"Dziewczyna z szafy"

Film Bodo Koxa "Dziewczyna z szafy" wszedł do kin opromieniony sławą i obsypany nagrodami (między innymi na festiwalu w Koszalinie). Reżyser, dotąd pracujący w offie (nie będę udawała, że znam jego wcześniejsze dokonania), został okrzyknięty nadzieją polskiego kina, jego film uznano za niezwykle świeży, a jakby tego jeszcze było mało, rozpływano się nad rolą Wojciecha Mecwaldowskiego i debiutującej Magdaleny Różańskiej. Premierze towarzyszyła spora kampania promocyjna reklamująca "Dziewczynę z szafy" jako komedię. Wybrałam się do kina z ciekawością podszytą nutą nieufności. Wrodzona przekora każe mi często z dystansem podchodzić do achów i ochów (chociaż krytycy, z którymi często się zgadzam, też film chwalili). I jaki werdykt? Przede wszystkim film nie jest komedią! Ja o to żalu nie mam, ale irytuje mnie wcale nie takie rzadkie zjawisko wmawiania potencjalnym widzom nieprawdziwych informacji tylko po to, aby złowić ich jak najwięcej. A poza tym? To zależy. Film bardzo dobrze się ogląda. Jest rzeczywiście świetnie zagrany (mnie najbardziej podobał się Piotr Grabowski i Teresa Sawicka, rola Mecwaldowskiego to trochę samograj, a Magdalena Różańska specjalnego wrażenia nie robi), bardzo dobrze zmontowany, zagadkowy, momentami wzruszający, czasami rzeczywiście śmieszny, zaskakujący. Mogę powiedzieć, że w czasie seansu mnie uwiódł. Ale kiedy wyszłam z kina, kiedy już trochę ochłonęłam, kiedy zaczęłam się zastanawiać, doszłam do wniosku, że w warstwie treściowej jest dość banalny. Wiele tu schematów i łatwych rozwiązań. Samotność, nieprzystosowanie, ucieczka od betonowego, odpychającego świata pełnego głupich ludzi, poszukiwanie bliskości, braterska miłość. Za bardzo to w "Dziewczynie z szafy" oczywiste i dosłowne. Trudno mi było na serio przejąć się losem bohaterów zamieszkujących na jednym z pięter ogromnego, szarego, betonowego bloczyska: autystycznego Tomka, opiekującego się nim brata, dziwnej dziewczyny pogrążonej w depresji (?), złośliwej sąsiadki i nieśmiałego posterunkowego o twarzy Eryka Lubosa. Mimo tego film na pewno warto zobaczyć. A kto już widział, może przejść do ciągu dalszego. Jak zwykle zapraszam.

"Dziewczyna z szafy" to portret kilkorga bohaterów mieszkających w wielkim blokowisku gdzieś na peryferiach dużego miasta. Każdy z nich jest oryginałem, człowiekiem, który nie potrafi albo nie chce odnaleźć się w świecie. Jaki jest ten świat? Od czego uciekają Magda, Tomek, Jacek i inni? Przed czym chronią się w swoich dziwnych, klaustrofobicznych, ciemnych mieszkaniach przypominających jaskinie? Przed ludzką nieżyczliwością, głupotą, pustotą, brzydotą otoczenia, przed nadętymi artystami - pozerami, karierą, korporacją. Trudno jednak powiedzieć, aby rzeczywistość w tym filmie została sportretowana jakoś wnikliwie. To raczej zestaw klisz. Musimy uwierzyć, że świat jest zły i beznadziejny.

Ten świat pociąga Jacka, a właściwie pociągają go kobiety. Nie wiadomo, czy chodzi mu tylko o przelotne znajomości, czy, jak mówi, o plany matrymonialne. Jacek rzadko mówi serio, raczej kpi, ironizuje, żartuje. Czy taki jest, czy to poza albo obrona? Przed czym? Nie sposób powiedzieć. Na serio zajmuje się chorym bratem, który od świata go odciąga. Utrudnia mu, a nawet uniemożliwia ułożenie życia. Ale czy kobietom, na które trafia Jacek, warto  poświęcać czas? Są niedojrzałe, pochłonięte pracą, chęcią zrobienia kariery albo bezdennie głupie. Niewiele zresztą o nich wiemy. Jak wszystko, co na zewnątrz tego blokowego mikrokosmosu, namalowane zostały grubą kreską.

Prawdziwa więź łączy Jacka tylko z chorym bratem. Opiekuje się nim z poświęceniem, tak naprawdę nigdy nie traci cierpliwości, zawsze w końcu spełnia jego zachcianki, nawet jeśli wcześniej mu odmówił. Choroba w filmie Bodo Koxa nie jest straszna, bo do "Dziewczyny z szafy" nie można przykładać realistycznej miary. To raczej bajka, w której wszystko jest dość umowne. Bliżej temu filmowi do obrazów amerykańskich, w których bohaterowie radzą sobie z przeciwnościami losu, niż do polskiego "Lęku wysokości" Bartka Konopki (bardzo dobry, przejmujący, prawdziwy film ze świetną rolą Krzysztofa Stroińskiego, trochę niedoceniany; polecam, chociaż nie jest miły w oglądaniu). Ta baśniowa tonacja zostaje jednak na chwilę przerwana, kiedy nieoczekiwanie (dla widza) okazuje się, że Tomek od lat ma guza mózgu, jest śmiertelnie chory, a jego dni od dawna są policzone, żyje właściwie na kredyt. Ale każdy kredyt kiedyś trzeba spłacić i tym razem jego życie naprawdę się kończy. Te fragmenty są rzeczywiście przejmujące. Rozmowy braci nagle zmieniają tonację, stają się prawdziwe, poważne, dotyczą spraw ostatecznych. Najbardziej jednak wstrząsa cierpienie Tomka, fizyczny ból, który złagodzić można tylko na chwilę. Czy dlatego Jacek w końcu ulega namowom swojej dziwnej sąsiadki i pozwala jej  skrócić męczarnie brata? W tym momencie film znowu wraca do baśniowego tonu. Do końca nie możemy być nawet pewni, co się stało. Czy Magda tylko odurza Tomka na chwilę? Czy przedawkowując narkotyki, przyspiesza jego śmierć i wyzwala od bólu? Czy sama też popełnia samobójstwo, czy tylko mu towarzyszy w ostatnich chwilach życia? Jakby nie było w ostatniej scenie filmu widzimy ich wyzwolonych, stojących na dachu, ulubionym miejscu Tomka. Nad nimi przestrzeń nieba, pod nimi nieprzyjazny świat, cierpienie, brzydota, źli, nieżyczliwi ludzie.

Magda to zresztą najbardziej zagadkowa postać filmu. Kim jest? Początkowo wydaje się, że pogrążoną w depresji dziewczyną. Zamknięta w domu, kiedy już musi wyjść po zakupy, przemyka się gdzieś bokiem, bojąc się tego, co wokół. Zawsze w tych samych dziwacznych ciuchach, w których wygląda jak odmieniec. W chłopakach spokojnie grających w piłkę widzi bandę napastujących ją wyrostków. Nielubiana, złośliwa sąsiadka też od czasu do czasu w jej wyobraźni ma głowę świni. Całe dnie najchętniej spędza w szafie pogrążona w baśniowym świecie. To tajemniczy, kolorowy, nierzeczywisty, ale przyjemny las niczym z obrazów malarza prymitywisty pełen dziwnych roślin. Magda, a potem także Tomek, siedząc na zwalonym pniu, wygląda jak bohaterka baśni. Potem okazuje się, że to nie depresja. Dziewczyna z szafy ucieka w świat narkotyków, a baśniowy, cudowny las to narkotyczna wizja. Wydaje się, że to jej wybór, ucieczka od świata. Czego się boi? A może po prostu kontestuje? Świadomie odcina się od rzeczywistości, od takich ludzi jak złośliwa sąsiadka. Halucynogenna rzeczywistość jest atrakcyjniejsza niż ta realna. Kiedy chce, potrafi wyjść ze swojej skorupy, mieć zaskakująco trzeźwy ogląd rzeczywistości, mówić do rzeczy. Prawdziwe porozumienie znajduje z Tomkiem. Potrafi się nim zająć bezinteresownie, zrozumieć, dostrzec w nim człowieka, stanąć w jego obronie, zemścić się na sąsiadce, która z niego drwi. Ten wątek wydaje mi się nadmiernie uproszczony, sentymentalny i przewidywalny (wcale nie dlatego, że dystrybutor zdradza go w opisie filmu). Jednocześnie Magda odtrąca zakochanego w niej, nieśmiałego policjanta granego przez Eryka Lubosa. Tym razem reżyser łamie baśniową konwencję. Nie będzie happy endu. Biedny policjant pozostanie samotny i nieszczęśliwy. Równie uproszczoną postacią, wręcz karykaturalną, jest złośliwa sąsiadka grana przez Teresę Sawicką. Straszna baba, której jedyną przyjemnością są papierosy, telefoniczne plotki i komentowanie życia sąsiadów. Ale ona też jest przecież samotna i marzy o bliskości.

Dziwny film. Bardziej zabawa formą i konwencją niż poważna rozmowa o samotności. Mimo zastrzeżeń pozwoliłam się mu uwieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty