Kolejny Roth, tym razem "Upokorzenie" (Czytelnik 2011; przełożyła Jolanta Kozak). Niewielka książeczka wydana w serii Nike, tak cienka i delikatna, że w czasie lektury momentami miałam wrażenie, iż mam puste ręce. Chciałoby się poczuć w dłoniach jej ciężar. Piszę o tym, bo być może właśnie jej mizerny rozmiar sprawił, że autor nie nabrał rozpędu, nie wszedł w temat dość głęboko, jednym słowem zabrakło rozmachu potrzebnego do tego, aby czytelnik przejął się historią Simona Axlera, wybitnego aktora teatralnego po sześćdziesiątce, który nagle kładzie dwie role z rzędu, załamuje się i wycofuje z życia. Tak, to niewątpliwie słabsza książka Rotha, na pewno najsłabsza z pięciu, które dotąd przeczytałam. Nie zniechęca mnie to jednak do dalszego, systematycznego odzyskiwania amerykańskiego pisarza. Wiadomo, jeśli napisało się tak dużo powieści, nie wszystkie będą wybitne czy choćby bardzo dobre. Dlatego na mojej półce czeka ostatnia z prezentowego pakietu choinkowego, a wkrótce, też w prezencie, dostanę aż cztery kolejne starannie wybrane. A teraz o "Upokorzeniu", pewnie krócej niż zwykle, bo przemyśleń i wrażeń nie ma tak wiele.
To kolejna książka Rotha o starości. Nie mogę uciec od porównań do mojej przedostatniej rothowskiej lektury, znakomitej powieści "Duch wychodzi". Historia starego pisarza Nathana Zuckermana, który pod wpływem nagłego uczucia do młodej kobiety wychodzi ze swojej samotni, naprawdę porusza. Kontrast pomiędzy młodym wnętrzem, a starzejącym się ciałem pokazuje tragedię człowieka u schyłku życia. Uniwersalny, egzystencjalny temat. Oczywiście to nie wszystko, bo "Duch wychodzi" jest nie tylko o starości, ale o tym już przecież obszernie pisałam, a tematem tej notki jest wszakże "Upokorzenie". I tu także, jak wspominałam, mamy starzejącego się człowieka, chociaż o dziesięć lat młodszego od Zuckermana. Może dlatego nie tyle starość jest tematem książki, a twórczy kryzys. Simon Axler nie potrafi podnieść się po klęsce swoich dwóch ostatnich ról, wycofuje się ze sceny, nie chce słyszeć o żadnych nowych propozycjach, nie ma w sobie sił na podjęcie kolejnych wyzwań, przechodzi nawet załamanie nerwowe i spędza miesiąc w ekskluzywnej klinice psychiatrycznej. Muszę szczerze wyznać, że ta pierwsza część powieści raczej mnie nużyła. Nie potrafiłam przejąć się losem opuszczonego bohatera, którego dotykają kolejne niepowodzenia, nie poruszały mnie też rozważania o samobójstwie (Simon spotyka w szpitalu niedoszłych samobójców) ani nawet historia młodej kobiety, która nie potrafi poradzić sobie z odkryciem, że mąż molestował jej córeczkę. Ożywiło mnie dopiero to, co nastąpiło potem. Otóż nieoczekiwanie w życie Simona wkracza kobieta, młodsza od niego o ponad dwadzieścia lat, nieco zwariowana córka jego dawnych przyjaciół. Pegeen, bo tak ma na imię, dotąd żyła z kobietami, teraz, nieoczekiwanie dla siebie, wiąże się z Axlerem. Nowy związek, seks, przekraczanie granic dają napęd do życia. Simon stwarza Pegeen na nowo, jednak tylko w sferze fizycznej. Uczy ją seksu z mężczyzną i kupuje nowe, kosztowne stroje. Ale jego partnerka pozwala mu na zmiany tylko w ograniczonym zakresie. Szybko okaże się, że przemiana dotyka wyłącznie jej nowego imagu, nawet w sferze seksualnej to ona zaczyna stawiać warunki, a jej duch w ogóle nie daje się kontrolować. Oboje muszą rozstrzygnąć dylemat: czy warto ryzykować i angażować się w nowy związek, nowe uczucie. Simon boi się, nie chce cierpieć. Jest za bardzo doświadczony, aby powiedzieć sobie: trudno, może będzie bolało, ale najpierw przeżyję kolejną miłość, więc warto. Nie ma przecież żadnej pewności, że Pegeen z nim wytrwa. Wszak nie chodzi tylko o różnicę wieku, ale także o jej przeszłość. Czy potrafi związać się z mężczyzną? Czy nie ucieknie do kobiety? Pegeen z kolei nie umie zerwać więzi z rodzicami, którzy robią wszystko, aby odciągnąć ją od Simona. Bo dużo starszy, bo przeszedł załamanie nerwowe. Jaka naprawdę jest? Taka, jaką widzi ją Simon czy taka, jaką przedstawia ją jej ostatnia, zraniona przez nią, kochanka. Mimo że narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, świat poznajemy tylko z perspektywy Simona. Nie wiemy, co naprawdę robi i myśli Pegeen. Nasza wiedza jest jego wiedzą. Czy to modliszka, która niszczy swoje kolejne ofiary? Czy kobieta w drodze, stale szukająca nowych wrażeń? Właściwie dlaczego nagle zjawia się w jego domu? Simon cały czas pozostaje aktorem. O życiu zaczyna myśleć jak o roli. Aby rozwiązać swoje problemy, potrzebuje odwagi. Szuka jej, z jednej strony inspirując się zachowaniem innych, z drugiej traktując to, co robi, jak zadanie aktorskie. Czy gra wielką rolę czy jest tylko kabotynem? Dwa spotkania, dwie kobiety zaważą na jego przyszłości. I o tym też jest ta książka. O spotkaniu, które może człowieka zbudować na nowo albo zniszczyć.
Mogłabym pewnie jeszcze tak przez chwilę snuć swoje rozważania, to wszystko jednak nie zmienia faktu, że "Upokorzenie" nie jest powieścią porywającą. Każdą historię już przecież opowiedziano i dlatego liczy się przeżycie. Albo autor potrafi tak sprzedać swoją story, żeby wznieść ją na wyższe piętro i poruszyć czytelnika, a nawet nim wstrząsnąć, albo pozostawi go obojętnym. Tak niestety było tym razem. Nie obrażam się jednak na Rotha, bo zawdzięczam mu wiele wrażeń i, jeśli wierzyć krytykom, wszystko jeszcze przede mną. Czekają na mnie kolejne powieści amerykańskiego pisarza uznawane za wybitne czy przynajmniej bardzo dobre. Za jakiś czas sięgnę po kolejną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz