Rozmowę Pawła Smoleńskiego z wybitnym ukraińskim pisarzem Jurijem Andruchowyczem "Szcze ne wmerła i nie umrze" (Czarne 2014) kupiłam trochę z obowiązku, trochę z chęci. Od razu przyznam się, że nie znam książek Andruchowycza. Wypadałoby jakoś nadrobić tę zaległość, przynajmniej spróbować. Przeczytać jedną i albo się zachwycić, albo stwierdzić, że to nie moja literatura. Wzdycham tylko z bezsilności. Mimo że stale czytam, półka puchnie i puchnie, a lista książek, które chciałabym kupić jeszcze bardziej. No więc pewnie kiedyś. Tymczasem sięgnęłam po rozmowę. Bo rocznica Majdanu, bo coś by wypadało przeczytać, tyle tego ukazało się z tej okazji, bo przecież staram się być na bieżąco z Ukrainą, bo Paweł Smoleński. Wystarczająco wiele powodów, ale entuzjazmu nie było. Tymczasem to, co mówi Andruchowycz, pochłonęło mnie bez reszty. Niestety także przeraziło.
Smoleński i Andruchowycz rozmawiają jak para dobrych znajomych, którymi pewnie są. Opowieść aż kipi od emocji, sporo tu kolokwializmów a nawet grubych słów. Ukraiński pisarz wszystko, o czym mówi, przepuszcza przez siebie. Dlatego czyta się to tak, jakby się uczestniczyło w nocnej rozmowie przy wódce. To komplement, nie zarzut. Książka podzielona jest na trzy części. Pierwsza to opowieść o Majdanie, druga o Ukrainie, trzecia o Rosji, Europie i świecie w kontekście ukraińskim. Wszystkie niezwykle ciekawe, odkrywcze i ponure. Zaczyna się jeszcze w miarę optymistycznie, wszak to historia zwycięskiej rewolucji, chociaż okupionej ofiarami. Andruchowycz na Majdanie starał się być jak najczęściej, ciągnęło go do Kijowa (mieszka w Iwano-Frankiwsku), ale obowiązki zawodowe co jakiś czas odrywały i kazały wracać do siebie albo udać się w trasę z teatrem czy kapelą. Pisarz opowiada o euforii, zwątpieniach, dumie, nadziei, rozpaczy, które towarzyszyły jemu i jego rodakom. Emocje falują w zależności od tego, co dzieje się na Majdanie i na Ukrainie.
Majdan a teraz wojna w Donbasie to dla Ukraińców mit założycielski. Niweluje podział na zachód i wschód kraju. Jednoczy i buduje naród. To źródło optymizmu. Niestety lektura dwóch kolejnych części każe z obawą patrzeć w przyszłość. Czy Ukrainie się uda? Kiedy czyta się opowieść Andruchowycza o historii jego niepodległej ojczyzny, o zmarnowanych okazjach, o oligarchach, mafijnych rządach, które z Donbasu rozlały się na resztę kraju, o skorumpowanych politykach grzęznących w kłótniach i nienawiści, traktujących państwo jak swoją własność, na której można się znakomicie utuczyć, kiedy czyta się o łotrostwach i zbrodniach Janukowycza, można naprawdę zwątpić.
Rozmowa Smoleńskiego z Andruchowyczem ma jeszcze jeden walor, poznawczy. Wstyd przyznać, ale Ukrainą interesujemy się od okazji do okazji. Pomarańczowa rewolucja, Majdan a wcześniej i pomiędzy czarne dziury. No może jeszcze ożywiamy się przy okazji kolejnych wyborów. Andruchowycz, trochę chaotycznie (jak to przy wódce bywa), odsłania przed czytelnikiem to, czego mógł nie wiedzieć. Aż w końcu wszystko składa się w całość. I nie jest to obraz wesoły. Przeciwnie potworny. Narzekanie na naszą transformację, na nasze dwudziestopięciolecie po lekturze tej rozmowy wydaje się po prostu śmieszne. Podobnie nasze polityczne wybory, głosowanie na mniejsze zło. Poczytaj sobie, czytelniku tej notki, z jakimi dylematami musiał mierzyć się Andruchowycz. Na kogo musiał głosować, wybierając swoje mniejsze zło. Niby wiemy, że korupcja, że mafia, że oligarchowie, że Janukowycz zbrodniarz, złodziej i dyktator, ale to tylko słowa. Żeby zrozumieć, napełnić je treścią, trzeba koniecznie przeczytać.
Jest wreszcie część trzecia, Moje sprawy z Rosją, z Europą i ze światem. Ten rozdział przelewa czarę goryczy. Może najbardziej przeraża nie tyle opowieść o Putinie, w końcu o nim akurat teraz pisze się i mówi na okrągło, więc złudzeń nie mamy, ale o społeczeństwie rosyjskim niemal całkowicie popierającym politykę ojca narodu. Niestety dotyczy to wszystkich warstw, także tych najlepiej wykształconych, naukowców, artystów. Przeraża wiara w wielkość Rosji, rozpacz za utraconymi wpływami, za utraconym imperium, poczucie krzywdy, oblężonej twierdzy, nienawiść do Europy i Ameryki, pogarda. Utrata Ukrainy to dla Rosjan policzek, rana, która nigdy się nie zabliźni. Kiedy czyta się opowieść Andruchowycza, widać jak na dłoni kunktatorską politykę Unii i Stanów, naiwność, powolność, niezdecydowanie. Pisarz nie kryje swojej goryczy i rozczarowania stanowiskiem świata wobec Ukrainy. A jeśli uświadomimy sobie, jak ważna jest niepodległość i siła naszego sąsiada dla przyszłości Europy, co rozmowa dobitnie uzmysławia, tym większa trwoga ogarnia. Andruchowycz nie kryje swego obrzydzenia i nienawiści (nie chciałam użyć tego słowa, ale chyba nie ma lepszego) dla Putina, popierających go Rosjan, ale też dla tych wszystkich polityków ukraińskich, którzy zmarnowali cały okres niepodległości. Dlatego nie waha się od czasu do czasu zakląć jak szewc, przecież musi jakoś dać upust emocjom. Na jedno z ostatnich pytań Jurko, co z tego wszystkiego będzie? odpowiada ze spokojem i nutką rezygnacji Będzie, co ma być. Z Ukrainą, z nami i z wami. Jednego jestem pewien na sto procent - jeśli pomagacie Ukrainie, pomagacie przede wszystkim sobie. Kiedy się to czyta, ciarki chodzą po plecach. Chciałoby się zakończyć jakoś optymistycznie. Więc zakończę powtórzoną za Andruchowyczem opowieścią o Ukraińcach. Jak zmienił ich Majdan i wojna w Donbasie. To już inni ludzie, inne społeczeństwo. Aktywne, solidarne, świadome, krytyczne. Oby nie dało się po raz kolejny uśpić. I tu znowu wkracza na scenę pesymizm. Bez wsparcia z Europy chyba nie dadzą rady.
PS. Rozmowa z Andruchowyczem zawiera znacznie więcej arcyciekawych wątków. Nie sposób wymienić wszystkich. Zwrócę tylko uwagę na stosunek pisarza do Donbasu (sama opowieść o tym, jak zainfekował całą Ukrainę, jest niezwykle odkrywcza) i Krymu i na to, co myślą Ukraińcy oraz Rosjanie o banderowcach. Warto się dowiedzieć, co to pojęcie zaczęło oznaczać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz