"Locke"

Jak dawno nie byłam w kinie! Nic mnie szczególnie nie nęciło. Może w innych okolicznościach wybrałabym się na "Grand Budapest Hotel", ale tym razem szkoda mi było czasu na film może i świetnie zrobiony, ale taki, o którym zapomina się w godzinę po seansie. A właśnie podobne opinie słyszałam. Może sprawdzę, może nadrobię tę zaległość, tymczasem dziś napiszę o filmie, o którym zapomnieć nie tak łatwo. Otóż wybrałam się na "Locke'a" nieznanego mi Stevena Knighta. Przypomniałam sobie o tym filmie, przeglądając kinowe zapowiedzi. Pamiętam, że zachwycał się nim Tadeusz Sobolewski, choć nie pomnę już z jakiej okazji. Pewnie jakiegoś festiwalu. Nie ukrywam, że szłam z duszą na ramieniu. Dlaczego? Bo akcja rozgrywa się tylko w samochodzie. Jeden aktor, wnętrze samochodu, autostrada do Londynu, noc, sznury samochodów, ciemne niebo, latarnie, drogowskazy. Nic więcej. I oczywiście najważniejsze. Rozmowy telefoniczne. Dramatyczne, budujące napięcie. Czy to wystarczy, aby przykuć uwagę widza na osiemdziesiąt dwie minuty? Otóż wystarczy. Nie tylko na czas seansu. Nie tylko za sprawą znakomitego aktora. Po wyjściu z kina też jest się nad czym zastanawiać. Film prowokuje do pytań i refleksji. Co byś widzu zrobił na miejscu bohatera? Jak byś się zachował? Czy znalazłbyś w sobie tyle odwagi co Ivan Locke? A może dałoby się rozegrać tę sytuację inaczej? Hołdując zasadzie, im mniej się wie o filmie przed jego obejrzeniem, tym lepiej, nie zdradzę nic więcej. Kto już widział, może czytać dalej, a kto w kinie nie był, niech się wybierze koniecznie. Świetny film, mimo że pomysł, aby akcję umieścić tylko w samochodzie, może wydać się szalony i niewykonalny. A jednak efekt poruszający. Dalsze refleksje w części drugiej.

Opowieść o porządnym człowieku tak nazwałam sobie ten film. Możliwa jest też inna wersja o zwyczajnym człowieku. Bo Ivan Locke jest takim everymanem. Ma żonę, dwóch synów, dom, pracę, którą bardzo lubi i w której go cenią, jest kibicem piłkarskim, żaden z niego intelektualista ani konsument kultury. Lubi proste rozrywki, mecz obejrzany w towarzystwie synów, do tego piwo, kiełbaski przygotowane przez żonę. Nic specjalnego. Bardziej wyróżnia się w pracy. Solidny pracownik znający się na rzeczy, z miłością potrafi opowiadać o wylewaniu fundamentów. Jakby to była poezja a nie brudna, budowlana robota. (Swoją drogą sporo się na ten temat dowiedziałam, nie przyszłoby mi do głowy, że to taka skomplikowana operacja!). W jego poukładanym, zwyczajnym, solidnym życiu zdarzyła się jedna wpadka. Przypadkowa noc z kobietą, do której nic nie czuł. Bardziej litość i samotność niż poryw namiętności. Przynajmniej tak twierdzi, a ja mu wierzę. Teraz przyjdzie mu za ten błąd zapłacić. Los upomniał się o niego w najmniej wygodnym momencie. Jak się wali, to na całej linii, pech, fatalny zbieg okoliczności. To wszystko sprawia, że Ivan Locke staje się bohaterem tragicznym codzienności. Co powinien zrobić, kiedy kobieta, której właściwie nie zna ani nie kocha, zaczyna rodzić jego dziecko, a dzieje się to  w najgorszym momencie? W noc poprzedzającą najważniejsze wydarzenie w jego zawodowym życiu? Zostawić ją samotną, zdenerwowaną, przerażoną w londyńskim szpitalu czy rzucić wszystko i pojechać, aby dodać otuchy, potrzymać za rękę? Przecież dziecko i tak zdecydował się uznać. Co by się stało, gdyby przyjechał następnego dnia, kiedy największe w Europie wylewanie betonu zakończyłoby się sukcesem? Pewnie nic. Dziecko przyszłoby na świat, a on nie straciłby pracy. Ale Ivan Locke jest zwyczajnym, porządnym człowiekiem. Postanawia bez względu na konsekwencje pomóc kobiecie, której prawie nie zna, zachować się odpowiedzialnie i miłosiernie (myślę tu o religijnym wymiarze tego słowa, jak miłosierny Samarytanin). Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co robi, jest stanowczy i niewzruszony w swojej decyzji. Popełnił błąd, a nawet dwa i teraz bierze na siebie konsekwencje swoich pomyłek i zaniechań. Zaniechanie to drugi błąd, za który płaci. Nie powiedział żonie, zabrakło mu odwagi, co przecież można zrozumieć, robi to teraz przez telefon w najmniej sprzyjających okolicznościach. Dlaczego? Czy musi wyznać prawdę akurat w takich okolicznościach? Czy musi w ogóle? Obie kobiety najprawdopodobniej nigdy się nie spotkają. Czy nie znamy takich przypadków? Ale Ivan Locke jest zwyczajnym, porządnym człowiekiem, który upadł, a teraz próbuje naprawić swój błąd. Chce z czystą kartą zacząć nowy etap w swoim życiu? Nie chce, aby jego dziecko wstydziło się ojca, jak on kiedyś swojego? Chociaż w filmie nie padają słowa Bóg, wiara, religia, ma on dla mnie wymiar religijny w takim najprostszym, podstawowym znaczeniu. Jest upadek, jest czyn miłosierny, jest błaganie o przebaczenie, jest tak tak i nie nie, jest w końcu nowe życie. Ale być może to tylko moja nadinterpretacja.

Film prowokuje do stawiania pytań. Jakbym zachowała się na miejscu Ivana Locke'a? A na miejscu jego żony? Czy wybaczyłabym? A może żona z czasem pogodzi się z sytuacją? Teraz zszokowana (kto by nie był!), zrozpaczona, pod wpływem emocji, i dobrych rad przyjaciółek, nie potrafi, ale kiedy emocje trochę opadną? Czy rozum weźmie górę? Jest się nad czym zastanawiać!

Na koniec dodam jeszcze, że film jest naprawdę świetnie zrobiony. Ogląda się go jak najlepszy dreszczowiec, chociaż dreszczowcem przecież nie jest. Dramatyczne zdarzenia, komplikacje, zwroty akcji, piętrzące się kłopoty. Nawet opowieści o wylewaniu betonu są fascynujące. Noc rozjaśniana przez blask reflektorów i przydrożnych lamp, sznury samochodów, udręczona twarz Ivana Locke'a skryta w cieniu i ileż emocji! Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to może do patetycznych i drażniących rozmów z cieniem ojca, który kiedyś nie zachował się ani w połowie tak porządnie jak jego syn dzisiaj. Ale to drobiazg, który mogę puścić w niepamięć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty