Jerzy Pilch "Moje pierwsze samobójstwo", "Miasto utrapienia"

Nie raz, nie dwa w tych zapiskach zwierzałam się, że z rzadka sięgam po polską współczesną beletrystykę. Nie, to nie wynika z żadnego ortodoksyjnego założenia (mam znajomego kinomana, który z zasady nie ogląda filmów amerykańskich), po prostu niezbyt często znajduję coś dla siebie. Dlatego pewnie, może wstyd się przyznać, nie przeczytałam żadnej książki Jerzego Pilcha. Autor nie jest mi obcy. Lubię jego felietony, pilnie czytam wywiady, których udziela, bawi mnie jego charakterystyczny, rozpoznawalny styl, ale dotąd nie przeczytałam żadnej powieści, tym bardziej żadnego opowiadania. A dziś będzie aż o dwóch  książkach Pilcha: zbiorze opowiadań (!) "Moje pierwsze samobójstwo" (Świat Książki 2006) i powieści "Miasto utrapienia" (Świat Książki 2004). Cóż się nagle stało, że oddałam się lekturze i to aż dwóch książek pisarza? Przyczyna jest banalna. Chcę przeczytać najnowszą powieść Pilcha, bardzo chwaloną. Nie, nie dlatego że chwalona, przecież nie czytam wszystkiego, nad czym rozpływają się krytycy, po prostu temat mnie zainteresował. A że, jak słyszę, jest to rzecz poważna, całkiem serio, o najważniejszych problemach egzystencjalnych traktująca, postanowiłam nie zaczynać znajomości z prozą Pilcha od jego opus magnum. Chciałam przeczytać najpierw typową dla jego twórczości powieść. Poprosiłam znawców pisarza o wskazanie mi najlepszej (nie jestem pewna, czy nie zaszła pomyłka, kto inny radził, kto inny pożyczał, ale w końcu nie ma to wielkiego znaczenia), ale ponieważ wyjeżdżałam w podróż, na pierwszy ogień poszedł zbiór opowiadań "Moje pierwsze samobójstwo" (dawno odkryłam, że w podróży najlepiej sprawdzają się krótkie, zamknięte formy). "Miasto utrapienia" przeczytałam zaraz po powrocie. Rozpisałam się, czas przejść do sedna.

Ale na początek jeszcze jedna uwaga. Odkąd prowadzę te notatki, ile razy przeczytam coś klasycznego (a przecież Pilch jest już takim współczesnym klasykiem), zawsze zastanawiam się, czy warto pisać o tym, co wszyscy świetnie znają (Tak było z "Blaszanym bębenkiem" Grassa. Przeczytałam, nie napisałam.). Oczywiście z tymi wszystkimi nieco przesadzam, niemniej wątpliwości mnie nie opuszczają. Mimo tego tym razem zamierzam podzielić się swoimi wrażeniami z lektury. Kto, tak jak ja, zaczął znajomość z twórczością pisarza od felietonów i wywiadów, ten pewnie mniej więcej wie, czego spodziewać się po jego beletrystyce. Przede wszystkim tego samego, rozpoznawalnego, barwnego, dowcipno-ironicznego stylu, charakterystycznej frazy (to modne słówko jest chyba jednym z ulubionych słów pisarza). Potem opowieści, bo opowieść to żywioł Pilcha. A wreszcie możemy być pewni, że na kartach książki spotkamy mniej lub bardziej literacko przetworzonych jego krewnych, przyjaciół rodziny, znajomych, jego Wisłę (czasem dla niepoznaki nazwaną inaczej), jego Kraków i jego Warszawę. Pilch garściami czerpie ze swojego życia, szczególną kopalnią literackich tematów jest rodzinna Wisła, babka Czyżowa, dziadek Czyż, nie zapomina też o rodzicach i wszystkich tych, którzy przewijali się przez kuchnię domu dziadków. No i oczywiście kobiety, szczególnie arcylaski, jak je nazywa. Tak jest i tym razem.
W zbiorze opowiadań "Moje pierwsze samobójstwo" nawet narrator to alter ego autora. Mieszkający w Warszawie pisarz, który przekroczył już smugę cienia, snuje swoje opowieści. Najczęściej zabawne, czasem tak śmieszne, że zaśmiewałam się w głos, ale są i poważne w tonie. Bywa też, że to, co zaczyna się lekko, kończy się całkiem serio. Szczególnie, kiedy narrator pisze o przeszłości, której już nie ma, o przemijaniu, śmierci, tęsknocie za tym, co bezpowrotnie odeszło.  No i oczywiście jest wszystko to, o czym wspominałam. Rozmaite arcylaski: a to najpiękniejsza kobieta świata, a to początkująca piosenkarka w jaszczurczo-zielonej sukni, a to pierwsza miłość, Gocha, i jeszcze inne. Jest oczywiście babka, która w tym zbiorze nazywa się Pechowa, i jej drugi mąż, dziadek Pech, są rodzice, zwani starymi, rozmaici bywalcy wielkiej kuchni w starym wiślańskim domu, którego podwórko wyłożone było rzecznymi kamieniami, są przyjaciele z czasów dzieciństwa i z czasów studenckich. Jest Wisła, jest rodzinna przeprowadzka do Krakowa, jest wreszcie Warszawa. No i oczywiście, jakbym mogła zapomnieć, miłość do piłki nożnej, a szczególnie do jednej z krakowskich drużyn. Ale najważniejsza jest wywiedziona z hrabalowskiego ducha opowieść, poprzetykana rozmaitymi dygresjami, jednak zawsze zmierzająca do puenty. Momentami przypominała mi moją ukochaną książkę innego czeskiego pisarza, Skvoreckiego "Opowieści inżyniera ludzkich dusz" (rzecz jasna Pilch to jednak nie Skvorecky). Muszę przyznać, że opowiadania z tomu "Moje pierwsze samobójstwo" czytałam z dużą przyjemnością. Ratowały mnie przed nieuchronną melancholią, jaka z rzadka, ale jednak, dopada samotnego podróżnika, także wtedy, gdy moja wędrówka osiadała na mieliźnie (też z rzadka, ale jednak). Oczywiście nie wszystkie opowiadania są równie dobre, ze dwa mnie nieco nudziły, ale w sumie naprawdę przyjemna lektura.

Inaczej rzecz ma się z powieścią. I tu odnajdziemy ulubione motywy pisarza, nie będę się powtarzać  (Wisłę rozpoznamy w Granatowych Górach, rodzinnej miejscowości narratora, babka ma tu na imię Joanna, a dziadek to Jan Nepomucen Wojewoda). Bez trudu rozpoznamy też znak rozpoznawczy, charakterystyczny styl (czasem mam wrażenie, że wszyscy bohaterowie jego książek mówią Pilchem). Jest to historia na poły kryminalna, na poły sensacyjna o tym, jak to narrator, młody student prawa obsesyjnie oceniający laski w punktowej skali do jedenastu (chyba), pewnego dnia odkrywa w sobie niezwykłą umiejętność: słyszy to, czego zwykły człowiek usłyszeć nie potrafi. Zaczyna się od rozpoznawania z wystukiwanych dźwięków pinów do kart bankomatowych. A potem wracają do niego słyszane i wyobrażone rozmowy i opowieści. I znowu gawęda jest najważniejszym żywiołem. Akcja w każdym rozdziale przerywana jest jakąś historią, a to rodzinną, a to szkolną, a jeśli nie opowiada narrator, to robią to ludzie, których spotyka, szczególnie wiele jest opowieści Konstancji (nietrudno zgadnąć, kim jest). Niektóre historie są naprawdę przednie. Moją ulubioną jest opowieść o tym, jak to w Granatowych Górach rozeszła się pogłoska, że wkrótce zamieszka tam sam ojciec święty (Jan Paweł II, rzecz jasna), który zamierza opuścić Watykan i spędzić swe ostatnie lata właśnie w Granatowych Górach, bo podobno jeździł tu kiedyś na nartach. Oczywiście wszystko w największej tajemnicy. Początkowo na mieszkańców pada blady strach, no bo przecież trzeba będzie wreszcie zacząć żyć po Bożemu, ale szybko dochodzą do wniosku, że skoro papież zamieszka w Granatowych Górach incognito, to tym bardziej należało będzie żyć po staremu, aby tajemnica się nie wydała. Opowieść jest pyszna, pysznie, brawurowo napisana, obnaża nasz powierzchowny katolicyzm. Trzeba jednak zauważyć, że Pilch pochyla się nad wadami rodaków z sympatią. Owszem, czyni je przedmiotem kpin, satyry, ale nie chłoszcze batem, nie kipi nienawiścią, ma zrozumienie dla ludzkich przywar (sam zresztą do swoich publicznie lubi się przyznawać). Ale obok takich fantastycznie opowiedzianych kawałków, jest też wiele zwyczajnie nużących. Zaliczę do nich przede wszystkim niektóre opowieści Konstancji. W końcu ileż można czytać o jej dziwacznych związkach z facetami. Ale nie to przeszkadzało mi najbardziej. Ostatecznie przecież powieść czytało się dobrze. Moje podstawowe rozczarowanie sprowadza się wątpliwości: o czym właściwie jest "Miasto utrapienia"? Ta powieść rozpada mi się na kawałki, na osobne historie, nie umiem znaleźć w niej spoiwa, nie potrafię dokonać syntezy. Ale może to moja słabość? Może tym razem okazałam się czytelnikiem nie dość przenikliwym i pojętnym? A może tak miało po prostu być? Może takie są wszystkie powieści Pilcha? Nie wiem, sprawdzę. Bo mimo wszystko nie zniechęciłam się. Wkrótce sięgnę po najnowszą powieść pisarza, w końcu to od niej moja przygoda z jego beletrystyką się zaczęła, a za jakiś czas pewnie wrócę do tych dawniejszych. Wytypowałam sobie dwie. No ale kiedy to nastąpi, trudno przewidzieć, bo półka z książkami oczekującymi pęka w szwach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty