W stulecie wybuchu I wojny światowej obrodziło książkami na temat. Miałam ochotę wybrać coś z tego bogactwa, nie bardzo jednak umiałam się zdecydować. No przecież ani nie kupię wszystkiego, co wydano, ani tym bardziej nie przeczytam. Na szczęście w prasie ukazały się omówienia najważniejszych pozycji, co pozwoliło mi dokonać wyboru. Odrzuciłam dwie książki Amerykanki Barbary Tuchman "Wyniosłą wieżę" i "Sierpniowe salwy" oraz "Samobójstwo Europy" Andrzeja Chwalby, oczywiście wcale nie dlatego, że miały kiepskie recenzje. Po prostu uznałam, że najlepiej będzie przeczytać "Naszą wojnę" Włodzimierza Borodzieja i Macieja Górnego, a ściślej tom I "Imperia 1912-1916" (W.A.B 2014). Dlaczego? Bo to pozycja unikalna. Być może uważny czytelnik tej notki wywnioskował z tytułu, że autorzy zajęli się historią I wojny, ale ich zainteresowanie ograniczyło się do obszarów Europy Środkowo-Wschodniej i Wschodnio-Południowej (Taki termin chyba nie istnieje? Ale cóż stoi na przeszkodzie, aby go powołać do życia?). To jest ta tytułowa nasza wojna. Równie dobrze można by ją nazwać zapomnianą wojną. Zapomniano o niej nie tylko w Polsce, gdzie została skutecznie przykryta okrucieństwem drugiej, ale w całej Europie. W powszechnej świadomości pierwsza wojna to okopy frontów zachodnich, o wschodnich i wschodnio-południowych się nie pamięta, a Polacy, o czym przed chwilą wspomniałam, niewiele o niej wiedzą. Pewnie tyle, że dla nas skończyła się szczęśliwie, bo odzyskaniem niepodległości. Nie ma co ukrywać, że i ja pielęgnowałam w sobie taki nieco nijako-sielankowy obraz pierwszej wojny na naszych terenach. Właśnie dla takich ignorantów Borodziej i Górny postanowili odzyskać tamten czas. Przyznam, że nie przystępowałam do lektury całkiem zielona, bo mniej więcej trzy lata temu przeczytałam znakomitą popularyzatorską pozycję o pierwszej wojnie "Piękno i smutek wojny" Petera Englunda wydaną przez ZNAK. Nie będę się tu na jej temat rozwodziła, zainteresowanych odsyłam do mojego wpisu. W każdym razie książka szwedzkiego autora stanowiła znakomity podkład, dając pojęcie o froncie zachodnim, włoskim i afrykańskim.
Czas wrócić jednak do "Naszej wojny". Od razu bez ceregieli napiszę, że warto po nią sięgnąć, a może nawet trzeba. Napisana z myślą o masowym czytelniku (słowo masowym w polskich realiach czytelniczych należy wziąć w cudzysłów; masowy czytelnik w naszym kraju po prostu nie występuje) łączy w sobie solidną faktograficzną wiedzę podaną w sposób przystępny i bardzo ciekawy z bogatym materiałem źródłowym. Autorzy obficie cytują wspomnienia, pamiętniki, artykuły prasowe. Jest też trochę fotografii. Książka ma bardzo precyzyjny podział, składa się z trzech części. Pierwsza zaczyna się opowieścią o tym, jak do wybuchu wojny doszło (a wcale nie musiało!), przy czym autorzy sięgają kilka lat wstecz do dwóch wojen bałkańskich, dostrzegając w nich zapowiedź tego, co stanie się chwilę później. Potem następuje systematyczny opis walk na froncie. Myślisz, czytelniku tej notki, że to nudne? Otóż mylisz się bardzo. Gdybym miała wybierać, to nieco zdziwiona za najciekawszą uznałabym właśnie tę część. Co nie znaczy, że dwie kolejne interesujące nie są. W drugiej autorzy opowiadają o życiu na zapleczu frontów. O biedzie, kartkach żywnościowych (to pierwszowojenny wynalazek), braku rąk do pracy, emancypacji kobiet, upadku miast, przemianach na wsi, ale też o propagandzie, szpiegomanii, plotkach, a wreszcie o budzących się animozjach między narodami zamieszkującymi trzy imperia i lojalności wobec trzech cesarzy. Jest wreszcie część trzecia, która traktuje o terenach okupowanych. Bardzo ciekawa. Piszą więc Borodziej i Górny o okresie bezkrólewia (stara władza uciekła wraz z cofającym się frontem, nowa jeszcze nie przybyła), o plagach spadających na mieszkańców okupowanych terenów (między innymi rozmaite kontrybucje), o nowych, okupacyjnych rządach, a wreszcie o tym, jak Niemcy i Austriacy postrzegali podbijane przez ich armie tereny (byliśmy dla nich czymś pomiędzy, taką pół-Azją). Bardzo to wszystko fascynujące.
Nie ma co się krygować i trzeba jasno stwierdzić, że "Nasza wojna" wytrzebiła mi z głowy białą plamę, dała pojęcie o tym, co się działo na naszych terenach i na całym froncie wschodnio-południowym w czasie pierwszej wojny. Rozbiła przekonanie, że nic specjalnego się tu nie wydarzyło. Pokazała miliony zabitych, rannych, chorych, jeńców wojennych, z którymi nikt nie wiedział, co zrobić, takie masy ich były, miliony uciekinierów, przesiedlonych, pozbawionych swojego mienia, żołnierzy zamarzających w Karpatach, traktowanych jak mięso armatnie w bezsensownych bitwach czy potyczkach. Mało? A przecież to nie wszystkie nieszczęścia. Ci, którzy wojnę wywołali, w najczarniejszych snach nie przewidywali, że trwać będzie aż cztery lata (zanim liście spadną z drzew żołnierze niemieccy mieli pić kawę w paryskich kawiarniach), pochłonie tyle istnień ludzkich, wypędzi ludzi z domów, zrujnuje Europę i zburzy stary porządek. A na Zachodzie jej wspomnienie będzie traumą do dziś.
P.S. Z niecierpliwością czekam na tom drugi. Kiedy się ukaże, nie wiem, bo nie sposób się tego dowiedzieć z beznadziejnej strony W.A.B.-u, a właściwie Grupy Wydawniczej Foksal. A przecież, kiedy W.A.B. był jeszcze tylko (czy aż) W.A.B.-em, miał świetną stronę internetową. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że za jej upadkiem nie pójdzie upadek poziomu wydawnictwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz