"Władca wszechświata"

Wybrałam się na niemiecko-austraiacki dokument "Władca wszechświata". Po obejrzeniu "Wilka z Wall Street", a przede wszystkim świetnej i przerażającej "Chciwości", fabuły o początkach kryzysu, byłam bardzo ciekawa filmu traktującego na ten sam temat. Kim jest ów tytułowy władca wszechświata? To wysoko postawiony bankier, obecnie na emeryturze. W opuszczonym biurowcu, gdzieś we frankfurckim city snuje swoją opowieść. Od razu uprzedzę, że to swoisty one man show. Jedynym bohaterem tej opowieści jest Rainer Voss, nikogo więcej na ekranie nie zobaczymy, nawet zdający pytania pozostaje niewidoczny. Mimo to film ogląda się z zapartym tchem, chociaż uczciwie muszę przyznać, że to, co usłyszałam, nie było już dla mnie takim szokiem. Po wspomnianej "Chciwości", po jakichś prasowych lekturach i po radiowym nasłuchu  dowiedziałam się niewiele nowego. Jednak nadal zwierzenia bankiera robią spore wrażenie. Rainer Voss spokojnym głosem opowiada o początkach swojej kariery, o fascynacji pracą, o tym, jak piął się wyżej i wyżej po szczeblach bankowej drabiny. Wreszcie odsłania przed widzami mechanizmy rozbuchanych operacji i instrumentów finansowych. Mówi o tym, jak  stopniowo następowały zmiany i jak wreszcie doszło do tego, że to sfera finansowa dominuje nad gospodarczą. Nie politycy, nie przedsiębiorcy, ale bankierzy i szefowie agencji ratingowych są prawdziwymi władcami świata.

Największe wrażenie zrobiły na mnie trzy wątki pojawiające się w monologu Vossa. Opowieść o tym, jak niewyobrażalnie wysokie zarobki  odizolowują bankierów i finansistów od szarego człowieka. Stopniowo ci ludzie zaczynają żyć na niemal innej planecie. Kolejny wątek, przerażający, to informacja o tym, że instrumenty finansowe stały się tak bardzo skomplikowane i jest ich tak wiele, że tak naprawdę nikt już nad nimi nie panuje. Można jedynie próbować przewidywać ich skutki i modlić się o to, aby tak się stało. Voss posługuje się metaforą trybików: jeśli są cztery (tak było kiedyś), wiadomo, że zaskoczą, jeśli, jak dziś, są ich setki czy nawet tysiące, prawdopodobieństwo awarii jest spore. A jak znaleźć wśród tysięcy ten jeden zepsuty? I wreszcie wątek trzeci, równie ponury, to informacja o tym, iż świat bankowy jest dziś tak bardzo skomplikowany, że nikt nie potrafi go skontrolować, a tym bardziej ocenić. Nikt nie jest w stanie sprawdzić wiarygodności bankowych raportów. To zresztą cecha współczesnego świata. Nie tylko ta dziedzina jest na tyle rozrośnięta i skomplikowana, że eksperci mogą najwyżej przewidywać, spekulować, domniemywać, a każdy z nich ma inne zdanie i potrafi bez trudu przytoczyć dziesiątki sensownych argumentów. A w tym samym czasie inny ekspert w dobrej wierze posłuży się taką samą liczbą przeciwnych (znakomitym przykładem była dyskusja o OFE, która kilka miesięcy temu przetoczyła się przez media). Jak mamy orientować się w tym skomplikowanym świecie my, zwykli zjadacze chleba? Jak wyrobić sobie własne zdanie? Dlatego to nie wielkie korporacje, ale klienci detaliczni padają ofiarą finansowych machinacji, dlatego to im sprzedaje się jakieś śmieciowe instrumenty finansowe.

Czy Rainer Voss ma wyrzuty sumienia? Niektóre operacje nazywa wprost oszustwem, ale inne są według niego normalną rynkową grą. Widać, że świat banków nadal go fascynuje, nie ukrywa, że brakuje mu pracy.

Tłem dla niespiesznego monologu są widoki z okna opuszczonego biurowca na frankfurckie city. Szklane, bezosobowe wieżowce, zamknięty, tajemniczy świat. Szary, bez zieleni i słońca, poprzecinany nitkami szerokich arterii, po których suną samochody, a w nich finansowe rekiny i finansowe żuczki zmierzające wprost w paszcze biurowców. Nie wiadomo, co się dzieje za ścianami ze szkła i aluminium. Nocą wiele z tych okien rozbłyska światłem. Jeśli szyby nie są przyciemnione, to znak, że siedzi tam finansowa drobnica, która marzy o karierze i dlatego na polecenie swoich szefów pracuje po nocy, bo trzeba pilnie zrobić jakiś raport, aż w końcu nad ranem zasypia na blacie biurka.

Film zaczyna się i kończy piękną, szlachetną muzyką. Niestety, chociaż mam wrażenie, że go znam, nie umiem rozpoznać, czy to utwór Bacha czy innego barokowego mistrza. Z ekranu płynie anielska kantata zupełnie nie pasująca do tego, co pokazuje kamera. Czy to ironiczny kontrapunkt czy próba powiedzenia widzowi: patrz człowieku to współczesne katedry, to współcześni bogowie, tu bije puls świata? Pieśń swoją urodą wycisza, koi, przenosi w inne rejony, budzi inne tęsknoty, ale kiedy milknie, lądujemy  tu i teraz, w naszej przerażającej, coraz mniej zrozumiałej rzeczywistości. Na koniec jeszcze raz powraca, by rozbudzić te same tęsknoty. Zapomnijmy o świecie, niech nas sztuka pochłonie, może to jedyny ratunek. Ale czy da się uciec?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty