"Wielkie piękno"

W poprzednim wpisie wspominałam, że napiszę o "Wielkim pięknie" Sorrentiniego. To film meteor. Wydaje mi się, że miał wejść już jakiś czas temu, ale premierę przesunięto. A tu nagle okazało się, że zdobył Europejską Nagrodę Filmową w kilku (!) kategoriach (film, reżyseria, aktor, montaż), Złoty Glob dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego i, jakżeby inaczej, nominację do Oskara w tej samej kategorii. Złoty Glob i nominacja do Oskara mogą dziwić, bo to kino niekomercyjne, na pewno nie dla każdego (o czym lojalnie uprzedzam). Wskazuje się na podobieństwo do Felliniego, mówi się, że wyrasta z ducha jego kina. Ciekawość i wiara w to, że film może okazać się dużym przeżyciem, sprawiły, że poszłam na niego przed "Jackiem Strongiem", o czym w poprzedniej notce wspominałam. Zdradziłam też wtedy, że film Pasikowskiego pozostał ze mną, a wrażenia z "Wielkiego piękna" gdzieś się ulotniły. W kategoriach obiektywnych (czy takie istnieją?) oczywiście film Sorrentiniego jest lepszy. To inna półka i inna liga, pewnie nawet nie ma sensu zestawianie ich ze sobą, tak bardzo są różne (robię to tylko dlatego, że widziałam jeden po drugim). Ale kino to też, a dla mnie przede wszystkim, przeżycie, emocje. I tu włoski film przegrywa. Ma zachwycać, a jakoś nie zachwyca. Powiem precyzyjniej: kiedy oglądałam zachwycał (chociaż nie od razu, trzeba się wgryźć, oswoić), jednak im więcej czasu mija od seansu, tym wrażenia bledsze. Działa melancholijny nastrój, działa wiele niezwykłych scen, ale gdzieś ulatnia się cała mądrość, przesłanie pozostaje tylko na poziomie deklaratywnym. Kto się kinem interesuje, zobaczyć powinien, ale kto film traktuje przede wszystkim jako rozrywkę, może się znudzić. Akcji tu właściwie nie ma (główny bohater, starzejący się dziennikarz, snuje się po Rzymie, dyskutuje albo imprezuje), jest za to wiele dziwności i surrealistycznych scen, a wszystko przyprawione niewesołymi refleksjami o życiu i krytyką klasy próżniaczej. Tyle we wstępie, a po szczegóły zapraszam do części drugiej. Oczywiście tych, którzy film już widzieli.

Muszę szczerze wyznać, że początek mnie rozdrażnił. Boże, pomyślałam, przerost formy nad treścią! Kino bardzo artystyczne, nadmuchane i nabzdyczone! Przeestetyzowane. A tego naprawdę nie lubię! Poczułam, że dałam się twórcom filmu i recenzentom nabić w butelkę. Z czasem jednak wszystko zaczęło się krystalizować. Szereg początkowych luźnych, niepowiązanych ze sobą scen ustąpił wątłej, bo wątłej, ale jednak akcji. Na melancholijną historię starzejącego się dziennikarza, autora jednej powieści (ale za to głośnej), niespełnionego artysty patrzyłam z zainteresowaniem.

Jep coraz częściej podsumowuje swoje życie. Wraca wspomnieniami do czasów młodości, do rodzinnego miasteczka, do pierwszej miłości. Zastanawia się, dlaczego na zawsze pozostał autorem jednej powieści. Dlaczego nie napisał drugiej? Czy naprawdę tylko dlatego, że nie udało mu się dotknąć absolutu, doświadczyć tego tytułowego wielkiego piękna? A może po prostu zabrakło woli, talentu, pracowitości, konsekwencji? Mimo że na zawsze pozostał autorem jednej powieści, autorem niespełnionym, korzysta z tamtego sukcesu. Obraca się w towarzystwie artystów, dziennikarzy, zdeklasowanej, ale wciąż dumnej, arystokracji, przedsiębiorców i ludzi bogatych. Wszyscy oni prowadzą luksusowe, próżniacze, puste życie. Od przyjęcia do przyjęcia, od imprezy do imprezy, od łóżka do łóżka, od jednego artystycznego happeningu do drugiego. Są w tym jakoś podobni do Jordana Belforta, bohatera "Wilka z Wall Street". Tyle tylko, że  on jest biznesmenem, a oni artystami, on oszukuje, oni nie. Chociaż czy rzeczywiście? Nie kradną, to prawda, ale są artystyczną wyrocznią. Czy nie jest oszustwem wmawianie szarym konsumentom kultury, że jakiś humbug jest wielkim dziełem sztuki? Jak by tego jeszcze było mało, ich pozycja umożliwia nie tylko życie lekkie, łatwe i przyjemne, ale, co jeszcze bardziej irytujące i niesprawiedliwe, daje nieoczekiwane przywileje. Tylko oni dzięki rozmaitym koneksjom mogą podziwiać miejsca niedostępne, zwiedzać piękne pałace nocą, kiedy jest w nich pusto. Czy potrafią to docenić?  Jep chyba tak. Choć jest próżniakiem, cudownym starcem, budzi moją sympatię. Może dlatego, że potrafi być krytyczny wobec siebie i innych? Może dlatego, że jest świadom swojego próżniaczego życia? Może dlatego, że potrafi być przyjacielem? Może dlatego, że umie zdemaskować pseudo sztukę? Może dlatego, że w dniu sześćdziesiątych piątych urodzin mówi sobie, że nie będzie już robił niczego, na co nie ma ochoty? Jep żyje nocą, rankiem przechadza się po wyludnionych o tej porze ulicach Rzymu, podziwiając ich piękno i zastanawiając się nad sobą. Poczucie pustki i miałkości egzystencji coraz częściej każe mu wspominać młodość, szukać tam siebie prawdziwego i utraconych szans. Ale czy przypadkiem się nie oszukuje? Czy rzeczywiście jego pierwsza dziewczyna kochała go całe życie, a on przegapił szczęście? Czy to nie iluzja? Czy złudzeniem nie była wiara w to, że mógł napisać kolejne powieści?

Oglądając ten film, poddawałam się melancholijnemu nastrojowi i często miałam wrażenie, że słyszę coś ważnego. Jakąś mądrą, złotą myśl, jakiś klucz do sensu. Wiele tu też aluzji do dzieł filmowych i literackich ("Słodkie życie" i "Osiem i pół" Felliniego, "Podróż do kresu nocy" Celine'a, Flaubert).  Niestety to wszystko okazało się bardzo ulotne. Mądrości, cytaty gdzieś się zapodziały w mrokach niepamięci, pozostała ogólna refleksja o zmarnowanym życiu i satyra na klasę próżniaczą. Stąd rozczarowanie "Wielkim pięknem". Ale może to moja wina, wina widza nie dość uważnego?

Na zakończenie muszę przyznać, że niewątpliwą przyjemność sprawia szereg absurdalnych, surrealistycznych, ironicznych, prześmiewczych scen wywiedzionych z ducha filmów Felliniego. Para arystokratów, która żyje w piwnicy utraconego pałacu i za pieniądze uświetnia swoją obecnością towarzyskie spotkania, przyjęcie weselne, wizyta świętej zakonnicy, flamingi na tarasie mieszkania Jepy, biskup, który w kółko opowiada o jedzeniu i wiele innych zdarzeń i postaci. 

Teraz, kiedy pisałam o tym filmie, trochę go dla siebie odzyskałam. Pozostaję jednak przy swoim zdaniu, że to raczej tylko przeżycie estetyczne okraszone garścią dość oczywistych refleksji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty