Francesco M. Cataluccio "Czarnobyl"

Dość nieoczekiwanie sięgnęłam po książkę włoskiego eseisty Francesca M. Cataluccia "Czarnobyl" (Czarne 2013; przełożył Paweł Bravo). A wszystko z powodu audycji radiowej, w której usłyszałam bardzo ciekawą rozmowę z autorem na temat jego esejów. Może dlatego jestem rozczarowana? Cóż, spodziewałam się czegoś grubszego, a dzięki objętości głębszego. Niby nic nie można tej książce zarzucić: jest ciekawa, sporo się można dowiedzieć, czyta się ją z zainteresowaniem. Cały czas jednak podczas lektury towarzyszyło mi uczucie niedosytu. Miałam wrażenie, że autor zaledwie prześlizguje się po poruszanych przez siebie tematach, chciałam wejść w nie głębiej. Żebyś, czytelniku tej notki, wiedział, w czym rzecz, muszę wreszcie napisać, o czym jest "Czarnobyl". Niby tytuł mówi swoje, a jednak ... Bo nie jest to, jak mogłoby się wydawać, tylko historia katastrofy w czarnobylskiej elektrowni atomowej, nie jest to także tylko historia miasta, ale przede wszystkim dostajemy opowieść o tragicznych dziejach Ukrainy. Owszem autor pisze o swojej wyprawie do Czarnobyla z wycieczką, jaką można wykupić w jednej z kijowskich agencji turystycznych, i opowiada o tym, co tam zobaczył. Z jednej strony wymarły, opuszczony świat, do którego niektórzy zdecydowali się wrócić, z drugiej turystyczna atrakcja, żerowanie na ludzkim nieszczęściu. Przywołuje z  pamięci samą katastrofę. Pisze o tym, co działo się na miejscu,  i o tym, co sam wtedy przeżywał (mieszkał w tamtym czasie w Warszawie, gdzie studiował). Tłumaczy, dlaczego ten temat tak za nim od lat chodził. Ale to nie wszystko. Bardzo mocno zwraca uwagę na tragizm tych ziem, nie tylko Czarnobyla, ale i Ukrainy, wyliczając  liczne nieszczęścia. Pogromy żydowskie, rewolucja, wojna domowa, czasy stalinowskie, wielki głód, druga wojna i to, co po niej. I właśnie te tematy wydają mi się potraktowane naskórkowo, są zaledwie wspomniane, muśnięte. Zamiast tego wiele miejsca poświęca Catalluccio sobie i rozważaniom metafizycznym. Wychodzi od analizy samej nazwy Czarnobyl (czarna bylina, piołun), kończy na fragmencie Apokalipsy świętego Jana. Po drodze miesza we wszystko szatana. Teza jest jasna: nad tą ziemia wisi jakieś diabelskie fatum. Czytaniu towarzyszy metafizyczny dreszcz, który kłóci się z moją racjonalnością. Nie przeszkadza mi szatan u Dostojewskiego czy Bułhakowa (autor przywołuje obu pisarzy), przeszkadza w rozważaniach Catallucia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty