"Geograf przepił globus"

Lubię takie niespodzianki. Chyłkiem, bez wcześniejszych zapowiedzi wchodzi film, który warto zobaczyć. Tak było w miniony weekend. Kiedy zastanawiałam się, czy ewentualnie wybrać się do kina na "Służby specjalne" Patryka Vegi, okazało się, że na ekrany wchodzi rosyjski film pod intrygującym tytułem "Geograf przepił globus" pokazywany na ubiegłorocznym Warszawskim Festiwalu Filmowym i w ramach przeglądu Sputnik nad Polską, gdzie zdobył Grand Prix. Wobec tego postanowiłam nie sprawdzać wartości najnowszego dzieła Vegi (bardzo różne głosy; jedni, że słaby, inni, że bardzo ciekawy). Wybór był oczywisty: zamiast kupować kota w worku, poszłam na "Geografa". I nie żałuję! Naprawdę warto wybrać się na ten rosyjski film. Jego bohaterem jest Wiktor, biolog, były doktorant na moskiewskiej uczelni, który po stracie pracy wyjeżdża wraz z rodziną do miasta Perm położonego u stóp Uralu nad Kamą. Zostaje tam geografem w jednej ze szkół średnich, mimo że na geografii się nie zna. Ten układ odpowiada obu stronom, jemu, bo musi z czegoś żyć, i dyrekcji, bo od pół roku nikt geografii nie uczył. Zresztą co to za różnica: biolog czy geograf, wzdycha zrezygnowana dyrekcja. Lepszy taki pseudo nauczyciel niż żaden. Chociaż film pokazuje dość jałową rzeczywistość (jałową, nie beznadziejną czy tragiczną), robi to w sposób nieoczekiwanie zabawny i ciepły. Nie sposób nie lubić bohaterów, a przede wszystkim beztroskiego, zapijaczonego, ale sympatycznego Wiktora. "Geograf przepił globus" to skrzyżowanie klimatu rodem z Czechowa z humorem, który zwykliśmy kojarzyć z czeskimi filmami, i z kinem akcji pełnym suspensu, napięcia i dramatycznych zdarzeń. Na tym też polega urok "Geografa", jest filmową hybrydą, dlatego zaskakuje. Więcej zdradzić nie mogę, bo akcja odgrywa tu dość istotną rolę, szczególnie w drugiej części. I tu moje jedyne zastrzeżenie: ten fragment jest może trochę za długi, chociaż nie wykluczam, że miłośnicy kina akcji będą mieli inne zdanie. Mimo to film naprawdę jest wart polecenia. A kto już w kinie był, może przeczytać garść refleksji, które jak zwykle zamieszczam w drugiej części. Zapraszam.

Kiedy teraz myślę o filmie "Geograf przepił globus", przychodzi mi na myśl Czechow. Jego prowincjonalni bohaterowie nieustannie tęskniący za innym życiem, wielkim światem, tą przysłowiową Moskwą z "Trzech sióstr", nieszczęśliwe miłości. Tak jest i tu. Szczególnie niespełnione są kobiety. Pragną uczucia w mieście, skąd wyjechali wszyscy wolni, atrakcyjni faceci. Któż im zostaje? Nudny policjant, który na domiar złego jest żonaty? Dlatego pewnie nie należy się dziwić, że prawdziwym obiektem pożądania jest niezwykle wesoły, jowialny, nieco szalony, misiowaty, dobrze ustawiony zawodowo Budnik. Mimo że niezbyt atrakcyjny fizycznie szybko zdobywa pozycję miejscowego Casanowy. Ale on jest jeden a zakochanych w nim kobiet wiele. Dlatego nieszczęśliwa jest przedszkolanka Vetka i wyniosła, niedostępna, uchodząca za miejscową piękność nauczycielka niemieckiego. Nieszczęśliwa jest też Masza zakochana w swoim nauczycielu, a przede wszystkim Nadia, żona Wiktora. Z miłości do męża (jeśli kiedyś w ogóle była w nim zakochana, bo, jak mówi, połączyła ich wpadka) niewiele zostało. Są finansowe kłopoty, banalna codzienność, beztroski mąż niewylewający za kołnierz i nieszczęśliwa miłość do Budnika. Chociaż raczej nikt tu wiernością się nie przejmuje i banalne zdrady, żałosne romanse są na porządku dziennym, Nadia i Budnik mają skrupuły i cierpią. Ona miota się pomiędzy lojalnością do męża a miłością do jego przyjaciela, on ma poczucie winy wobec najlepszego kumpla. Potrzebują błogosławieństwa Wiktora. Ale tak jak u Czechowa ostatecznie nie wydarzy się nic. Vetka nadal będzie sama, pięknej nauczycielce niemieckiego nie uda się ani romans, ani zemsta na niewiernym kochanku, Masza przyjmie zaloty szkolnego kolegi, a Nadia? Ostatnia scena, która jest niemal powtórzeniem pierwszej, sugeruje, że jej życie niewiele się zmieniło. Nawet jeśli dalej romansuje z Budnikiem, to nie odważyła się odejść od męża. A może nie miała do kogo? Czy jej kochanek myśli poważnie o ich związku, nie wiemy.

Jak wspomniałam we wstępie Czechow pożeniony został w tym filmie ze śmiechem. Śmiech łagodzi nostalgię, cierpienie, niespełnienie, sprawia, że dramaty bohaterek stają się tak banalne jak ich życie na rosyjskiej prowincji. Nawet brzydota  Permu jest swojska i zwyczajna. Żadne slamsy. Ot, postradzieckie blokowiska, zardzewiałe statki w podupadającym porcie, banalne, kiczowate wnętrza mieszkań. Nic pięknego, ale przecież bywa gorzej. Podobnie portretowani są uczniowie. W pierwszej chwili jawią się jak banda nieokrzesanych, wrzaskliwych, chamskich potworów i nieuków, po bliższym poznaniu odkrywamy, że te monstra bywają sympatyczne i niegłupie. Naprawdę trudno nie lubić bohaterów tego filmu. Reżyser spogląda na nich z ciepłą sympatią. Sympatyczny jest jowialny, skory do zabawy Budnik, sympatyczny jest przede wszystkim główny bohater, tytułowy geograf, Wiktor. Mimo że pije jak smok i jest nieodpowiedzialny, budzi sympatię. Stara się być szczęśliwy i twierdzi, że jest. Ze spokojną rezygnacją podchodzi do romansu żony z najlepszym przyjacielem, bo skoro nie może nic na to poradzić, godzi się z nim. Rozumie, że Nadia ma prawo nie być z nim szczęśliwa. Bierze, co mu życie przynosi, spokojnie a może nawet pogodnie przyjmuje niepowodzenia i porażki. Jeśli coś go porusza, to chyba miłość uczennicy. Z jednej strony podchodzi do jej uczucia wyrozumiale, przecież nie pierwszy raz nastolatka kocha się w swoim nauczycielu, z drugiej wzrusza go jej oddanie, młodość. Może miałby ochotę posunąć się dalej, ale rozsądek zwycięża. Może gdyby potrafił być trzeźwy? Miota się, dając dziewczynie złudne nadzieje. Kiedy ją ostatecznie zapewni, że potrafi żyć bez niego, omal nie doprowadzi do tragedii. Mam wrażenie, że te partie filmu są najbardziej na serio. Reżyser porzuca dobrotliwą ironię. W gestach, spojrzeniach, niedomówieniach subtelnie pokazuje cierpienie bohaterów.

Osobno należałoby się zająć nauczycielską karierą Wiktora. Przyszło mu się zmierzyć z hałastrą rozwrzeszczanych uczniów. O dziwo, mimo że nie ma żadnego doświadczenia, stopniowo zaczyna się z nimi dogadywać. Nie stosuje żadnych wymyślnych metod, nie stara się być partnerem, w niczym nie przypomina Keatinga ze "Stowarzyszenia umarłych poetów". Przeciwnie jest bezceremonialny, jawnie okazuje uczniom swoją pogardę, potrafi się zemścić. To bezwzględna walka, w której obie strony nie przebierają w środkach. Jeśli przyjrzeć się na serio obrazowi szkoły w filmie, to oczywiście włos musi zjeżyć się na głowie. Wzajemny stosunek uczniów i nauczycieli, wyprawa, w czasie której Wiktor  właściwie nie trzeźwieje, narażając kilkakrotnie na niebezpieczeństwo swoich podopiecznych, spływ rwącą, górską rzeką. To wszystko budzi grozę, przerażenie i zdziwienie, a na usta ciśnie się pytanie: ile prawdy w tym obrazku, ile przesady?

I jeszcze na zakończenie powrócę do tego, o czym wspomniałam we wstępie. To właśnie sekwencja wyprawy nad Kamę wydała mi się zbyt rozwleczona i nieco mnie nużyła. Nie zmienia to jednak mojej oceny filmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty