Powrót do Rotha (Philipa). Odkryłam go kilka lat temu, więc mam co nadrabiać, ale to wielka przyjemność. Na półce czeka pięć kolejnych powieści, w tym trzy kupione ostatnio za grosze na w taniej książce. Marzę jeszcze o zdobyciu cyklu zwanego "Trylogią amerykańską", ale już wiem, że to nie będzie łatwe. Nie ma co owijać w bawełnę, w tej chwili Philip Roth to, obok Amosa Oza, mój ulubiony pisarz (no i jeszcze Miljenko Jergowic, jak mogłam go pominąć!). Oczywiście nie wszystkie z sześciu dotąd przeczytanych powieści cenię na równi, ale tylko jedną, "Upokorzenie", uważam za nieudaną. Najlepsze? "Duch wychodzi", "Wzburzenie" i "Nemezis". Przeczytanego właśnie "Everymana" (Czytelnik 2008; przełożyła Jolanta Kozak) sytuuję zaraz za nimi. Niewielka, skondensowana książeczka, jakby wprawka do wydanej rok później znakomitej, robiącej niesamowite wrażenie powieści "Duch wychodzi". Napisałam wprawka, bo obie lektury łączy temat: mierzenie się ze starością, chorobą i nieuchronnym końcem. Ale o ile "Everyman" skupia się prawie wyłącznie na tych zagadnieniach, o tyle "Duch wychodzi", pozycja znacznie obszerniejsza, wielowątkowa, zajmuje się też innymi tematami. No ale skupmy się na mojej ostatniej lekturze, przecież to o niej mam pisać.
Jak wspomniałam przed chwilą, jedno jest w życiu pewne: śmierć. Może dlatego powieść rozpoczyna się sceną pogrzebu głównego bohatera. Od razu wiemy, że umrze. Kiedy ziemia przykryje trumnę z jego ciałem, kiedy rozejdą się żałobnicy, wśród nich nienawidzący go synowie z pierwszego małżeństwa, druga żona, córka, ukochany, młodszy brat, jedna z kochanek, poznamy zwięzłą historię jego życia, zwykłego człowieka, everymana. Najpierw będzie o szczęśliwym dzieciństwie, którego nie zmącił nawet pobyt w szpitalu i pierwsze ledwo uświadomione zetknięcie ze śmiercią. Potem nastąpią opowieści o trzech żonach, dzieciach, kochankach, błędach, winach, zaniechaniach, oskarżeniach, pracy w agencji reklamowej. Swoisty życiowy bilans, podsumowanie. Żył w zgodzie ze sobą, czyli tak, jak mu było wygodnie, zdaje sobie sprawę z popełnionych błędów, z zaniechań, z tego, że dokonując dość egoistycznych wyborów, krzywdził innych, ale nie rozpamiętuje. Było, minęło, czas łagodzi emocje i uczucia. Dlatego nie rozumie swoich dorosłych już synów, którzy nadal tkwią w dziecięcych pretensjach do ojca dlatego, że porzucił ich matkę. Są dorośli, czas, aby go zrozumieli.
Jednak najważniejszym tematem powieści jest przemijanie, starzenie się, choroba. Ale wbrew pozorom to nie nękające go dość regularnie, skrupulatnie wyliczane, kłopoty zdrowotne czynią jego starość przykrą. Najgorsza jest samotność, poczucie bezsensu i świadomość, że choćby nie wiadomo jak zaklinać rzeczywistość, nie ma powrotu do tego, co było. Cóż z tego, że jemu nadal podobają się młode kobiety, kiedy on dla nich jest tylko żałosnym starcem. Na nic zajęcie się malarstwem porzuconym niegdyś dla pracy w branży reklamowej, poczucie bezsensu i ciągnącego się, a jednocześnie umykającego czasu, pozostaje. A wokół, gdzie się nie obejrzy, podobni do niego schorowani starzy ludzie robiący dobrą minę do złej gry. Główny bohater, tytułowy everyman, płaci za popełnione w przeszłości błędy, przede wszystkim samotnością, poczuciem wykluczenia, zbędności. Starość w książkach Rotha, tak jest też we wspomnianej przeze mnie powieści "Duch wychodzi" (nawet bardziej), nie jest radosna, beztroska i wesoła. Mimo że zamożna to beznadziejna, bo znękana chorobami i poczuciem przerażającej pustki. I choćby nie wiem jak się chciało, z tej drogi zawrócić nie można. Przeszłość pozostaje tylko wspomnieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz