"Marsylski łącznik", "Feniks", "Manglehorn"

Dziś krótki przegląd tego, co ostatnio w kinie widziałam. Zbieram trzy filmy w jednej notce trochę z braku czasu, trochę dlatego, że nie są to tytuły skłaniające do jakiejś głębszej analizy. Od razu napiszę, że tylko jeden z nich polecam z pełnym przekonaniem, dwa pozostałe bardzo mnie rozczarowały. Zacznę wobec tego od francuskiego "Marsylskiego łącznika", który rzeczywiście warto obejrzeć. To typowy film  sensacyjny czy gangsterski. Marsylia lata siedemdziesiąte zeszłego wieku. Miasto opanowane przez gangsterów ściągających haracze, ale prawdziwą plagą jest handel narkotykami i ich przerzut do Stanów. Widz będzie świadkiem pojedynku między nowo mianowanym sędzią nadzorującym walkę z gangami narkotykowymi a mózgiem tego interesu, szefem przestępczego światka, Tanym Zampą. Sędzia traktuje sprawę bardzo poważnie i bardzo osobiście, bo wcześniej zajmował się nieletnimi i z ofiarami nałogu miał do czynienia bardzo często. Znajdziemy tu wszystko to, czego spodziewamy się po takim kinie. Walkę o wpływy, rywalizację, skorumpowanych policjantów i tego jednego sprawiedliwego, bezkompromisowego, chociaż gotowego nagiąć przepisy, aby osiągnąć cel. Film ma świetne tempo, znakomity montaż i do końca trzyma w napięciu. Atutem są bardzo dobrze sportretowani bohaterowie z dwóch różnych światów. Szczególnie oczywiście sędzia i Zampa, postacie niejednoznaczne, wielobarwne. Reżyser pokazuje, jaką cenę  płaci każdy z nich. Walka z przestępcami i działalność gangsterska odbywa się kosztem rodziny, chociaż każdy chce jak najlepiej. Muszę jednak wyznać, że nie poruszyła mnie jakoś specjalnie ta warstwa filmu, raczej wydała mi się ciekawym konceptem. Ale oczywiście "Marsylskiego łącznika" polecam z pełnym przekonaniem.

Szkoda, że nie mogę tego samego napisać o niemieckim "Feniksie". Przyznam, że jest mi przykro, ponieważ widziałam poprzedni film Christiana Petzolda z Niną Hoss w roli głównej i był to obraz bardzo dobry i bardzo poruszający. Myślę tu o "Barbarze", którą bardzo polecam. Historia opowiedziana w "Feniksie" wydaje mi się zupełnie niewiarygodna. Denerwuje mnie zawsze naginanie realiów i nietrzymanie się reguł prawdopodobieństwa w kinie obyczajowym. A tak jest tutaj. Akcja filmu rozgrywa się tuż po wojnie w zrujnowanym Berlinie, w którym powoli odradza się życie. Główna bohaterka, Żydówka Nelly, wraca z obozu żywa, ale potwornie oszpecona. Chce za wszelką cenę odnaleźć swojego męża, którego opiekująca się nią przyjaciółka podejrzewa o to, że to on wydał żonę. Między bohaterami toczy się psychologiczna gra. Film jest bardzo oszczędny, ale to akurat mi odpowiada. Gorzej, że to, co dzieje się między bohaterami, jest mi zupełnie obojętne, a przecież nie powinno. Temat jest wszak poważny: jak poradzić sobie z pustką po zagładzie, jak poradzić sobie ze zdradą ukochanej osoby i z jej nikczemnością. Niestety jeżeli wszystko od początku budowane jest na nieprawdziwych podstawach, potem trudno uwierzyć w całą historię. Sposób, w jaki Nelly odzyskuje dawną siebie, wydaje mi się kompletnie nieprawdopodobny w tamtym miejscu i czasie. A jakby tego jeszcze było mało, zrujnowany Berlin wygląda na ekranie jak teatralna dekoracja, co jeszcze bardziej pogłębia poczucie fałszu. Szkoda, bo miałam nadzieję na dobre, poruszające kino. Uczciwie przyznaję, że niektórzy recenzenci wypowiadają się o "Feniksie" pozytywnie.

I wreszcie mocno reklamowany "Manglehorn" z Alem Pacino, który jest magnesem przyciągającym do kina. Niestety znowu klapa. Tym razem pozostałam nie tylko obojętna, ale byłam też trochę znudzona, jednak przede wszystkim zła, że ponownie uwierzyłam w moc amerykańskiego kina. To opowieść o starzejącym się mężczyźnie, odludku i dziwaku, który jedyne ciepłe uczucia ma dla swojego kota i wnuczki, poza tym jest  niesympatyczny i wybuchowy. Cały czas rozpamiętuje niespełnioną miłość, chyba jeszcze z czasów młodości, co z czasem przerodziło się w paranoję. Oczywiście na ekranie nie może zabraknąć samotnej kobiety. W tej roli Holly Hunter, która robi dziwne wrażenie ni to młodej, ni to mocno dojrzałej, co daje dość upiorny efekt. Jest też przemądrzały syn, makler giełdowy, zadufany w sobie i mający ludzi, którym wciska finansowy chłam, za nic. Domyślasz się, czytelniku tej notki, jak to wszystko się rozwinie i skończy? Tak, tak, masz rację. Schemat goni schemat, a to wszystko podlane w stosownych momentach typowym amerykańskim filmowym moralizatorstwem. Najgorsze jest jednak to, że ten film udaje coś, czym nie jest, czyli kino ambitne. Jakieś pretensjonalne kadry, jakieś surrealistyczne sceny, jakieś eksperymenty (to chyba jednak słowo na wyrost) z dialogami równoległymi (prawdopodobnie nie ma takiego terminu, ale co tam) i inne filmowe sztuczki. Niestety pod spodem jest tylko banał. Co z tego, że temat poważny, samotna starość (żeby być uczciwym, trzeba dodać, że na życzenie bohatera), kiedy nie dotyka. To moje zdanie, znowu muszę zaznaczyć, że film zbiera raczej pochlebne recenzje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty