Jerzy Pilch "Wiele demonów"

To dla "Wielu demonów" (Wielka Litera 2013) rozpoczęłam swoją przygodę z beletrystyką Pilcha. Temat plus znakomite recenzje sprawiły, że postanowiłam książkę przeczytać, ale wcześniej sięgnęłam po zbiór opowiadań "Moje pierwsze samobójstwo" i "Miasto utrapienia" (powieść), o czym jakiś czas temu pisałam. Opowiadania tak, powieść już nie aż tak, a "Wiele demonów"? Niestety i tym razem rozczarowanie! Tak to bywa, kiedy spodziewamy się arcydzieła. Coraz bliższa jestem przypuszczenia, że Pilchowi znacznie lepiej wychodzą krótsze formy (felietony i opowiadania), bo gatunek obliguje go do dyscypliny. Oczywiście bezczelnością jest formułowanie takiej tezy, jeśli przeczytało się tylko trzy książki autora, który napisał ich kilkanaście. Dlatego proszę nie traktować jej serio.
Pilch akcję swej najnowszej powieści umieszcza w czasach stalinizmu i ponownie zaprasza czytelnika do swojego ulubionego świata i garściami z niego czerpie. Tym razem Wisła zamienia się w Sigłę, ale topografia pozostaje niezmieniona. Jest też dom,  którego podwórko wyłożone zostało rzecznymi kamieniami. Niezorientowanym wyjaśniam, że dobrze znam ten dom i to podwórko z dwóch wyżej wspomnianych książek, chociaż oczywiście za każdym razem są one niby te same, ale jednak inne, bo literacko przetworzone. Podobnie ma się sprawa z zamieszkującymi dom bohaterami. Siglański świat poznajemy oczami jednego z jego mieszkańców, kilkunastoletniego chłopaka przygarniętego po śmierci rodziców przez gospodarzy, pana Naczelnika (poczty) i jego żonę Zuzannę. Ale ciężar opowieści tym razem rozkłada się i na inne domostwa, a szczególną rolę odegra fara, dom rodziny pastora Mraka. W tym miejscu czas najwyższy zdradzić, że jest to historia niby kryminalna. W tajemniczych i niewyjaśnionych okolicznościach znika nagle w środku nocy młodsza córka pastorostwa, Ola. Wieczorem była w swojej sypialni, a rano już nie i nawet dzieląca z nią pokój jej starsza siostra Jula nie zauważyła, kiedy zniknęła. Żadnych śladów. Diabelska sprawka? Ta tajemnica przez lata nie daje spokoju mieszkańcom Sigły. Oczywiście gatunkowa forma jest  tylko pretekstem i tak naprawdę nie o rozwiązanie zagadki tu idzie. Istotą jest, jak zwykle u Pilcha, opowieść. Przez karty książki przewija się mnóstwo dziwacznych postaci a narrator snuje ich historie. Nawet postacie epizodyczne zasługują na specjalne potraktowanie, za każdym ciągnie się jakaś opowieść równie jak on dziwaczna. Narrator sięga w przeszłość, nie prowadzi swojej opowieści linearnie, świat jego wspomnień jest chaotyczny i często przypadkowy. I chociaż gdzieś po drodze chwilami gubimy główny trzon tej historii, to przecież, jak wspomniałam, nie on jest tu najistotniejszy. Pytanie, co się stało z córką pastora, mało jest w gruncie rzeczy ważne. O co innego w powieści Pilcha tak naprawdę idzie. Inaczej niż w "Mieście utrapienia" przekaz  "Wielu demonów" jest od początku jasny. To pytania o sens wszystkiego, o sekret ludzkiego życia, który podobno poznał listonosz Fryderyk Moitschek. Ale tylko podobno, bo gdy jedni mieli go za proroka, znachora i uzdrawiacza, inni powątpiewali w jego nadzwyczajne moce. Po co się rodzimy? Po co żyjemy? Ku czemu zmierzamy i co będzie po śmierci? Te pytania cały czas krążą w powieściowym świecie. Tu wszyscy zadają je sobie serio, za pan brat są z duchami, demonami i cudami, chociaż każdy robi to na swój sposób. Stąd w tym niewielkim zakątku tyle różnych wyznań i dziwacznych towarzystw dbających o duchowy rozwój swoich członków. I nawet kiedy narrator snuje najbujniejsze opowieści, kiedy opowiada o różnej maści dziwakach zamieszkujących siglańską ziemię, to i tak za gardło chwyta go groza. Umrą, umrą, umrą, wtrąca nagle od czasu do czasu. Świadomość śmierci i nieuchronnego końca towarzyszy mu stale mimo młodego wieku. Przyznam, że właśnie owo mierzenie się ze sprawami ostatecznymi, tak mnie skusiło. I właśnie dlatego poczułam się rozczarowana. Bo  sama powtarzana kilkakrotnie fraza umrą, umrą, umrą, nie sprawiła, że przejęłam się zagadką bytu. A przecież nie tak wcale dawno temu przez moją głowę nagle niczym błyskawica przeleciała podobna myśl i było to doznanie z gatunku metafizycznych (a przecież dzieckiem nie jestem i o istnieniu końca dobrze wiem). Zdarzyło się to w okolicznościach całkiem zwyczajnych zupełnie niepasujących do tego typu refleksji. Wspomnienie tej chwili do dziś przejmuje mnie dreszczem. Chociaż świat wydaje mi się raczej pozbawiony sensu, straszny i absurdalny, a za jego króla mam raczej przypadek niż cokolwiek innego, to powieść Pilcha bardziej mnie bawiła niż przerażała. Wiem nawet dlaczego. Otóż moim zdaniem winne jest gadulstwo autora. Powieść wydaje mi się mocno przegadana. Za dużo tych dygresyjnych historii o każdej, nawet epizodycznej, postaci, za długie te niekończące się rozmowy, dyskusje i sprzeczki, za dużo tych narracyjnych popisów. Pilch jest wspaniałym opowiadaczem, ale mam wrażenie, że czasem nie zna miary, nie potrafi albo nie chce powściągnąć swoich oratorskich zapędów. To dlatego wolę jego opowiadania. Kiedy czytam "Trupa ze złożonymi skrzydłami" albo "Śnieg przez dwie trzecie doby",  jestem poruszona. Wtedy naprawdę czuję grozę przemijania, odchodzenia i nieuchronności śmierci. Wtedy razem z narratorem tęsknię za światem dzieciństwa, który przeminął na zawsze i już nigdy nie wróci, żałuję niewykorzystanych okazji. Przecież wszystko mogło być inaczej. Czy lepiej? Kto to wie, tego sprawdzić się nie da. Takich doznań spodziewałam się po "Wielu demonach". Nic z tego. Zamiast nich przesyt, a nawet, o zgrozo, nuda. Momentami, szczególnie w drugiej części, traciłam cały zapał i całe zainteresowanie siglańskim światem.
Ale może to wszystko celowe? Może absurd istnienia, śmierć i inne demony drążące człowieka da się znieść tylko wtedy, jeśli się je zagada i utopi w morzu opowieści? Nawet jeśli tak jest, na mnie to nie działa. Na koniec spieszę wyjaśnić, iż mimo rozczarowania nie żałuję czasu poświęconego lekturze "Wielu demonów". Gdyby jednak ktoś pytał mnie o radę, to z trzech książek Pilcha, które dotąd przeczytałam, poleciłabym mu "Moje pierwsze samobójstwo", o ironio, zbiór opowiadań.
PS. Niezorientowanym wyjaśniam, skąd to o ironio. Nie lubię opowiadań za ich krótką formę. Jestem miłośniczką powieści, im grubsze, tym lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty