Bogumił Luft "Rumun goni za happy endem"

Lubię Rumunię, mogłabym powtórzyć za Bogumiłem Luftem, autorem książki "Rumun goni za happy endem" (Czarne 2014). To parafraza tytułu ostatniego króciutkiego rozdziału (w oryginale brzmi Lubię Rumunów), a jednocześnie jego wyznanie wiary. Niestety moje lubienie jest tylko lubieniem literackim i filmowym. Nie znam, nawet częściowo, tak dobrze tego kraju i jego mieszkańców jak Bogumił Luft, niegdyś korespondent prasowy i ambasador, a jakby tego było jeszcze mało od kilku lat  powiązany z Rumunią rodzinnie, o czym wiem nie z plotkarskich mediów, a z jego książki. Ja w Rumunii byłam raz w dzieciństwie i zdaję sobie sprawę, że nawet gdybym pojechała tam teraz, na co mam wielką ochotę, to i tak będę tylko turystką, a od tego daleka droga do prawdziwego poznania. Ale, o czym już wielokrotnie pisałam w tych notkach, więc przepraszam tych wszystkich, którzy już to czytali, od lektury "Fortepianu we mgle" Schlattnera  pilnie śledzę rumuńską literaturę piękną, wydawaną u nas raczej skromnie, i reportaże czy eseje poświęcone temu krajowi. Nic więc dziwnego, że sięgnęłam po książkę Lufta. Od razu napiszę, że uczucia mam mieszane.

Daleko tej pozycji do słynnej, obsypanej nagrodami i nominacjami książki Małgorzaty Rejmer "Bukareszt. Kurz i krew" wydanej przez to samo wydawnictwo. "Rumun goni za happy endem" nie jest ani tak fascynujący, ani tak odkrywczy, ani napisany z takim literackim talentem. Poza tym to książka moim zdaniem bardzo nierówna. Obok rozdziałów ciekawych, dzięki którym przypomniałam sobie to, co już o Rumunii wiem, albo dowiedziałam się czegoś zupełnie nowego, sporo jest niestety fragmentów po prostu nudnych. Myślę tu o drobiazgowo odtworzonej historii politycznych zmian w Rumunii i w Mołdawii (pierwsza część książki to opowieść o tym kraju) po roku 1989. Dzieje wszystkich rządów albo prezydentów, pisanie o wynikach wyborów, a nawet partyjnych przepychankach, to wszystko nuży. Znać tu dziennikarskie przyzwyczajenie wieloletniego korespondenta prasowego. Bieżąca polityka, za którą staram się jakoś nadążać, głównie dzięki radiowemu nasłuchowi, po kilku latach zebrana w jednej książce już dla zwykłego czytelnika taka interesująca nie jest. Podobnie jest z rozdziałem, który opowiada o  nieodwzajemnionej miłości Rumunów do Polaków. Oni byli nami i naszą kulturą zafascynowani, my nimi pogardzaliśmy, co niestety źródło miało albo ma w naszej niewiedzy i posługiwaniu się stereotypami. Otóż nawet ten fragment przypomina materiały, jakie na co dzień można znaleźć w mediach. Zamiast fascynującego reportażu dostajemy raczej zwyczajną prasową informację, a to o szpitalu wybudowanym przez Polaków po tragicznym trzęsieniu ziemi, które zniszczyło Bukareszt, a to o upamiętnieniu polskich emigrantów z 1939 roku.

Prawdziwie ciekawe są partie poświęcone historii Mołdawii i Rumunii. Sporo miejsca zajmują sprawy tego pierwszego kraju, o którym wiemy niewiele. Pisze autor o jego skomplikowanej przeszłości, o tym, kim właściwie czują się Mołdawianie, o ich związkach z Rumunią i Rosją, a nawet z Polską (to zamierzchłe dzieje). Te problemy mają swoje odbicie w języku, co też jest interesujące i nowe. Podobnie ma się rzecz z opowieścią o rumuńskiej przeszłości. Dzięki książce Lufta można przejść krótki kurs historii tego kraju. Nawet jeśli coś na ten temat wiemy, to zawsze watro sobie przypomnieć, bo to niestety wiedza ulotna. Pisze więc autor o kształtowaniu się poczucia narodowego w XVIII wieku i o tym, jak doszło do powstania państwa i jak trudno było zlepić w jedno trzy żywioły: bałkański (Wołoszczyzna), słowiański (Mołdawia) i zachodni, bo habsburski i niemiecki (Siedmiogród). Bardzo ciekawe są informacje o tym, jaką rolę odegrał w procesie kształtowania państwowości kościół, szczególnie grekokatolicki. Warto zapamiętać, że dzięki związanym z nim intelektualistom  Rumunia lgnęła do Europy zachodniej i uważała siebie za wyspę we wschodnim morzu. Paradoks polega na tym, że ci pobłażliwie traktowani przez Polaków Rumuni przed drugą wojną mówili nienagannym francuskim, a ich związki z kulturą Zachodu były bardzo ścisłe. To Bukaresztowi było bliżej do Paryża niż Warszawie. W ogóle wszystkie informacje o stosunku Rumunów do kościoła i wiary są bardzo ciekawe, a warto dodać, że kształtuje się to zupełnie inaczej niż u nas. Osobne miejsce zajmuje rozdział o skomplikowanej historii Siedmiogrodu, zupełnie inaczej postrzeganej przez Węgrów i Rumunów. Co dla pierwszych było największą klęską (traktat z Trianon), dla drugich dowodem dziejowej sprawiedliwości. Z książki Lufta dowiemy się też, skąd się wziął negatywny stosunek Rumunów do Rosji i jak sprytnie wykorzystał go towarzysz Ceausescu.

Konkluzja? Mimo zastrzeżeń warto jednak sięgnąć po tę pozycję. Posłużę się frazą, którą w tych notkach wielokrotnie się posługiwałam: kto niewiele wie o Rumunii lub z goła nic, może tą lekturą rozpocząć swoją przygodę, kto temat już zgłębiał, dowie się czegoś nowego. Trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość i przebrnąć przez nużące fragmenty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty