Jakiś czas temu, nie tak znowu dawno, pisałam tu o książce "Kamienny dom. O Bliskim Wschodzie, jakiego nie ma" autorstwa Anthonego Shadida, amerykańskiego reportera o libańskich korzeniach, laureata Pulitzera. Wtedy trochę narzekałam, bo spodziewałam się bardziej czegoś o tytułowym Bliskim Wschodzie, mniej o historii rodziny autora. Było odwrotnie. Zapowiadałam wtedy, że do Shadida wrócę, bo na mojej półce książek oczekujących leży już jego grubaśny reportaż z Iraku "Nadciąga noc. Irakijczycy w cieniu amerykańskiej wojny" (Czarne 2014; przełożyła Izabela Szybilska-Fiedorowicz). To za teksty, które stały się częścią tego tomu, dostał pierwszego Pulitzera. Właśnie skończyłam lekturę i, jak się spodziewałam, tym razem mogę z przekonaniem napisać, że książkę koniecznie należy przeczytać. Świetnie napisana, z talentem literackim, bardzo ciekawa, a przede wszystkim rzuca światło na historię Iraku, tę sprzed dekady i tę dawniejszą. Shadid przebywał tam z przerwami od roku 1998 do czerwca 2004. Potem wrócił jeszcze, aby relacjonować pierwsze wybory. I to przede wszystkim o tamtych czasach pisze. Oczywiście nie mogło się obyć bez wycieczek w przeszłość, bo to przecież często klucz do zrozumienia tego, co stało się w Iraku po obaleniu przez Amerykanów reżimu Saddama Husajna. A tamten czas rzuca z kolei światło na to, co dzieje się w tym kraju dziś.
Shadid snuje swą opowieść metodycznie. Rozpoczyna tuż przed amerykańską inwazją sceną rozgrywającą się w czasie amnestii zarządzonej przez Saddama. Jest to scena i fascynująca, i niewyobrażalna, i straszna. Więzienie opuszczają tłumy skazanych, tłumy oczekujących na swoich bliskich koczują przed budynkiem i wzdłuż drogi. W tym gigantycznym chaosie nie wszyscy się odnajdą. Potem reporter opisuje po kolei okres oczekiwania na inwazję, samą wojnę, czas tuż powojenny, amerykańską okupację i wreszcie początek rebelii, która trwa do dziś. Epilog to, jak wspomniałam, czas pierwszych wyborów, które na chwilę przyniosły nadzieję, jak wiemy złudną. Nie będę wdawać się tu w szczegóły, podzielę się wrażeniami i kilkoma refleksjami.
Przede wszystkim muszę koniecznie wspomnieć o metodzie pracy, jaką przyjął autor. Jego reportaże to w przeważającej mierze zapis spotkań i rozmów ze zwykłymi Irakijczykami, głównie mieszkańcami Bagdadu, ale też prowincji. Do większości z nich wraca w czasie swoich kolejnych pobytów w Iraku. Dzięki temu widać, jak zmienia się ich sposób postrzegania rzeczywistości. Od pogodzenia się z myślą o wojnie, która niesie lęk i nadzieję, przez radość z obalenia Sadddama, wiarę w lepszą przyszłość, a potem jej utratę i wreszcie zwyczajną wściekłość, że tak się to wszystko skończyło. Tylko od czasu do czasu Shadid pozwala sobie na komentarz czy wprowadzenie szerszego historycznego tła. Dzięki irackiej perspektywie czytelnik może wejść w sam środek wydarzeń, spróbować zrozumieć to, co czuli dumni mieszkańcy tego kraju. Amerykańska inwazja oglądana z bezpiecznej odległości była szybka, chirurgiczna, precyzyjnie uderzała w cele związane z reżimem Saddama. Niestety takie są szlachetne intencje. Praktyka to niestety również bombardowanie źle wybranych celów, pomyłki, przypadkowi ludzie, którzy znaleźli się w zasięgu ataku. Nie ma wojny bez ofiar cywilnych. I chociaż w statystykach pozbawieni domów, ranni, okaleczeni czy zabici zwykli mieszkańcy Bagdadu mogą być niewielkim procentem, to kiedy jest się w środku, kiedy poznaje się tych, którzy cierpią wojenną nędzę, drżą ze strachu przed kolejnym bombardowaniem, zadają sobie pytanie, jak długo jeszcze, tracą dach nad głową czy najbliższych, zupełnie inaczej się na to patrzy. Ojciec tulący zmasakrowane ciało syna, nastolatka Amal zapisująca w dzienniku swój strach, tłumy uciekające z miasta, mężczyzna samotnie pilnujący swojego domu. To wszystko robi wrażenie. Potem nastąpi nagły wybuch radości. Shadid dokładnie, niezwykle plastycznie relacjonuje scenę, którą doskonale znamy z ekranów telewizorów. Zburzenie pomnika Saddama. Jakbym oglądała ją na nowo. Ale to tylko chwilowy wybuch szczęścia i nadziei. Zaraz nastąpi to, o czym dziś doskonale wiemy. Najpierw ogromne rozczarowanie, bo z końcem wojny wcale nie jest lepiej! Dlaczego stale nie ma prądu? Dlaczego ci wielcy Amerykanie nie potrafią go zapewnić? Takie retoryczne pytania chyba najczęściej zadawali rozmówcy reportera. Właściwie to pretensje, które przyjmują formę pytań. Czy potrafisz zrozumieć, czytelniku tej notki, co oznacza brak prądu w tamtym klimacie? Ale to nie wszystko. Po wojnie zapanował niesamowity chaos, bezkrólewie, rozkradano i demolowano dosłownie wszystko, a zaraz potem zaczął się terror. Morderstwa, zamachy, samochody pułapki, porwania. To wszystko znamy z medialnych przekazów. Irakijczycy, dla których lepiej oznaczałoby powrót do złotej ery lat siedemdziesiątych zeszłego wieku, jedynego w miarę szczęśliwego okresu w nowożytnej historii Iraku (wtedy mogło się wydawać, że będzie się rozwijał jak bogate państwa Zatoki Perskiej), szybko przeżyli ogromne rozczarowanie i jeszcze większy wstrząs. Strach nie minął, przeciwnie, wzmógł się. Niedogodności życia przybrały charakter permanentny. I ziścił się czarny sen, amerykańska okupacja stała się faktem. W dodatku okupacja nieudolna. Chociaż autor jest Amerykaninem, nie szczędzi krytyki swoim rodakom, żołnierzom i administracji. Okupacja odebrała dumnym Irakijczykom wolność, nie dając nic w zamian. A to był dopiero początek, rebelia, wojna domowa miały się dopiero rozkręcić, o czym z dzisiejszej perspektywy doskonale wiemy.
Czytając książkę, zadawałam sobie wielokrotnie pytanie, co dziś dzieje się z rozmówcami autora? Jakie są ich losy? Czy żyją? Niektórzy pewnie wyjechali, o czym autor pisze w swojej książce. A przecież wcześniej wcale nie było lepiej. Irak to umęczony wojnami kraj. Krwawe, bezsensowne konflikty, powstania i rebelie trwają tam prawie bezustannie od początku lat osiemdziesiątych, od idiotycznej wojny z Iranem wywołanej przez Saddama. Wyrosły całe pokolenia, które nie znają świata bez wojny. Czy potrafimy to sobie w ogóle wyobrazić?
Na koniec dodam jeszcze, że to przecież nie wszystko, co znajdziemy w książce Anthonego Shadida. Dzięki jego reportażowi poznamy skomplikowane stosunki religijne, niejednoznaczną ocenę przeszłości, uwarunkowania polityczne, problemy społeczne, nastawienie do Amerykanów i wiele innych zagadnień. Niech zapowiedzią tego, będzie scena, jakiej nie mogę zapomnieć. Opowieść o ojcu, który musiał wykonać wyrok na swoim synu, bo ten współpracował z Amerykanami. Musiał, bo sam potępiał jego czyn, a poza tym nie miał wyboru. Gdyby tego nie zrobił, zemsta dosięgłaby nie tylko nieszczęśnika-zdrajcę, ale całą jego rodzinę.
PS. Przy okazji przypomnę o innym fascynującym, zupełnie różnym reportażu z Iraku. To "Nowy, wspaniały Irak" Mariusza Zawadzkiego. Obie książki to lektury obowiązkowe. Przeczytajcie koniecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz