I znowu przez przypadek trafiłam na świetną książkę. Były dni kultury rumuńskiej a w ich ramach spotkanie z rumuńskim pisarzem Varujanem Vosganianem, którego powieść "Księga szeptów" (Książkowe Klimaty 2015; przełożyła Joanna Kornaś-Warwas) właśnie ukazała się w Polsce. Poszłam, bo z rzadka wydawaną u nas prozę rumuńską staram się śledzić, od kiedy przeczytałam "Fortepian we mgle" Eginalda Schlattnera (swoją drogą, który to już raz wspominam w moich notkach tego pisarza i jego powieść). A jakby tego było jeszcze mało, Vosganian okazał się Ormianinem urodzonym w Rumunii. Tym bardziej nie mogłam przegapić takiej literackiej okazji. Spotkanie jak spotkanie. Teraz, kiedy znam już "Księgę szeptów", mam wrażenie, że prowadzący przeczytał tylko jej początek, w każdym razie takie pytania zadawał. No ale może się mylę. Tymczasem powieść okazała się bogatsza niż przypuszczałam.
Czym jest "Księga szeptów"? To coś, o czym się szepcze, bo głośno mówić nie wolno. To intymne, dlatego wyszeptane, zwierzenie. Zwierzenie o dzieciństwie spędzonym w rumuńskich Fokszanach, ale przede wszystkim opowieść o starcach mojego dzieciństwa, jak nazywa ich autor i narrator w jednej osobie. Starcy to dwaj dziadkowie, przede wszystkim Garabet Vosganian, i ich przyjaciele, sąsiedzi oraz dalsi znajomi. Większość z nich łączy wspólnota pochodzenia i losu, są Ormianami, którym udało się uciec z Turcji i szczęścia szukali w Rumunii. To ich historie są treścią powieści.
Zaczyna się wszystko niewinnie. Jest nastrojowo, nostalgicznie i melancholijnie. Wspomnienia dzieciństwa. Opowieści o starcach, którzy spotykali się na podwórku u dziadka Garabeta na ławeczce po drzewem moreli. Poznajemy szewców, sklepikarzy, sprzedawcę nugatu, dzwonnika z ormiańskiego kościoła, ślepca Minasa, Cygana Mantu grającego na tubie i wielu innych. Są klimatyczne sceny. Mielenie kawy, przeglądanie rodzinnych fotografii i książek w wielu językach, wizyty na cmentarzu, który dla narratora był jak ogród, i w sklepie, który we wspomnieniach jawi się niczym jaskinia Ali Baby, takie skarby go wypełniają, zabawy łupiną orzecha, która w strumyku wypełniającym koleiny w drodze zamienia się w statek. Jest muzyka, są zapachy, kwitną kasztanowce, kurz unosi się nad drogą. Gęsta proza przenosi czytelnika w świat, jakiego już nie ma, w świat nieco nierealny, magiczny, chociaż przecież całkiem prawdziwy. Takim stwarza go na naszych oczach narrator.
Napisałam, że zaczyna się wszystko niewinnie, ale to nie do końca prawda, bo dość szybko poznajemy tragiczną historię dziadków, ale jeszcze cały czas magia dziecięcych wspomnień dominuje nad dramatem. Z czasem pojawia się coraz więcej dramatu, coraz więcej czerni, aż w końcu następuje opowieść o siedmiu kręgach. To historia drogi, jaką przebyły konwoje, w których wędrowali wypędzeni ze swoich domów, wiosek i miast Ormianie zamieszkujący Anatolię. Ponad trzysta kilometrów w spiekocie, w słocie, a nawet w śniegu, w łachmanach, boso, bez jedzenia, noce spędzane w namiotach skleconych ze szmat. Z Anatolii na pustynię do Deir ez-Zor (dzisiaj to Syria). Na końcu tej drogi na tych, którzy nie umarli z wycieńczenia, z chorób, z głodu, i na tych, którzy nie zginęli z rąk tureckich strażników lub zwykłych rzezimieszków, czekała śmierć. Ocalonych spędzano na pustynię i mordowano. Po raz kolejny zadałam sobie pytanie, do jakiego okrucieństwa zdolny jest człowiek i w imię czego? Kiedy czyta się opowieść o konwojach śmierci, a przychodzi to z trudem, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że śmierć Ormian była jakimś bezsensem. Przepędzono ich setki kilometrów, aby na końcu bestialsko zamordować. Jakby Turcy nie mieli pomysłu, co zrobić z ludźmi, których wcześniej wypędzili z domów. Czytałam wcześniej o rzezi Ormian, jednak to, czego dowiedziałam się z "Księgi szeptów", przeszło moje wyobrażenie.
Ale to nie koniec tragedii opisywanych szeptem w tej książce. Autor miesza czasy i miejsca, nie opowiada historii chronologicznie. Cofa się do końca XIX wieku i pisze o pierwszych pogromach Ormian, o drugiej wojnie i prześladowaniach komunistycznych, o zsyłkach na Syberię, o rumuńskich więzieniach i obozach pracy, o zabieraniu majątków, nacjonalizacji, kolektywizacji wsi przeprowadzanej na siłę, o tych, którzy dali się skusić namowom sowieckich agitatorów i wyjechali do Armenii, która stała się częścią Związku Radzieckiego. Ale jest to też opowieść o walce i zemście. O Legionie Armeńskim, który w czasie drugiej wojny światowej walczył u boku hitlerowskiej armii, wierząc, że w ten sposób powstanie niepodległa Armenia. O sprzysiężeniu ocalonych z tureckich rzezi i masakr, którzy na własną rękę wymierzali sprawiedliwość odpowiedzialnym za golgotę Ormian. O tych dwóch ostatnich faktach nie miałam wcześniej pojęcia. No cóż, dużo w "Księdze szeptów" dramatów, tragedii i krwi. Ale przecież nie tylko. Jest tu też wiele fascynujących opowieści o ludziach. Losy niektórych są naprawdę niezwykłe. Niektóre z tych historii krzepią.
Uczciwie muszę przyznać, że nie jest to książka łatwa w czytaniu. Gęsta narracja niemal bez dialogów. Trzeba się w nią wgryźć, poświęcić czas, aby rozsmakować się w lekturze, chociaż to w wypadku tej prozy nie zawsze właściwe słowo. Ale warto podjąć ten trud. Trochę dla przyjemności, a przede wszystkim po to, aby płakać z Ormianami. Aby wiedzieć. Jak pisze Vosganian na kartach swojej książki, takie wspomnienia przywracają spokój ich autorowi, ale odbierają czytelnikowi. Dawno nie spotkałam się z tak trafnym stwierdzeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz