekę tylko na trzy godziny dziennie (oczywiście jeśli dochody chorego są odpowiednio niskie), a doba ma ich przecież znacznie więcej. Co robić? Zapewniam cię, czytelniku tej notki, że najprawdopodobniej prędzej czy później będziesz musiał skonfrontować się z problemem opieki nad chorym rodzicem. Pół biedy jeśli masz na miejscu rodzeństwo, marny twój los, jeśli jesteś sam. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, jeśli relacja rodzica i dziecka daleko odbiega od ideału, jakiego zwykliśmy oczekiwać. Tak jest tutaj.
Dla Maria opuszczenie domu to nie samodzielność, bo samodzielny jest od dawna. To spełnienie marzenia o lepszym świecie i ucieczka od matki. Od lat niepracującej, niewydolnej społecznie, niezaradnej, spędzającej czas przed telewizorem. Nie wiemy, na ile powodem takiego stanu rzeczy jest fizyczna słabość, jakaś przewlekła choroba, a na ile marazm, bierność. Tak myśli o niej syn. Ich relacje są oschłe, pozbawione serdeczności, bliskości. Mario chce uciec od ciasnego, zaniedbanego mieszkania, od rozmemłanej matki, od kamienicy, która lata świetności ma już dawno za sobą. Zabiera swoje rzeczy, zamyka drzwi, kończy z dilerką, na której się pewnie trochę dorobił, i rozpoczyna nowe życie. Niestety nic z tego. Los i tak go dopadnie. Nie jest aż tak wyzuty z uczuć, aby matką się nie zająć. Jak to robić? Jak karmić? Jak myć? Jak poradzić sobie z obrzydliwą fizjologią? Jak zmierzyć się z jej niechęcią, buntem i depresją? O czym z nią rozmawiać, skoro dzieli ich mur chłodu? A wszystko jest tym trudniejsze, że trzeba się opiekować matką, kobietą. Dla obu stron to sytuacja trudna, krępująca, co świetnie pokazuje jedna ze scen, kiedy grająca matkę Aleksandra Konieczna zawstydzona tym, co się stało, próbuje poradzić sobie sama.
Mario, który światu pokazuje kamienną twarz, musi zmierzyć się ze sprzecznymi emocjami - synowskim uczuciem, powinnością, tym, co wypada, a egoizmem, niechęcią czy nawet obrzydzeniem. Ile winien jest matce, która od śmierci ojca niespecjalnie się nim opiekowała? Skoro radzić musiał sobie sam? Wydaje się, że stopniowo przełamuje się, dorasta. Stara się zburzyć mur, jaki ich dzieli. Ale może to tylko moje wrażenie? Nadzieję dały mi trzy sceny. Pierwsza - Mario pokazuje matce swoje wynajęte mieszkanie i przedstawia ją Agacie. Może pokonał wstyd i skrępowanie? Ale może po prostu nie miał wyjścia, skoro spotkali się w drzwiach? Druga - remont mieszkania. Ale może w ten sposób chce zagłuszyć wyrzuty sumienia? Trzecia - zakończenie. Ja odnajduję w nim cień optymizmu. Oczywiście to bardziej wrażenie niż pewność.
Ale Mario ma do zburzenia także inny mur. A to jeszcze mniej zależy od niego. Nie wystarczy zamieszkać w nowym, czystym, przestronnym mieszkaniu, co z tego, że z widokiem na ruchliwą ulicę. Już ten fakt sytuuje go i określa. To prawdopodobnie gorsza, dlatego tańsza, część bloku, wiadomo, cena zależy od piętra i położenia. Wlecze się za nim nie tylko przeszłość, z którą zerwał. Nie jest artystą, nie jest białym kołnierzykiem, nie jest człowiekiem wykształconym. On remontuje mieszkania takie jak to, w którym zamieszkał. Chyba dopiero zaczyna, nie ma wyrobionej marki, w niezbyt uczciwy sposób zwalcza konkurencję. Kombinuje, jak może. Słowo kombinuje to eufemizm, powiedzmy wprost, Mario kradnie. Byle tylko wyrwać parę stów więcej. Dobrze wie, że Agata nie zwróciłaby uwagi na kogoś takiego jak on. Chłopaka z gorszej dzielnicy, z biednego domu, zwykłego budowlańca. Dlatego na pytania odpowiada wymijająco, pozwala jej fantazjować. Obraz wiszący na ścianie, który zauważyła, to też symbol lepszego, innego życia. Czy namalował go Mario? Czy studiował na ASP? Nie wiemy. Domyślamy się, że po raz kolejny wyrzucili go z uczelni. Dlaczego? Czy studia są dla niego tylko sposobem na zdobycie papierka, aby nie stracić renty po ojcu, aby mieć ubezpieczenie? Czy chodzi o coś więcej? Mario próbując sobie radzić, przyzwyczaił się iść w życiu na skróty. Drobne szwindle, oszustwa, no i dilerka. Pewnie tak jest prościej, ale prędzej czy później trzeba za to zapłacić. Świat, do którego aspiruje, nie pogardzi prochami, ale na pewno będzie miał w pogardzie tego, który je sprzedaje. Mimo wszystko Mario budzi sympatię.
Zwróciłam uwagę na jeszcze jeden problem. Hierarchia jest wszędzie. Są tacy, którzy na społecznej drabinie stoją znacznie niżej niż Mario. To Piotrek, czyli Młody. Chłopak, który za drobną pomoc, a to pozrywa ogłoszenia konkurencji, a to pomoże ukraść kilka worków zaprawy, a to przyda się w czasie remontu, dostaje parę groszy. Chciałby więcej, ale jak się nie podoba, to do widzenia. Pewnie Mario zaczynał podobnie. Podobnie rzecz się ma z Maliką, Czeczenką, która pewnie też za grosze, w tym wypadku krwiopijcą jest państwo wykorzystujące jej pracę w majestacie prawa, opiekuje się przez trzy godziny dziennie matką Maria. Ale ona przynajmniej jest szczęśliwa, bo, jak mówi, nie musi się bać. Nie da się przejść przez życie suchą nogą. Na każdym kroku kogoś wykorzystujemy, przyzwalamy na to, korzystamy z tego, nawet jeśli bardzo nie chcemy. Pomyśl o tym, czytelniku tej notki. Nawet jeżeli nie będziesz kupował ciuchów produkowanych za grosze w Azji, co przecież nie jest łatwe, bo chodzi nie tylko o ciuchy, ale i o materiał, z którego zostały uszyte, nawet jeśli kupisz kawę z logo sprawiedliwego handlu, który podobno wcale nie jest do końca sprawiedliwy, ma być tylko plastrem na nasze syte sumienia, to i tak pójdziesz do kina, gdzie bileter pewnie zarabia jakieś grosze, do knajpy, gdzie tak samo traktowana jest kelnerka, jej przynajmniej możesz zostawić napiwek, a to tylko wierzchołek góry lodowej.
Powinnam jeszcze wspomnieć o Agacie, o której wiemy znacznie mniej. Punkt ciężkości zdecydowanie skupiony jest wokół Maria i jego matki. Materialnie powodzi się jej świetnie. Przypadek sprawił, że urodziła się w świecie dostatku, w świecie, w którym zamożni rodzice usuwają jej sprzed nóg wszelkie przeszkody. Ma urządzone mieszkanie, elegancki samochód, pieniądze, chociaż chyba nie pracuje, pomoc i troskę rodziców. Ale jest samotna. Czy szuka trwałej relacji, czy przelotnej znajomości? W związek z Mariem wchodzi szybko, trudno uwierzyć, że się zakochała. Równie łatwo go potem porzuci. Nie spróbuje zrozumieć, co raczej potwierdza moje przypuszczenie o powierzchowności tej znajomości.
Na koniec krótko pomarudzę. Otóż wydaje mi się nieprawdopodobne, aby Mario spotykał się z dziewczyną, właściwie kobietą, która ma małe dziecko. I skąd wiedział, że jest samotna? To nie do końca jasne. Natomiast miłym zaskoczeniem było to, że klientka grana przez Ewę Kasprzyk nie oszukała Maria. Wszystkie tropy zmierzały ku takiemu rozwiązaniu. O nie, pomyślałam sobie, taka łatwizna, jeszcze jeden kij w szprychy, a tu jednak nie. Owszem, kobieta okazała się niesympatyczna i wyniosła, ale uczciwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz