"Jak ojciec i syn"

Koniec wiosny rozpieszcza świetnymi filmowymi premierami. Jeszcze niedawno tak narzekałam na posuchę, a tu nagle tydzień po tygodniu znakomite, mądre tytuły. Po gruzińsko-estońskich "Mandarynkach" całkowita zmiana klimatu. Zupełnie inna tematyka, na dodatek rzadki gość na naszych ekranach, kino japońskie. "Jak ojciec i syn" to historia na pierwszy rzut oka rodem z tabloidu. Dwa małżeństwa dowiadują się nieoczekiwanie, że w szpitalu zamieniono ich dzieci. Chłopcy mają właśnie rozpocząć naukę w szkole. Co robić? Jak poradzić sobie z taką wiadomością i całkowicie nową sytuacją? Co czują rodzice chłopców? A oni sami? Kto ma zdecydować o tym, co dalej? Co ważniejsze: więzy krwi czy spędzone wspólnie siedem lat, zbudowane więzi, miłość? Czy można nagle wyrzucić ze swojego życia jedno dziecko, aby pokochać inne? Na te pytania muszą odpowiedzieć sobie bohaterowie a widz razem z nimi. Film sprawia, że wczuwamy się w sytuację obu rodzin. Dzięki empatii czysto teoretyczny dla większości z nas problem staje się prawdziwy. Nie tylko współczujemy, współodczuwamy, ale także bijemy się z myślami. Podobnie rzecz się miała we wspomnianych przed chwilą "Mandarynkach". Jest jeszcze coś, co łączy oba filmy. To kameralne, psychologiczne dramaty rozgrywane w ciszy, skupieniu, w wolnym tempie (oba trwają około dwóch godzin). Jeśli, czytelniku tej notki, nie lubisz takiego kina, daruj sobie, po co masz się nudzić i przeszkadzać innym widzom (wyzłośliwiam się, bo za sobą miałam takiego delikwenta; dlaczego nie wyszedł?), ale jeżeli niestraszne ci takie filmy, wybierz się koniecznie. Nie pożałujesz. Mądre, subtelne, skromne kino, a przy okazji po prostu wzruszające. A kto film widział, może czytać dalej. Zapraszam.

Wiadomość, która jak grom z jasnego nieba spada na obie rodziny, rujnuje ich dotychczasową szczęśliwą egzystencję. Było to szczęście całkowicie odmiennie rozumiane. Dwa różne światy. Jeden odzwierciedlający moje stereotypowe myślenie o Japonii, o której niewiele w gruncie rzeczy wiem. Oschły, nieokazujący uczuć ojciec całe dnie spędzający w pracy, uczestnik wyścigu szczurów, który nie dopuszcza myśli, że jego jedyny syn mógłby pójść inną drogą. Musi być równie perfekcyjny i dobry jak on. Stąd, bardzo droga zapewne, prywatna szkoła, do której obowiązuje wieloetapowy egzamin traktowany śmiertelnie poważnie przez rodziców i małego Keitę, stąd ćwiczenia na pianinie, których nie można zaniedbać nawet w dniu egzaminu, chociaż emocje i zmęczenie dają o sobie znać. Cicha, spokojna, uległa niepracująca żona. I jednocześnie ciepła, troskliwa matka. Mieszkanie w dobrej dzielnicy tak wyprane z indywidualności, że przypomina hotel. I mały, smutny, nad wiek poważny chłopiec, Keita. I druga rodzina. Z prowincji, z dzielnicy małych, japońskich domków i drobnych biznesów. Wszystko ich dzieli. Zamożność, podejście do życia, sposób wychowywania dzieci, temperament, luzackie, żywiołowe zachowanie, nawet strój. W tym małżeństwie żona jest równoprawną partnerką, chwilami wydaje się nawet bardziej dojrzała i odpowiedzialna. Chociaż jej mąż, który czasami przypomina dużego chłopca, jest mimo pozorów zdecydowanym, silnym i mądrym człowiekiem. Obie kobiety od razu połączy sympatia i porozumienie, mężczyn niekoniecznie. Ojciec Keity traktuje państwa Saiki z wyższością, nieufnie, jest wobec nich nieszczery, bo prowadzi swoją grę.

Wiadomość o zamianie chłopców uruchamia lawinę nie tyle zdarzeń, te toczą się powoli, ile uczuć i rozterek. Co zrobić? I jak to zrobić? Co ważniejsze? Przywiązanie, miłość, wspólna przeszłość czy więzy krwi? Co i jak powiedzieć chłopcom? Jak im wszystko wytłumaczyć? Czy w ogóle trzeba coś zmieniać? Przecież to dzieci, nie psy czy koty (pani Saiki nawet psa czy kota nie potrafiłaby zamienić). Wszystko wydaje się toczyć pod dyktando pana Nonomiya. Podświadomie oskarża żonę, że nie odkryła pomyłki. Przecież matka powinna takie rzeczy czuć. Przecież instynkt macierzyński, przecież matczyne serce! Gdzież one były, kiedy niecna pielęgniarka, chcąc zemścić się na ludziach szczęśliwych (to wytłumaczenie jest jednym z nielicznych minusów filmu; wydaje mi się mocno naciągane), zamieniała dzieci? Odkrycie, że Keita nie jest prawdziwym synem, pozwala panu Nonomiya zrozumieć, albo raczej zracjonalizować, dlaczego chłopiec nie jest tak doskonały, jakby chciał. Przecież to niemożliwe, aby jego syn nie spełniał pokładanych w nim nadziei. Pod wpływem przeżyć i uczuciowej burzy odzywają się wspomnienia z dzieciństwa, traumy, konflikty. Pan Nonomiya jest naprawdę nieszczęśliwy i chociaż tak perfekcyjny, nie umie poradzić sobie z sytuacją, co skrzętnie stara się ukryć. Może i to jest przyczyną dodatkowej frustracji? Na domiar złego zatroskany szef przesuwa go na inne stanowisko, aby miał więcej czasu dla siebie i rodziny, co traktuje jak porażkę.

Dla mnie jednak najbardziej niepojęte w tej tragicznej sytuacji jest to, że najmniej liczą się chłopcy i ich uczucia. Dzieci szybko się przyzwyczają, mówi dyrektor szpitala. Okazuje się, że nie jest to takie proste. Chociaż z nową sytuacją dorośli oswajają ich stopniowo, to w końcu zostaną wymienieni niczym pomylony bagaż. Keicie chyba łatwiej wejść w nową rodzinę. Jest rodzeństwo, o którym marzył, jest ciepło, jest troska, uwaga i mnóstwo czasu, które spędza się wspólnie z dziećmi. Ale przecież i on nie potrafi zapomnieć o domu, w którym spędził siedem lat, i nosi w sobie urazę. O wiele trudniejsza jest sytuacja drugiego chłopca. Żywiołowego, bezpośredniego, nieco niesfornego. Nie potrafi zrozumieć sztywnych reguł panujących w nowym domu. A najgorsze, że wszystko jest nieodwołalne, na zawsze. Dorośli przecięli więzy, zdecydowali za nich. Ale i oni cierpią. Pani Nonomiya mówi, że pokochała swojego prawdziwego synka, ale czuje się, jakby zdradzała Keitę. Nikt nie jest szczęśliwy. Kiedy już się wydaje, że wszystko zaczyna się układać, że wszyscy zaczynają żyć nowym życiem, nagle okazuje się, że nie da się zerwać starych relacji. Wspólna przeszłość, wychowanie, to naprawdę się liczy, nie więzy krwi. Najskrytszym marzeniem małego Saiki jest powrót do dawnego domu. Można nazywać nowych rodziców mamą i tatą, ale prawdziwymi rodzicami i tak pozostaną ci, którzy wychowali.

Wydaje się, że ta historia będzie miała szczęśliwe zakończenie. Dzieci wrócą do swoich domów, może ich rodzina się poszerzy, wszak jest całkiem prawdopodobne, że nadal będą się spotykać. Ale może najważniejsza jest zmiana, jaka zaszła w panu Nonomiya. Ta historia czegoś go nauczyła, wiele uświadomiła. Oczywiście pozostaje pytanie, czy ten eksperyment dokonywany na żywych organizmach pozostawi w dzieciach jakiś ślad. Czy uda się wszystko posklejać? Czy będzie jak dawniej, a może nawet lepiej?

Jeśli pogrzebać głębiej, niektóre rozwiązania tego filmu mogą z perspektywy czasu wydać się zbyt proste, nieco czarno-białe (diametralnie różne rodziny, a szczególnie obaj mężczyźni). Kiedy jednak śledzi się tę kameralną, subtelnie opowiedzianą historię podkreśloną dźwiękami melancholijnej muzyki, zupełnie się o tym nie myśli. Przeżywamy dramat bohaterów razem z nimi. Mądry, piękny, wzruszający film.

I na koniec jeszcze jedna uwaga. Mam wrażenie, że z powodu nieznajomości japońskich realiów coś mogło mi umknąć. Czego oczywiście bardzo żałuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty