Pewnie powinnam zacząć od tego, że historia pułkownika Kuklińskiego jakoś dotąd mnie specjalnie nie zajmowała. Oczywiście miałam jakie takie pojęcie, o co chodziło, ale nie rozpalał mnie dylemat: bohater czy zdrajca? Może dlatego na najnowszy film Pasikowskiego nie czekałam z wypiekami na twarzy. Chciałam go obejrzeć, ale nie aż tak bardzo, jak to nieraz mi się zdarza, więc najpierw wybrałam się na "Wielkie piękno" Sorrentiniego, którego byłam bardzo ciekawa (ale o tym we środę). A przed wyprawą na "Jacka Stronga" przeczytałam wywiad z profesorem Paczkowskim o sprawie Kuklińskiego, żeby nie oglądać filmu bez historycznego podkładu. Warto to zrobić, ale dziury w niebie nie będzie, jeśli sięgnie się po jakieś materiały po seansie. A teraz wreszcie czas na werdykt. Cóż, wrażenia po obejrzeniu "Wielkiego piękna" dość szybko po wyjściu z kina gdzieś się ulotniły, a film Pasikowskiego mam wciąż przed oczami.
To bardzo sugestywne, trzymające w napięciu kino gatunkowe. Reżyser pozostał wierny sobie i, tak jak w przypadku "Pokłosia", zrobił film dla masowej widowni. Mimo że historię znałam i doskonale wiedziałam, jak się skończy, cały czas śledziłam ją z wielkim zainteresowaniem. Już pierwsza scena wprowadza nastrój zagrożenia. Odtąd wiemy, co stanie się z Kuklińskim, jeśli zostanie zdekonspirowany. Rozumiemy, dlaczego tak bardzo się boi, a my boimy się razem z nim. Wiemy, jakie ryzyko podjął. Wybór gatunku, szpiegowski thriller, ma oczywiście konsekwencje. Pasikowski nie rozważa w swoim filmie dylematu: zdrajca czy bohater. Stawia konsekwentnie na jedną kartę: bohater. Może czasem robi to mało finezyjnie, jakby chciał, aby widz nie miał żadnych wątpliwości, że Kukliński to kryształowa szlachetność. Film bardzo wiernie odtwarza całą historię. Zaczyna od pokazania, jak rodzi się decyzja o współpracy a potem skupia się na konsekwencjach. Ryzyko, strach, ogromna samotność, narażanie nie tylko siebie, ale i rodziny. Prowadzenie podwójnego życia ma swoją cenę, co na ekranie doskonale widać. Aby usprawiedliwić decyzję Kuklińskiego, Pasikowski bardzo mocno akcentuje to, jakimi pionkami w wielkiej politycznej grze byli żołnierze. I ci szeregowi, i ci pracujący w sztabie generalnym, i wreszcie sama wierchuszka. Żeby godzić się na to, trzeba było albo bardzo wierzyć w komunistyczną ideologię, albo nie myśleć, albo być cynikiem wyzutym z wrażliwości. Rosjanie są tu pokazani jako demoniczne zło, potwory (czasem niemal dosłownie). Wiem, że niektórzy ten brak zniuansowania (źli Rosjanie, dobrzy Amerykanie) mają reżyserowi za złe. Mnie to jakoś specjalnie nie przeszkadza. W konwencji się mieści. Drażni mnie za to coś innego, oprócz wspomnianej już łopatologii, nadmierny patos. Na szczęście nie ma go zbyt wiele, pojawia się głównie w zakończeniu.
"Jack Strong" to naprawdę dobre sensacyjne kino, z kilkoma świetnymi rolami (Dorociński jak zwykle nie zawodzi). A przy okazji film zmusza do zainteresowania się tematem. To niewątpliwie jeszcze jedna zaleta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz