"Bardzo poszukiwany człowiek"

Wakacje to w polskich kinach marny czas. Nie od dziś wiadomo, że króluje głównie rozrywkowy repertuar. Mam jednak wrażenie, że tego lata jest wyjątkowo monotonnie i nieciekawie. W dodatku z powodu wyjazdów albo zbyt długiego wybierania się przepadły mi aż trzy niewakacyjne filmy. Chwilowo mój blog powinien chyba zmienić nazwę, bo tylko czytam, a oglądam niewiele. Mam nadzieję, że zbliżająca się wielkimi krokami jesień przyniesie zmianę repertuaru. Tymczasem wybrałam się na "Bardzo poszukiwanego człowieka", szpiegowski thriller nakręcony na podstawie powieści mistrza gatunku Johna le Carre. Mam jeszcze w pamięci inną ekranizację jego prozy, znakomitego "Szpiega". Ale już wcześniejszy "Wierny ogrodnik" wydał mi się  nazbyt sentymentalny i jakoś przewidywalny. Pamiętam, że wyszłam z kina rozczarowana. Ponieważ nie czytałam ani jednej powieści le Carre (może kiedyś nadrobię ten brak), trudno mi powiedzieć, na ile to słabość scenariusza, a na ile literackiego oryginału (pewnie to pierwsze, skoro autor uważany jest za mistrza w szpiegowskiej odmianie pisarskiego fachu). "Bardzo poszukiwanego człowieka" stawiam pośrodku. Jest bez wątpienia lepszy od "Wiernego ogrodnika", ale "Szpiegowi" nie dorównuje. 

Tym razem to historia współczesna osnuta wokół walki wywiadów z islamskim terroryzmem. Gdzieś w tle pojawia się bardzo aktualne pytanie o to, czy wywiadowi wolno działać poza prawem w imię szlachetnego celu, jakim jest bezpieczny świat. Ale problem został ledwo dotknięty, a szkoda. Jakoś nie wybrzmiewa z należytą mocą. I taki właśnie jest ten film. Dość powierzchowny, nazbyt przewidywalny, a jakby tego jeszcze było mało, postacie są jednowymiarowe. Niby domyślamy się, że główny bohater, agent kontrwywiadu grany przez Philipa Seymoura Hoffmana, niejedno przeszedł i mrok ma w duszy, ale bardziej w to wierzymy niż czujemy. Dlatego jest mi w zasadzie doskonale obojętny, żadnych emocji nie rozpala. Podobnie jest z Annabel, młodą, szlachetną prawniczką czy Issą, tajemniczym przybyszem z Czeczenii. Zbyt szybko rozwiewają się wątpliwości związane z tym bohaterem, właściwie nie wiadomo na jakiej podstawie, a przecież to wokół niego osnuta została szpiegowska intryga. Trudno też zrozumieć motywy decyzji, jakie podejmuje. A już oponenci agenta granego przez Hoffmana są postaciami nakreślonymi bardzo grubą kreską. Żadnego cieniowania racji, żadnych wątpliwości, z góry wiemy, kto tu będzie dobrym, a kto złym policjantem. I jeszcze jeden kamyczek do tego ogródka. Otóż mimo że akcja filmu toczy się w Hamburgu, wszyscy bohaterowie niezależnie od tego, kim są, mówią po angielsku. Taki zabieg, stosowany przez producentów w trosce o wyższą frekwencję, powoduje, że film trąci sztucznością. Marudzę i marudzę, ale przecież nie skreślam "Bardzo poszukiwanego człowieka". To uczciwa, filmowa robota, taka na czwórkę. Ogląda się ją bardzo dobrze, w jakimś napięciu, no i dwa razy (tylko? aż?) zostałam zaskoczona. Raczej gorzki to film, ale tylko raczej, a szkoda, bo zmarnowano potencjał na bardzo mroczne kino.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty