"Bogowie"

Wybór w tym tygodniu był oczywisty. "Bogowie" Łukasza Palkowskiego z nagrodzoną rolą Tomasza Kota. Film, który rozbił bank z nagrodami na festiwalu w Gdyni. Nie ukrywam, że duch przekory kazał mi podchodzić do "Bogów" z lekkim dystansem, szczególnie, kiedy pojawiły się głosy, że takiego obrazu nie powstydziliby się Amerykanie. Zaczęłam się obawiać, że może zobaczę film, jakiego nie znoszę. Po amerykańsku gładki i ładny, upraszczający rzeczywistość, z optymistycznym przesłaniem i morałem na końcu. Posypuję głowę popiołem. Tak, to kino popularne, ale rzeczywiście perfekcyjnie zrobione. Każda scena jest tu ważna. A zamiast gładkości i ładności dostajemy świetnie odtworzoną szarość i siermięgę PRL-u. Owszem, film krzepi, ale trudno, aby nie krzepiła historia lekarza, który wbrew rozsądkowi, mimo kłód rzucanych pod nogi dokonał w tamtych czasach i w tamtym miejscu czegoś niewyobrażalnego. A Religa w wykonaniu Tomasza Kota to postać pełnokrwista, o niełatwym charakterze i niewolna od przywar. Pewnie, że jej niejednoznaczność jest przykrojona na miarę filmu popularnego, a nie dramatu, ale na szczęście twórcy uniknęli większych uproszczeń. Chociaż od początku znamy finał tej historii, wszak oparta jest na faktach, to film trzyma w napięciu. Sporo tu też lekkości i humoru. Pewnie tym razem nie muszę zachęcać do wizyty w kinie, a ci, którzy już "Bogów" widzieli, mogą czytać ciąg dalszy. Zapraszam.

Wartość tego filmu polega na tym, że coś, co dotąd było tylko hasłem, oczywistością, której nie poświęcaliśmy uwagi, nagle zyskuje życie. Transplantacje serca to dziś niemal rutynowy zabieg, tym bardziej wszczepianie bajpasów, sztucznych zastawek i inne tego typu operacje. Wiemy, że to zasługa Religi. Ale nie zastanawiamy się, jak tego dokonał. Ot pstryk i stworzył klinikę kardiochirurgii w Zabrzu. Tak nam się przynajmniej wydawało. "Bogowie" pokazują, ile trudu to wymagało, z jaką niechęcią musiał się zmierzyć i ile samozaparcia i pewności siebie musiał mieć, aby osiągnąć sukces. Uświadamiają też, w jakich powijakach była wówczas w Polsce ta dziedzina medycyny. Pionierzy z Zabrza musieli zaczynać praktycznie od zera. Nie tylko budować szpital, walczyć o pieniądze, ale przede wszystkim tworzyć procedury związane z przeszczepem, zaczątki rejestru dawców. Wszystko było nowe i wszystko było problemem. Zwołanie komisji, która stwierdzi śmierć mózgu, szybki transport, przekonywanie rodziny dawcy i biorcy (kapitalna scena rozmowy z żoną pacjenta zagraną przez Sonię Bohosiewicz), a przede wszystkim jego szukanie. Kiedy ogląda się film, ma się wrażenie, że to, czego podjął się Religa w tamtej rzeczywistości, to czyste szaleństwo, dezynwoltura, że to nie miało prawa się powieść. A jednak to historia prawdziwa. Historia sukcesu.

Film zaczyna się od przypomnienia faktu w powszechnej świadomości nieistniejącego, że pierwszego przeszczepu serca w Polsce dokonał profesor Moll w roku 1969, w dwa lata po pierwszej takiej operacji na świecie. Pacjent zmarł, a lekarza oskarżano o nieodpowiedzialne medyczne eksperymenty. Rozpętało się piekło i nagonka, także medialna, oczywiście na skalę tamtych czasów. Kiedy Religa marzy o transplantacjach, zdając sobie sprawę, że to jedyny ratunek dla niektórych pacjentów, tamto niepowodzenie wciąż jest żywe nie tylko w świecie lekarskim. Umiejętnie podgrzane, kiedy nie powiodły się  trzy pierwsze próby, zostaje wykorzystane przeciwko Relidze i jego zespołowi. Muszą zmierzyć się z mediami, niechęcią części środowiska, prokuraturą i własnym sumieniem. Nic dziwnego, że Religa zaczyna wątpić i chce zaprzestać prób. Chociaż lekarze oskarżani są przez niektórych kolegów o to, że stawiają się w roli Boga, to oni doskonale wiedzą, że Bogami nie są. Niepowodzenia uświadamiają im to w sposób bolesny. Jeśli przez moment mieli nadzieję, że Boga mogą zastąpić, szybko przekonują się, że są tylko ludźmi. Nie wszystko od nich zależy. Tak chciał Bóg, powie mama Ewy, która zmarła na stole operacyjnym (cytat z pamięci). Dopiero cierpliwość i pokora okazują się drogą do sukcesu.

Religa pokazany jest w filmie jako człowiek z wizją. Nieważny jest sukces, ale pomoc pacjentom i pragnienie, aby polska kardiochirurgia nie odstawała od światowej. Ambicja i marzenie pchają go do działania. Nie znosi biurokracji, jest gotów na pakt z diabłem (tym diabłem jest tu partia), byle zdobyć pieniądze na klinikę. Otacza się podobnymi jak on entuzjastami i chociaż potrafi być gwałtowny, zwolnić bez zastanowienia, to równie szybko gniew mu przechodzi i umie się przyznać do błędu. Ileż razy wyrzuca swoich współpracowników, aby potem chyłkiem, bez zbędnych ceregieli przyjąć ich z powrotem (podobna scena powtórzona chyba trzykrotnie wygląda niemal jak kabaretowy skecz). Nie waha się podejmować trudnych i ryzykownych decyzji, które czasem ocierają się o szaleństwo. Nie jest jednak wolny od słabości. Przechodzi chwile załamania i zwątpienia, a topi je w alkoholu. Potrafi być obcesowy, niegrzeczny, ćmi jak smok i jeździ jak wariat, ryzykując życie. Film pokazuje też, jaką cenę płaci w życiu osobistym. Realizacja jego ambicji odbywa się kosztem żony. Pewnie ktoś tak oddany pracy nie powinien zakładać rodziny.

Ale nie tylko Religa jest w "Bogach" pełnokrwistą postacią. Także jego asystenci. Spokojny i rozważny Bochenek, skoncentrowany tylko na pracy, ambitny i też niebojący się ryzyka Zembala czy inni lekarze. Niestety najbardziej po macoszemu zostały potraktowane kobiety. Pielęgniarki stanowiące przecież ważną część zespołu są tu tłem, tylko trochę więcej do zagrania miała Magdalena Czerwińska, filmowa żona Religi. Film pokazuje zespół zabrzańskiej kliniki jako wspólnotę, drużynę połączoną jedną ideą. Religa jest liderem, ale swoich podwładnych traktuje po partnersku, a oni gotowi są kryć go i pomagać mu, a kiedy trzeba, nadstawić karku. Nic nie osiągnąłby w pojedynkę.

Jeszcze jedną zaletą filmu jest uświadomienie, czym okupiony jest postęp w medycynie i jakiego hartu ducha wymaga trwanie przy swoim. Takie dyskusje i wątpliwości, jakich świadkami jesteśmy na ekranie, dziś toczą się przy okazji wdrażania innych medycznych procedur. Zatem wszystko już było. 

Oczywiście należy pamiętać, że "Bogowie" to kino popularne, co niesie pewne konsekwencje. To dlatego pewnie dylematy moralne są wprawdzie obecne, ale nie wybrzmiewają dostatecznie mocno. Nie one są tu najważniejsze. Stąd też humor i łagodzenie wszelkich kantów. Czy stosunki w zespole Religi były rzeczywiście tak sielankowe, jak pokazuje to film? Czy naprawdę obyło się bez łez a zwalniani pracownicy traktowali jego decyzję z przymrużeniem oka, jak humory szefa, które szybko miną? Nie wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty